Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Do naszej kliniki przychodzi coraz więcej dzieci z dolegliwościami bólowymi. Gdy szukamy przyczyny, odkrywamy u nich wady postawy, małą ruchomość kręgosłupa, przykurcze” – alarmował w zeszłym tygodniu na stronie Polskiej Agencji Prasowej fizjoterapeuta Adam Markiewicz z Kliniki Neurologii Rozwojowej i Epidemiologii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Markiewicz nie pozostawił złudzeń: dolegliwości mają przynajmniej częściowy związek z nauczaniem zdalnym – dzieci spędzają przed komputerem od czterech do dziecięciu godzin dziennie, a rozmowy medyków z rodzicami wskazują, że im wyższa klasa, tym i godzin przed ekranem więcej.
Sytuacji nie poprawia specyfika zdalnych zajęć z wychowania fizycznego. Jedni nauczyciele próbują stworzyć namiastkę aktywności (uczniowie wysyłają filmiki z nagranymi ćwiczeniami), inni nie robią nawet tego – poprzestają na fasadowych zadaniach z historii pływania lub lekkoatletyki tłumacząc, że nie mogą brać odpowiedzialności za niekontrolowane urazy.
Alarm ekspertów od kręgosłupa to kolejne – po doniesieniach o wpływie epidemii na psychikę uczniów – ostrzeżenie dla polskiego systemu edukacji. Tak jak nie dorobił się on narzędzi, by radzić sobie z emocjami (połowa placówek nie ma pedagoga ani psychologa na etacie), tak pozostaje bezradny wobec wad postawy. Placówki oświatowe – wynika z lipcowego raportu Najwyższej Izby Kontroli – nie dbają o profilaktykę, leży współpraca z rodzicami, a gminy „nie nadzorują procesu korekcji postawy u dzieci – z reguły nie interesują się tą kwestią, całą odpowiedzialność przerzucając na szkoły”. ©℗