Szanowny doktor i chytry Litwin

Cały Konwicki! - można by krzyknąć po lekturze soczystego tomu rozmów z pisarzem. Zamilkł jako pisarz, a szkoda, bo ma nam więcej do powiedzenia niż legion tych, którzy ochoczo zaczerniają papier.

27.12.2011

Czyta się kilka minut

Przemysław Kaniecki jest przed trzydziestką, Tadeusz Konwicki po osiemdziesiątce. Od kilku lat współpracują przy porządkowaniu twórczości pisarza: Kaniecki ustala właściwe wersje tekstów, wyszukuje rękopisy i archiwalia, Konwicki zgadza się na rolę przedmiotu badawczego z życzliwą rezygnacją.

***

Wiosną Kaniecki zabierał na spotkania dyktafon. Ostatni wywiad przeprowadził tydzień przed przypadającymi na pierwszy dzień lata 85. urodzinami Konwickiego. Uważnie spisywał nagrania i uzupełniał je o niewznawiane lub niepublikowane teksty pisarza - młodzieńcze wiersze, fragmenty prozy i scenariuszy, recenzje, wstępy do książek, a nawet sportowy artykuł. Tak powstało "W pośpiechu", wydane przez Czarne z niezwykłą dbałością. Nie tak często zdarza się spotkać w książce informację o krojach użytych pism i gramaturze papieru. Okładka jest oszczędna, w trzech tylko kolorach: czarnym, białym i turkusowym. Nie ma na niej fotografii Konwickiego, na przekór marketingowemu banałowi. Nazwisko i tytuł pisane są tą samą czcionką, można je więc czytać jak jedno zdanie. Do książki dołączono uroczą kartkę świąteczną z rysunkiem pisarza: choinkową bańką, w której odbija się Ostra Brama.

Wiele osób - badaczy, dziennikarzy i filmowców - podsuwało już Konwickiemu mikrofon. Od Stanisława Beresia i Andrzeja Titkowa, przez Katarzynę Bielas i Jacka Szczerbę, Annę Bikont i Joannę Szczęsną, po Jana Holoubka, Adama Michnika, Tadeusza Lubelskiego i Janusza Andermana. Z tego grona Kaniecki jest chyba pierwszym, który z taką konsekwencją zrealizował założenie "minimum redakcji, maksimum zgodności". Nie umieścił na okładce swojego nazwiska, wskazując w ten sposób na prawdziwego autora książki. Zachował najwyższą ostrożność w skracaniu i poprawianiu wypowiedzi, wyżej ceniąc wartość dokumentalną niż estetyczną.

Takie radykalne podejście wiąże się z ujawnieniem nierówności tekstu. W części środkowej Konwicki najpełniej rozwija swoją zdolność opowiadania, w części końcowej znać jego zmęczenie i znużenie. Czytelnik może mieć pewne percepcyjne trudności: czytanie i słuchanie to dwa różne myślowe procesy, wykorzystujące inne nawyki. Łatwiej jest słuchać rozmowy niż czytać jej dosłowny zapis. Przypadek Konwickiego jest jednak szczególny: stara się układać swoją wypowiedź według reguł pisanego tekstu, mówi z rzadko spotykanym namysłem nad słowem. Nie pozwala przerywać wątków, dominuje, żeby zachować porządek: "Bo przecież ja nie mogę się uwolnić od zawodowych nawyków - zauważa - przecież ja to, co mówię, to komponuję. Panuję nad tym, co gadam".

Rezygnując z czyszczenia i preparowania wypowiedzi, Kaniecki nie zamazał portretu rozmówcy i nie zafałszował protokołu rozmowy. Zachował dla czytelnika sposób mówienia Konwickiego, wszelkie osobliwości jego języka: frazeologię ("dać w gaz", "popaść w czułość", "capnąć", "skapcanieć", "biologia literacka", "egzemplarz ludzki"), konstrukcje zdaniowe ("przyniesie mnie tort, przyniesie mnie butelkę whisky", "i jeszcze najbardziej ponętne herbatniki wyjada pan"), przerywniki ("wstyd powiedzieć", "muszę się panu z czegoś zwierzyć", "powiem teraz rzecz ryzykowną"). Zostawił wszelkie powtórzenia, które pokazują, nad czym Konwicki zastanawia się najczęściej, co jest dla niego ważne. Te lejtmotywy łatwo wymienić: fenomen własnego, akowskiego pokolenia, przeżycia partyzanckie, wileński sposób bycia, wstydliwość, znużenie życiem, pamięć o ogromie kosmosu, prawach biologii i nieznanych możliwościach ludzkiego umysłu. Kaniecki ocalił również kontekst spotkań: wiemy, ile i kiedy Konwicki pali ("Drogi panie Przemku, jeśli umrę młodo, to będzie pan za to odpowiedzialny, ponieważ palę papierosy. Jak tyle gadam, to muszę palić"), czym częstuje (szkocka, litewskie nalewki ziołowe, herbatniki z czekoladą), jakie wydarzenia dzieją się w tle (śmierć Elizabeth Taylor, demonstracje w rocznicę katastrofy smoleńskiej, ślub księcia Williama).

Mimochodem można poznać tryb życia pisarza, jego rytuały, zainteresowania i stan świadomości. Konwicki pilnuje swojego czasu, nie traktuje godzin dowolnie, przestrzega ich granic. Przed południem pije kawę u Bliklego na Nowym Świecie. Potem idzie na obiad do Czytelnika na placu Trzech Krzyży, po drodze zatrzymując się przy Instytucie Głuchoniemych, żeby wysłuchać hejnału. O piętnastej jest na spacerze w Ogrodzie Saskim, ogląda zmianę warty i wypatruje samolotów. Cieszy się, kiedy jednego dnia uda mu się zliczyć więcej niż dziesięć.

Dużo czyta, najchętniej książki popularnonaukowe o medycynie, biologii i astronomii. Radia słucha dla jednej piosenki Joe Dassina. W telewizji najbardziej lubi kanały rosyjskie, poza tym ogląda "Teleexpress" i "Szkło kontaktowe".

Dwa razy dziennie zażywa lekarstwa, raz dziennie robi sobie zastrzyk, często mierzy ciśnienie: "z pewną przykrością, ponieważ być może to mi przedłuża życie, przedłuża męki, męczarnie przebywania na tym globie waszym razem z wami". Uważa, że jego długie życie to wynik dramatycznego przeszacowania: "Gdybym dziesięć lat temu umarł, to byłoby wszystko w porządku. (...) Nikt by nie miał pretensji, że nie piszę, bo byłbym na Powązkach, pozbawiony pióra i papieru. Coś się stało, jakaś pomyłka w cyrkulacjach między biologią i psychologią, że ja żyję tyle lat. Moja wyporność, moja odporność wewnętrzna jest w konflikcie z organizmem".

Ma wrażenie, że przestał przystawać do rzeczywistości. Manifestuje niechęć do roszczeniowych postaw i krzykliwego patriotyzmu, podkreśla niezwykłość własnego pokolenia i doświadczeń wojennych: "Młodzi polscy inteligenci biorący udział w tej wojnie byli w porządku. Tylko historia była nie w porządku".

Kultywuje swoją osobność i swój dystans: "Pod starość zrozumiałem, że w którymś momencie życia - ale już po upływie dużego kawału życia - znalazłem autorytet moralny dla siebie. Tym autorytetem moralnym był niejaki pan Tadeusz Konwicki. Trochę to jest bezczelne, co mówię, ale niestety prawdziwe. Dlatego, że za dużo mną huśtano i miotano". Z niektórych wypowiedzi można wnioskować, że przyczyną tego zwrotu była niezgoda na etykietę koniunkturalisty, na ciągłe wezwania do spowiedzi z socrealizmu i oskarżenia o niedostateczne zaangażowanie w Solidarność.

***

Kaniecki raczej podsuwa tematy, niż wypytuje o szczegóły. Często rezygnuje z przygotowanych pytań, dając Konwickiemu możliwość opowiedzenia o tym, co ma ochotę opowiedzieć, zgodnie z nastrojem, poza kolejnością. A więc o rodzinie z Wileńszczyzny, oddziale AK, specyfice życia po wojnie, kolegach - Stanisławie Dygacie i Jerzym Kawalerowiczu, córce Marysi, intuicjach filmowych, kocie Iwanie.

Najbardziej wzruszająco, z szorstką czułością, Konwicki opowiada o zmarłej żonie, Danucie Lenicy. W tym, co mówi, nigdy nie jest przeźroczysty, ujawnia cechy swojego przewrotnego charakteru. Przeczy sam sobie, irytuje się, upiera, dystansuje, umniejsza, przesadza, zaskakuje. Wciąż rozmywa granicę między powagą a kpiną. Traktuje Kanieckiego protekcjonalnie: wygania go ("Czy ja mam pana zanieść do tego pana kubraka?"), ponagla ("Czas leci, a pan patrzy. Jeszcze ma pan dwadzieścia minut"), krytykuje i poniża ("bo pan ma - ile pan ma teraz, dziewiętnaście lat pan kończy, tak, panie doktorze?", "czyta pan czasem książki?", "tak pan mendzi"), grozi ("bo wezmę i pobiję pana!"), zarzuca nieprzychylność ("no i co pan na mnie patrzy tym cynicznym wzrokiem?"). Z tych słów nie wynikają żadne napięcia, a w każdym razie nie takie jak w "Pół wieku czyśćca", gdzie Bereś wybuchał: "Ale czemu Pan na mnie krzyczy?!". Podstawą relacji starego pisarza i młodego badacza jest wielka wzajemna życzliwość.

Kaniecki ma wyjątkowy charakter: jest grzeczny, pokorny, pogodny. Doskonale zna Konwickiego, wie, o co może go zapytać, ma skrupuły. I może właśnie dzięki temu rozmowa w ogóle się odbyła. Konwicki przestał pisać nie z powodu twórczej impotencji, ale wyczerpania tematów - dlaczego miałby więc mówić? W tej niechęci do wypowiedzi podobny jest do Tadeusza Różewicza. Ciekawym zbiegiem okoliczności Biuro Literackie właśnie wydało tom zebranych z półwiecza rozmów z poetą.

"Ja jestem ofiarą biedną - podsumował Konwicki w finale. - Dopadł pan schorowanego faceta, zniechęconego, i stworzył pan z niego jakiś portret, za który pan odpowiada. Ja już nie będę miał sił podać pana do sądu, to panu się jeszcze do tego upiecze". Kaniecki nie tylko uniknie rozprawy, ale jeszcze zyska wdzięczność czytelników. Podarował im rzecz cenną i rzadką: możliwość kontaktu z osobowością.

"W pośpiechu. Z Tadeuszem Konwickim rozmawia Przemysław Kaniewski", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2012