Szaleniec boży w okopach Petrarki

Andrzej Stasiuk: Trzeba dać mu jakieś życie, myślę. Trzeba zrobić, żeby go ludzie czytali.

27.12.2011

Czyta się kilka minut

Stanisław Bojarczuk (z lewej) w pasiece przyrodniego brata ok. 1930 r. / fot. z wystawy pt. "Genius loci kresowego partykularza. Krasnystaw Stanisława Bojarczuka", przygotowanej przez Mariusza Kargula i Dariusza Włodarczyka /
Stanisław Bojarczuk (z lewej) w pasiece przyrodniego brata ok. 1930 r. / fot. z wystawy pt. "Genius loci kresowego partykularza. Krasnystaw Stanisława Bojarczuka", przygotowanej przez Mariusza Kargula i Dariusza Włodarczyka /

Andrzej Stasiuk i Mariusz Kargul rozmawiają o zapomnianym krasnostawskim poecie Stanisławie Bojarczuku (1869-1957), który żyjąc w warunkach bynajmniej nie skłaniających do poezji, stworzył własne niepowtarzalne imaginarium. Samorodny geniusz, kreator jemu tylko właściwej kosmogonii, zagubionej na peryferiach trendów i mód literackich. Chłop, na miedzy, przy krowach? I takie wiersze (w dodatku sonety!) pisał?!

Mariusz Kargul: Wykształcenie Stanisława Bojarczuka było mniej niż elementarne. Chodził przez dwie zimy do tzw. szkółki elementarnej, żeby coś tam "liznąć".

Andrzej Stasiuk: Niesamowite, że edukacją rządzi rolnictwo i przyroda. W zimie - tak, latem - nie. No bo robota w polu przecież jest. Zimą pożyczałeś buty od ojca i chodziłeś do szkoły, w lecie latałeś za krowami od świtu do nocy.

Kargul: Wspomniałeś o butach... To była pierwsza rzecz, na którą zwróciłeś uwagę, jak dałem ci "Poetyckie Łany". Na okładce jest Bojarczuk, w atelier w Krasnymstawie, siedzi sobie dumnie i spogląda. Ma założoną nogę na nogę i wyeksponowane buty.

Stasiuk: Bo buty to ważna sprawa. Takie buty mój dziadek nosił. Dziadek Piotr ze strony ojca. Wysokie do kolan. Pamiętam te buty, ich pastowanie, dbanie. Były artykułem prestiżowym, jak dzisiaj samochód.

Pamiętam wiochę polską - późne lata 60., 70. Bida z nędzą. Bojarczuk pewnie znał to do kwadratu. W którym roku umarł?

Kargul: W 1956 r. Zaczął pisać w wieku młodzieńczym, prawdopodobnie pierwszy wiersz napisał gdzieś w latach I wojny światowej.

Stasiuk: To ile miał wtedy lat?

Kargul: W 1869 r. się urodził, więc miał 45 lat.

Stasiuk: O Boże.

Kargul: A pierwszy sonet dziesięć lat później. Jak widać, nie miał "parcia" na jakiekolwiek zaistnienie.

Stasiuk: Jak sobie wyobrażasz "parcie" - chodząc za krowami, mieszkając na wsi? Mediów nie było. Nie było ciśnienia na karierę. Co on mógł? Liczyć, że w Lublinie ktoś jego wiersz przeczyta?

Kargul: Kiedy w końcu go odkryto i kiedy doszło do wydania tomiku "Blaski i dźwięki" w 1956 r., upierał się, żeby dać mu pod nazwiskiem adnotację "samouk". Ale Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza nie poszła na to.

Stasiuk: Fajne słowo "samouk". Wychodzi z życia. To takie było dwuznaczne. Deprecjonujące, jednocześnie oddające sens self-made manna. Jestem tą postacią coraz bardziej zafascynowany, z wiekiem.

Nimfy w sianie

Kargul: Zdawał sobie sprawę, w jakim kontekście żyje, nie bujał w obłokach, ale z drugiej strony, w jednym z sonetów napisał, że nie ma równego sobie tu "w Szczekarzewstawie". Połączył dawną nazwę Krasnegostawu, czyli Szczekarzew, z obecną - Krasnystaw.

W jego postawie twórczej jest jakaś forma buntu. Nie starał się wstrzelić w obowiązujące nurty, w te wszystkie awangardy. Stwierdził, że jest "dziecięciem XIX wieku" i cała reszta go nie obchodzi. Nad łóżkiem powiesił portret Prusa, cytował z pamięci Mickiewicza.

Stasiuk: Dla mnie Bojarczuk jest zupełnie "samoswój". Szaleniec boży po prostu.

Kargul: Z tym umiejscowieniem był problem od samego początku, bo został odkryty w latach 30. przez, też krasnostawianina, Józefa Nikodema Kłosowskiego. Kłosowski myślał o wydaniu go jeszcze przed wojną. Próbowali coś zrobić razem z Józefem Czechowiczem.

Stasiuk: Czechowicz znał jego twórczość?

Kargul: Czechowicz przyjeżdżał do Krasnegostawu i spotykał się z tutejszą inteligencją. Wtedy przychodził też Bojarczuk ze swojego Rońska, z laseczką, no i odbywały się różne posiedzenia literackie, u Kłosowskiego między innymi.

Stasiuk: On piechotą musiał przychodzić. To jest z jakieś dziesięć kilometrów?

Kargul: Mniej, ale też spory kawałek.

Stasiuk: Krowy musiał komuś zostawić. Chyba że z krowami mógł przychodzić do Krasnegostawu na te łąki pod kościołem.

Kargul: Mógł nawet wiązać krowy na rynku, jak kowboj konie.

Stasiuk: Myślę, że krowa w Krasnymstawie byłaby czymś normalnym...

Kargul: Dopiero w latach 50. Kłosowski i redaktor Radia Lublin Zbigniew Stepek zainteresowali się skutecznie Bojarczukiem. Musieli go więc zaszufladkować i wtedy się zaczął ten nieszczęsny proces "uludawiania" go. Wydano mu tomik. Bez jego zgody nadano tytuły poszczególnym grupom wierszy. On je nazywał "Olimp", "Arkadia", a redaktorzy - "Wesele na wsi", żeby pasowało do ludowości.

Stasiuk: Niewątpliwie był ludowym poetą, ale korzystającym obficie z kultury wysokiej. Nie miał wykształcenia, ale jakoś ją wchłonął.

Kargul: Kłosowski o nim mówił: "chłopski Petrarka". Ale na nagrobku ma napis "poeta ludowy".

Stasiuk: Daj Panie Boże tym wszystkim poetom ludowym - półgrafomanom tak wiersz opanować, mieć taki warsztat polszczyzny i giętkość języka. Ludowy jest, bo przecież ten sztafaż śródziemnomorsko-klasyczno-petrarkowski maskuje wiochę. I wiochę polską uklasycznia. Tą obsraną, biedną, nędzną, zacofaną, a on to podnosi za pomocą sztafażu śródziemnomorskiego. Dziewuchy wiejskie idące w pole do siana z jakimiś nimfami kojarzy. Taka jazda.

Oto, co może zrobić lektura z głową człowieka prostego. Wiem po sobie, bo też literaturę naiwnie czytałem. Szkół trochę więcej mi się udało pokończyć, ale to nie było wykształcenie, dlatego go świetnie pojmuję. To była lektura nieustanna, dzikość, "samoswojość".

Kargul: Taką właśnie miałem nadzieję, próbując zainteresować cię Bojarczukiem, że to odkryjesz.

Stasiuk: On jest bardzo polski. Trzy czwarte Polski to wiocha. Wiocha, która chce aspirować. Bojarczuk jest kapitalnym przykładem, jak się aspiruje spod krowich ogonów do kultury absolutnie klasycznej, starożytnej Grecji, mitologii. Przykład kolosalnego wysiłku, dźwignięcia się, ale przecież on chłopskości nie zdradza. Nie mówi, że ucieka od wiochy, tak jak trzy czwarte emigrantów duchowych, kulturalnych, którzy zapominają, skąd się wzięli. Wycieramy nasze polskie przekleństwo, niewolnictwo, chcemy zapomnieć. A on nie, obcykał sobie warsztat, a jednocześnie widzi, co jest dookoła.

Kargul: Odkąd zaczął pisać sonety, mam wrażenie, że rozpoczął życie niejako w dwóch równoległych świata - w domu, na wsi, bo posługiwał się gwarą tutejszą. Rodzina i sąsiedzi trochę go jednak za dziwaka uważali.

Stasiuk: Trudno, żeby było inaczej.

Kargul: Szanujący się gospodarz nie pisze wierszy, ba, może nawet nie czyta.

Stasiuk: W ogóle nie czyta, no co ty... Może książkę do nabożeństwa. Dawny gospodarz, bo obecny telewizję ogląda.

Kargul: A z drugiej strony, jak przychodził do miasta, by spotkać się z Czechowiczem czy z Kłosowskim, przenosił się w świat literacki i mówił już wtedy polszczyzną literacką.

Stasiuk: Był po prosu dwujęzyczny, czyli żył w dwóch kulturach jednocześnie. Pstryk - pstryk, przełączał. Na pewno go za dziwaka uważali. Jak się czyta opowieści o wiejskich muzykach, że jak była zabawa, to byli bardzo fajni, dawało im się pieniądze, ale na co dzień mieli opinię głupków, dewiantów, wariatów wiejskich. Nie sieją, nie orzą, tylko grają. Los artysty na wsi, hm...

Kargul: Jeden z profesorów uznał Bojarczuka za zdrajcę, ponieważ spodziewał się czegoś całkiem innego - "ludowego" pewnie. A tu dostał niesamowity miszmasz.

Stasiuk: Bo to jest karkołomna jazda. Kiedy go czytasz, to po prostu odjeżdżasz i... naprawdę nie wiem, z kim go porównać. Leśmian? Przecież te Leśmianowskie dziwactwa, słowotwórstwa.

Kargul: Mam wrażenie, że próbował w formie sonetu wyrazić większość swoich przemyśleń. W latach 60. jeden z badaczy, Tadeusz Kłak, znalazł jego kartę w bibliotece w Krasnymstawie i okazało się, że jeszcze dwa lata przed śmiercią, w wieku 85 lat, przeczytał sto książek. Lektury leciały działami od A do Z, czyli - powiedzmy - od agronomii do zoologii przez literaturę piękną.

Stasiuk: Ale mu się nic nie mieszało. Odkładało mu się w polszczyźnie. Jaki problem pomieszać agronomię z czymś innym, jak myślisz językiem, słuchasz słów tak naprawdę, a ich sens jest już wtórny. Jest rytmiczny, ma brzmienie, więc niech to nawet będzie słowotok. Nie ma potrzeby bronić go przed zarzutami, bo myślę, że wszystkie są chybione. Dla mnie jest geniuszem.

Krowa jako muza

Kargul: Mówiliśmy o dojrzałym debiucie, ale był praktycznie za życia nieznany. Dobrze, że po śmierci jego rodzina, a zwłaszcza jedna z wnuczek Krystyna Hus zachowała papiery po nim, bo dzisiaj moglibyśmy nie mieć o kim rozmawiać.

Stasiuk: Przecież papiery się wyrzucało, jeżeli nie były to papiery z urzędu.

Kargul: Miał taki swój sekretarzyk sosnowy, w którym je zbierał. Zakupiło je Muzeum Literackie im. Józefa Czechowicza w Lublinie. Jego ówczesny kierownik Józef Zięba zaczął w latach 80. je opracowywać. Co okazało się strasznie siermiężnym zajęciem. Część rzeczy Bojarczuk zdążył przepisać na czysto, ale inne były w takiej formie, w jakiej powstawały, no i jeszcze z tą jego oryginalną interpunkcją, gramatyką, ortografią. Pisał, jak leciało.

Stasiuk: Jak słyszał. Tak się powinno pisać w zasadzie. Gramatyka i ortografia utrudniają pisanie, rozwinięcie myśli, aby myśl była czysta i klarowna.

Kargul: Można powiedzieć, że teoria języka polskiego nie przeszkadzała mu w pisaniu.

Stasiuk: Myślę, że jakby skończył porządną szkołę i zaczął kombinować, jakby tu pisać według reguł, to by mu tylko zaszkodziło.

Kargul: Pod koniec życia zostawił jednemu z synów gospodarstwo. Sam tylko pisał i czytał. Miał czas na chodzenie na łąkę. Zabierał ze sobą tę legendarną już krowę.

Stasiuk: Przywilej wieku, że jesteś pastuchem. Nic nie robisz, tylko patrzysz na krowę.

Kargul: Tak na niego trafił Kłosowski. Jeszcze przed wojną z grupą kolegów biegał po łące i jego uwagę zwrócił trochę dziwnie wyglądający chłop.

Stasiuk: Siedzi i czyta?

Kargul: Siedzi i czyta przy krowie. Co jest grane?

Stasiuk: Przed wojną widok czytającego chłopa był rzadki. Po wojnie tym bardziej.

Kargul: Zainteresował się więc, podszedł, zaczęli rozmawiać i wtedy się okazało, że zetknął się z chodzącą encyklopedią. Wiedza na każdy temat.

Stasiuk: Wiedza bez różnicy, od agronomii po Petrarkę. Niesamowite.

Kargul: Ciekawy był jego stosunek do wiary, że nie był jakimś...

Stasiuk: Katolickim ortodoksem. Tylko bez przerwy jakieś bóstwa, nimfy, jakiś panseksualizm podskórnie. Ciekawe, jakim był parafianinem? Czy chodził do kościoła?

Kargul: Z tego, co mi wiadomo, chodził, spełniał obowiązki.

Stasiuk: Tu była jego parafia?

Kargul: Tak, w kościele pw. św. Franciszka Ksawerego, tylko że przez całe życie miał jednak z Kościołem na pieńku, bo nasz regionalista krasnostawski dr Leszek Janeczek dokopał się do aktu zgonu Bojarczuka. Dotarł do dokumentu, który mówi, że Bojarczuk zmarł 3 stycznia 1957 r. W wyznaniu miał wpisane: ateista.

Stasiuk: Niesamowite, niesamowite... Proboszcz powinien go raczej jako poganina zakwalifikować, a nie ateistę. Wyznanie - poganin.

Kargul: Fascynuje w nim pęd do wiedzy. Tym bardziej że praktycznie nigdzie się nie ruszał poza swoje Rońsko, poza Krasnystaw.

Stasiuk: No właśnie, tylko lektura. Człowiek zanurzony w słowie na maksa, a nie odludek jednocześnie.

Kargul: Społecznie się udzielał. Pamiętam do dzisiaj, jak wiele osób było wręcz zdziwionych, oglądając zdjęcia krasnostawskich rajców sprzed wojny. No i tam wiadomo, panowie w strojach z epoki, czasem jakaś pani ubrana też ładnie. A tu razem z nimi, ale z boku, starszy facet z laseczką. Przez wiele lat ludzie się zastanawiali, kto to jest? Okazało się, jak poszperano w archiwach, że Bojarczuk był radnym. Nie pchał się, ale był zapraszany przez lokalne elity polityczne do brania udziału we władzy.

Gdy ogląda się jego zdjęcia z ostatniego okresu życia, tego skulonego, zgarbionego człowieka, to już widać, że to wszystko odcisnęło na nim swoje piętno.

Stasiuk: Trzeba dać mu jakieś życie, myślę. Trzeba zrobić, żeby go ludzie czytali.

Kargul: Krasnystaw szuka teraz swojej marki.

Stasiuk: Słynna mleczarnia przecież jest.

Kargul: Jest. Mleko, serki...

Stasiuk: Kościół jest.

Kargul: Jest. Ostatnio, bardzo oryginalnie, stawia się na sport. Ale nikt jakoś nie pomyśli, że mamy takiego samorodnego geniusza.

Stasiuk: Może to lepiej? Władza się do niego zaraz zabierze, postawi mu pomnik. Chodzi o to, żeby żył po prostu.

Wiesz, on jest bardzo fajny do opisu polskości. Odwieczna tęsknota takiej peryferyjnej kultury, jaką jest kultura polska, i jednocześnie chłopska, która jeszcze jest peryferią peryferii, do tego centrum, cywilizacyjno-kulturowego, do tego, co jest najwyżej, czyli do Śródziemnomorza, do Grecji i do Rzymu. On tak opisuje kapitalnie swoim życiem i twórczością polskie rozdarcie, które w końcu do absurdu prowadzi.

Stworzył oddzielny świat, nie zdradzając swojego. Widzę wyraźnie, że zwariował, ale nie zwariował - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie odciął korzeni i nie uciekł całkowicie między nimfy, satyry i całą resztę. Widzeniem śródziemnomorskim omiatał peryferie krasnostawskie, kresy Polski, polską wieś z krowimi ogonami.

Kargul: Trzymał te rubieże w garści. Wiedział, w jakim miejscu się znajduje, i nie miał złudzeń, bo nawet sam o tym pisze, że czyta, co mu wpadnie w rękę, i nazywa Krasnystaw partykularzem. Tłumaczy się przed czytelnikami, że jeśli popełnił jakiś błąd, źle coś napisał, prosi o wybaczenie, bo to nie wynika z jego nieświadomości, tylko - być może - z dostępnej literatury.

Stasiuk: Te jego "Blaski i dźwięki" to był który rok? Przypomnij...

Kargul: 1956 r. Za życia przygotował dwa wybory: "Blaski i dźwięki" i "Linie liryki", z tym że te "Blaski i dźwięki" zostały okrojone, tak jak mówiliśmy, ale "Linie liryki" są już wydane, jak chciał.

Jest też ciekawa pamiątka potwierdzająca, że pisał na tym, co mu wpadło w rękę, w postaci tzw. niemieckiej "house-listy", czyli spisu wszystkich mieszkańców domu. Dzięki temu wiemy, że w dwóch izbach, w chacie jeszcze z XIX wieku, mieszkało łącznie kilkanaście osób. Na odwrocie jest... sonet.

Stasiuk: W domu rodzinnym mojej mamy żyło około 12 osób, ale w ilu izbach? Nie pamiętam.

Kargul: Nie miał komfortowych warunków do tworzenia.

Stasiuk: Po to chodził na łąkę. Samotność, zjawy się przesuwające, natura...

Kargul: Jego wnuczka mówiła, że zrobił sobie tabliczkę, którą mocował do kija pastuszego. Na tej tabliczce, na jakimś papierze, coś sobie zapisywał. Szczególnie mocno działały na niego obrazy wojny. Po pierwszej pisał, że tędy Mars przejeżdżał żelazną karocą, miotał iskry i płomienie. Rzeczywiście na zachowanych fotografiach z tego okresu centrum miasta jest kompletnie wypalone, zniszczone. Później bardzo długo się odbudowywało. On to wszystko widział.

Znał się też z wyjątkowym człowiekiem, który znalazł się przypadkiem w Krasnymstawie po wojnie polsko-sowieckiej. Nazywał się Leonid Gawryłow i był felczerem. Wierzył w ezoteryzm, przepowiednie, medycynę niekonwencjonalną. Jako osoba spod znaku Ryb stwierdził, że musi po zawierusze wojennej trafić do miejsca z tym znakiem związanego. Nie mógł trafić lepiej, bo Krasnystaw ma dwie ryby (karpie) w herbie. Przez całe życie leczył niemal za darmo, był wizjonerem. Takie tutaj cudawianki wyprawiał, że do dzisiaj ludzie o nim opowiadają.

Tak sobie myślę, że to miejsce wygenerowało z jednej strony taką postać jak Bojarczuk, a drugiej ściągnęło taką osobę jak Gawryłow.

Stasiuk: Wiesz, nie trzeba żyć w Paryżu. Paryż Słowianom szkodzi (śmiech).

Kargul: Za bardzo rozpuszcza.

Kukaryna

Stasiuk: Przejedziemy się gdzieś?

Kargul: No, jak chcesz.

Stasiuk: Na Rońsko pojedziemy. Są tam jakieś ślady?

Kargul: Pokażę ci miejsce, w którym stała jego chata. Z Bojarczukiem jest o tyle wygodnie, że aby zobaczyć areał jego życia, wystarczy parę minut jazdy samochodem.

(Zatrzymujemy się u zbiegu ulic Piłsudskiego i porucznika Zręby, po czym zmierzamy w kierunku tzw. Joja, czyli wyniosłej skarpy lessowej, skąd rozpościera się doskonały widok na Krakowskie Przedmieście, Rońsko, Białkę, dolinę Wieprza i Żółkiewki. Po drodze dyskutujemy między innymi o współczesnych gustach architektonicznych i nie tylko.)

Stasiuk: Gdzie nie spojrzysz to Bojarczuk, co tu szukać.

Kargul: W Krasnymstawie to jest popularne nazwisko. Bojarczuk, Bojarski - dużo rodzin o takich nazwiskach i właśnie jego rodzice byli uwłaszczonymi chłopami pańszczyźnianymi. Ojciec analfabeta, nie odróżniał nawet nominałów banknotów. Dzięki temu Bojarczuk zachował resztki rodzinnego majątku, bo ojciec nieświadomy tego, co mu daje, przekazał je synowi, resztę przepił czy przegrał w karty. Bojarczuk nie miał środków na podróżowanie, ale jeśli tylko miał możliwość, wędrował po okolicy. Stąd te cykle "Wycieczka do Tarnogóry" i "Wycieczka do Gorzkowa".

W tamtych czasach Krasnystaw był dla tutejszego powiatu centrum i nic więcej. Przypuszczalnie był raz w Częstochowie i w Warszawie, kilka razy w Lublinie.

Stasiuk: A co to jest? Jego widok dzieciństwa?

Kargul: Trzeba pamiętać o tym, że obwodnica Krasnegostawu powstała w latach 80., czyli gdzieś do roku 1980 to wszystko było łąką i będziemy jechali Krakowskim Przedmieściem. Ono będzie po prawej, a Rońsko jest po przeciwległej stronie. Można mieć wyobrażenie, że wychodząc z domu, tutaj przez te łąki sobie zmierzał. Tam, jak te drzewa, płynie w zmienionym korycie rzeka Żółkiewka, ale wszyscy za życia Bojarczuka mówili na ten odcinek Kawenka. Była nieuregulowana, Wieprz też inaczej płynął. Nad Kawenką spotykała się też ówczesna krasnostawska śmietanka towarzyska. Trochę sobie pływano, opalano się.

Stasiuk: Sielanka.

Kargul: Są zdjęcia z lat 20. i 30., z takim retro smaczkiem. Nie miał wtedy Bojarczuk mleczarni pod nosem. Miał ten swój płachetek pola.

Stasiuk: Za jego czasów to na pewno lepiej wyglądało.

Kargul: Mniej było uczesane.

Stasiuk: Więcej krów było, a tu widzimy raptem jedną krowę.

Kargul: I tak dobrze, że jakaś jest. Może kwoty mleczne jej nie objęły?

Stasiuk: Jest po drodze taka niesamowita stacja paliw. Wypasiona, za Zamościem. Ale chyba któryś pracownik stacji ma swoją krowę, bo pasła się przy samej stacji. Piękny obrazek.

Kargul: A to w Sitańcu. To znaczy, że duch nie ginie w narodzie. Wspominałeś o tym, co pamiętasz z lat 60. Ja się tak trochę jeszcze załapałem na to, co się działo w 70. i 80. Fakt, że wkraczała mechanizacja, ale jeszcze gdzieś ten powiew zostawał, tego co mógł widzieć i czuć Bojarczuk.

Stasiuk: Chłop czuł przede wszystkim ciężką robotę bez mechanizacji. To może romantycznie wyglądało, ale było udręką. Codzienny znój, męka. Przemoc, pijaństwo, ciemność.

Kargul: W sonecie pt. "Burza" on opisuje nastrój przed burzą. Pada taka fraza "Znojny przedwieczerz. Pot ścieka z twarzy". Nie idzie sobie do jakuzi ani ciągnika z klimatyzacją. Czekała na niego jedna izba, w której gnieździło się osiem osób.

Stasiuk: Najczęściej sobie obcych, pomimo więzów krwi. Jakaś niechęć, nienawiść wtrącone pewnie były.

Kargul: Te wszystkie sprawy majątkowe...

Stasiuk: Oczekiwania, jak ojciec umrze. Co zapisze i komu zapisze. Takie czekanie, straszna rzecz.

Kargul: Wszystko kipiało.

Stasiuk: On musiał gdzieś uciekać. Nie wiadomo, jaką miał rodzinę?

Kargul: Może nawet pod koniec życia na nią jakoś wpłynął. Podobno jeden z synów zaczął pisać wiersze, ale bardzo nieudane. Później brat przyrodni też coś próbował zdziałać literacko.

Stasiuk: Zasiał?

Kargul: Zasiał. Wnuczka, dzięki której ocalała jego spuścizna, została nauczycielką, później była kierowniczką wiejskiej szkoły. Ma teraz 77 lat.

Stasiuk: I co, dumna jest z dziadka?

Kargul: To jest chyba charakterystyczne, że nie za wiele chce o nim mówić.

Zachował się też z tamtych czasów jego przydomek "Kukaryna".

Stasiuk: Co to jest "kukaryna"?

Kargul: Próbowałem dociec. Mnie się to kojarzy z kukułką, z kukaniem, z katarynką.

Stasiuk: Nie sieje, nie orze, ptak niebieski, tylko kuka. Jedziemy dalej.

Kargul: Pamiętam swoje wakacje z dzieciństwa u babci na Zastawiu pod Krasnymstawem. Przyjeżdżała siostra mamy z dziećmi z Gdańska, a że w domu była tylko jedna izba, spaliśmy w stodole na sianie. Wtedy nam się to wydawało jakimś obciachem, regresem. Koledzy i koleżanki jeżdżą gdzieś na kolonie, w góry, do innych krajów, a my w tym sianie... Ale dzisiaj wiele bym dał, by jeszcze raz poczuć jego zapach, zobaczyć słońce wpadające do stodoły przez szczeliny w deskach.

Stasiuk: Dla mnie wakacje na wsi to nie był żaden regres. Nie chciałem jeździć na żadne obozy. Wiocha to był czad przecież. Wolność, jak cię oddawali starzy na miesiąc. Tam był dziadek, który tak naprawdę dawał ci wolność, jak odrobiłeś swoje w polu. I jeszcze kasę! Albo wujek, który był za wolnością generalnie. I robiłeś wszystko, co chciałeś. Wóda, łażenie po wsi, jakieś mordobicie. Nie do pomyślenia pod kuratelą rodzicielską. Kraina wolności. Ciężkiej pracy i wieczorami wolności. Czasami do rana.

Kargul: Cieszę się, że dane mi było jeszcze pracować w polu z koniem. Do końca życia pozostanie mi wspomnienie zapachu dziegciu z tym związanego, jak ojciec wcierał go w końskie kopyta.

Stasiuk: Teraz w lewo czy w prawo?

Kargul: W lewo, na Krakowskie Przedmieście, tam gdzie się urodził.

Stasiuk: "Pasterz z Krakowskiego Przedmieścia" - myślę już tytułami. Pastuch właściwie. U matki we wsi się mówiło "pastusz". Zbierał krowy z całej wiochy.

To jest ulica Krasnegostawu?

Kargul: Tak. To jest administracyjnie jeszcze miasto. Po lewej płynie Żółkiewka. Za nią jest Rońsko. Objedziemy, żeby zobaczyć, jak mógł wędrować. Na miejscu chaty ze zdjęć, która była jeszcze z XIX wieku, stoi dom prawnuka Bojarczuka. Jakiś czas temu wpadł mi do głowy pomysł nadania jakichś ram temu wszystkiemu, co się wokół Bojarczuka dzieje. Wyświetlił mi się projekt "Chata Bojarczuka", czyli stworzenia miejsca, w miarę wzorowanego na oryginale, przyciągającego ludzi chcących dowiedzieć się czegoś bliżej o nim i naszym terenie.

Stasiuk: O, ulica Bojarskiego. A Bojarczuk ulicę swoją ma?

Kargul: Ma. Nazwę nadano w latach 80. Ja o Bojarczuku dowiedziałem się tak naprawdę na początku lat 90. z prasy lokalnej. Bojarczuk mógł być też świadkiem zaprowadzania austriackich porządków na tych ziemiach w czasie I wojny światowej. Ażeby ukrócić złodziejski proceder, Austriacy powiesili na lipie w Krasnymstawie trzech koniokradów. Zachowała się z tamtych czasów "instrukcja wieszania".

Stasiuk: Znajomy znalazł kiedyś kwity z czasów austro-węgierskich, na strychu w cerkwi, którą remontował. To były takie wykazy ludnościowe, spisy wiejskie. I były tam takie pozycje: ilość matołków we wsi, ilość matołków dających się wykorzystywać w pracy, ilość matołków niedających się wykorzystywać. Matołki były nawet zaszeregowane.

Ciekawe, co by Bojarczuk powiedział o współczesności - dzikiej, dziwnej, niemającej nic wspólnego z kulturą klasyczną? Popatrz, jaka maniera stylu. Oto, w co się zamienia wieś.

Kargul: Tego, co było, już się nie odtworzy w naturalnej postaci. Trudno też wymagać od ludzi mieszkania w skansenie.

Stasiuk: Ale niektóre budynki zachowują dawne cechy. To już jest Rońsko?

Kargul: Tak, dojeżdżamy. To jest już Rońsko. Pokażę ci miejsce, gdzie stała jego chata, gdzie spędził większość życia z rodziną. Musiał mieć specyficzne poczucie humoru. Jego twarz na zdjęciach nie jest jednoznaczna. Coś tam się jednak czai w kącikach ust i oczu.

Stasiuk: Spojrzał na swój los z perspektywy tysięcy lat, z doli chłopskiej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. A ty znałeś tylko dziadka. Nie wiedziałeś, co było przed dziadkiem.

Kargul: O tutaj, jak widzisz ten dom po prawej, tutaj stała jego chata.

Stasiuk: Teraz to jest przedmieście Krasnegostawu.

Kargul: Można powiedzieć, że się urodził na peryferiach, a teraz trafia powoli do centrum; że go miasto wchłania.

Stasiuk: Jakie to wszystko wystrzyżone. Jakieś japońskie ogrody. Bonsai ogrodowe po polsku.

Kargul: Wyłaniają się już wieże św. Franciszka.

Stasiuk: Tędy chodził. Kawałek szedł do kościoła. Miał czas na medytację. Co to jest za miejscowość taka fajna w lewo?

Kargul: Małochwiej Mały i Duży.

Stasiuk: Ale tu ładnie jest! Małochwiej Duży, co za nazwa! Prawdziwe krowy, ostatnie krowy, ostatnie polne krowy.

Kargul: Może potomkinie tych wypasanych przez Bojarczuka?

Stanisław Bojarczuk

Do książki

Książko! Koncho przybytku psychicznej substancji,

kędy myśl ubarwiona kolorami tęczy,

jak perła w konsze ponoś miłośnikom dźwięczy

i pewnie na swój sposób do muz modły tańczy.

Dziś przed tabernakulum twym wielbiciel klęczy

i śpiewa we swoisty sposób hymn spartańczy.

To niby macierz, kiedy miłe dzieci niańczy,

wpatruje się w kart rozchyl w miłości szaleńczej.

Książko! Poczęta z westchnień i śnień naszych wieszczy,

podnieto naszych uczuć wynurzeń i dreszczy.

Chlubo naszych chatek i salonów.

Książko, zdobyczo w życiu moim - plonie plonów!

Prawzorze hieroglifiej plastyki skamiały!

I ja skamieję w wzór perł, co w konchach schron miały.

II

Książko! Wielką zaletą twą zarazem i wadą,

że w przecudownej twojej wiedzodajnej wnętrzy

zdolnaś dać miejsce zbrodni lub cnocie największej,

będące k złu pobudką lub k dobru zawadą.

Przy twej powieści w skrócie lub w rozprawie większej,

mistrzowsko nakreślonych erotyczną swadą,

przy epopejach tchnących Homerzą Iliadą,

powoli zastygając zdam się być gorętszy.

Jak Ewa Adamowi w egzotycznym Raju

dajesz mi jabłko wiedzy poznania zła - dobra,

w ogóle człowieczeństwa i ludzkości kwestyj.

Talizmanem twym różnion od gromady bestyj,

władzami mojej jaźni uwielbiam twój obraz,

fibry mych uczuć jeszcze wobec cię igradą.

Rońsko, 8 XII 1869 - 1952

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2012