Szachy w czasie sztormu

Zaskoczenia nie było. Jeśli już, to takie, że typowany na historyczny i przełomowy szczyt Unii Europejskiej przyniósł porozumienie tak szybko.

13.12.2011

Czyta się kilka minut

Z serii grafik Alberta Rocarolsa, zapowiadających wejście euro, 1998 r. / (C) European Union, 2011 /
Z serii grafik Alberta Rocarolsa, zapowiadających wejście euro, 1998 r. / (C) European Union, 2011 /

Ze względu na opór Wielkiej Brytanii, dalsza integracja fiskalna w strefie euro będzie miała miejsce poza unijnymi traktatami: na gruncie umowy międzyrządowej, otwartej na kraje spoza strefy.

Nie jest to wprawdzie porozumienie, którego oczekiwali komentatorzy polityczni, ale ich opinia nie ma żadnego znaczenia. W sytuacji, w której giełdy nie dostały zawału, a agencje ratingowe - jeszcze kilka dni temu grożące obniżeniem swych ocen kilkunastu państwom strefy euro - przerzuciły się na straszenie europejskich firm ubezpieczeniowych, szczyt nie był porażką, gdyż nikt nie oczekiwał sukcesu.

Inaczej niż wiele poprzednich, dramatycznych nocnych posiedzeń w Maastricht, Amsterdamie, Nicei czy Lizbonie - bogatych w przecieki prasowe oraz małe i duże szantaże - to obecne zakończyło się jeszcze przed formalnym otwarciem obrad.

Po co dłużej udawać

W tygodniach je poprzedzających Niemcy, Francja i Wielka Brytania tak systematycznie okopywały się bowiem na swych pozycjach, że wyjrzenie ponad linię ziemi było już nie tylko niemożliwe, ale przede wszystkim groziło utratą życia w polityce wewnętrznej tychże państw.

Postawa liderów wydaje się więc mówić więcej o kondycji i przyszłości Europy niż same decyzje szczytu, które nie muszą okazać się ostateczne - bo przed nami proces ratyfikacji i być może przesilenie polityczne nad Tamizą, gdzie wicepremier Nick Clegg z koalicyjnej partii liberalnych demokratów ostro zaatakował premiera Davida Camerona za jego brukselskie weto.

Ku unii fiskalnej - główne ustalenia szczytu:

l więcej dyscypliny budżetowej: kraje zobowiązują się na drodze umowy międzypaństwowej do wprowadzenia ograniczeń w zadłużeniu i deficycie (m.in. wprowadzając prawny "hamulec zadłużeniowy"); za złamanie dyscypliny grożą sankcje; to początek unii fiskalnej

l kraje-sygnatariusze będą ściślej koordynować swą politykę finansowo-gospodarczą

l stały Europejski Mechanizm Stabilizacyjny zacznie działać od połowy 2012 r. (to fundusz dysponujący co najmniej 500 mld euro kredytów dla zagrożonych państw)

l kraje-sygnatariusze umowy przekażą do Międzynarodowego Funduszu Walutowego 200 mld euro, by wzmocnić jego możliwości pomagania krajom Europy

l umowa ma zostać podpisana do marca 2012 r.

Obserwując Camerona, Angelę Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego można odnieść wrażenie, że w ich osobach skrywa się wzajemne zmęczenie państw, które reprezentują. Ciągłe granie niechcianych ról, które widownia i tak oceni jako marne, znajomość cudzych i perfekcyjne opanowanie własnych sztuczek i blefów - wszystko to sprowadza polityczną grę wstępną, jak i same negocjacje, do roli nudnego teatru. Po co zatem udawać?

Takie są skutki wymęczonej integracji ostatniej dekady, pogłębiającego się kryzysu zaufania i rosnącej świadomości, że demos może wprawdzie zrezygnować z części swych praw, ale tylko w granicach własnych państw i na prośbę własnych elit, a nie pod wpływem imperatywu integracji. Ale na tak ciasnym i połączonym siecią więzów gospodarczych i politycznych kontynencie, jakim jest Europa, polityka "wszystko albo nic" w wydaniu lokalnych mocarstw nieuchronnie prowadzi do stopniowej dezintegracji.

Nowa "Unia strefy euro"

Nowa Unia, której narodziny obwieściły media europejskie, jest bytem szczególnym: jego kształt i cel wymykają się spójnemu opisowi. Zerwana została bowiem ciągłość między integracją rozumianą jako przejaw interesów państw a integracją pojmowaną jako rozwój prawa i instytucji Unii. Od dziś trajektorie obu procesów zaczynają się po prostu rozchodzić.

Nawet jeśli specjaliści od prawa europejskiego znajdą (co nie jest pewne) dające się obronić rozwiązania, pozwalające połączyć nową i starą Unię - tj. nowe reguły i stare instytucje - polityczna konstrukcja Unii została trwale osłabiona. Także przez otwarcie drogi do kolejnych działań, których celem nie będzie otwarcie nowego etapu integracji - jak miało to miejsce w przypadku Schengen i zniesienia kontroli na granicach - lecz zmiana reguł wspólnych polityk bez udziału innych.

"Unia strefy euro" stawia więc potencjalnie pod znakiem zapytania rolę Komisji i Parlamentu Europejskiego - i tym samym wszystkie wspólne polityki: od wspólnego budżetu do polityki zagranicznej. Zaburza też cykl polityczny i związki między różnymi wymiarami polityki unijnej. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, od 9 grudnia pełne członkostwo w Unii nie jest już równoznaczne z udziałem w dalszej integracji (chyba że na prawach obserwatora), a spełnienie kryteriów z Maastricht nie wyczerpuje formalnych kryteriów przystąpienia do strefy euro.

Niemcy: daleko od hegemonii

Wbrew powszechnemu przekonaniu, największym zwycięzcą tego szczytu nie jest Berlin.

Wprawdzie na tle Europy Niemcy mogą się dziś wydawać hegemonem - świadczyć ma o tym nie tylko siła gospodarki, ale też upór i opór Merkel w forsowaniu niemieckich wizji uporania się z kryzysem w strefie euro. Ale w rzeczywistości ostatnie kilkanaście miesięcy pokazały, jak ograniczone swymi przyzwyczajeniami, a zatem niegotowe na odrodzenie "Cesarstwa Niemieckiego" - o którym coraz częściej słychać w Europie - są współczesne Niemcy i ich polityczna elita.

Obstając przy wyborze: "albo zmiana traktatów, albo porozumienie poza Unią", Berlin postawił na szali całą konstrukcję prawno-instytucjonalną Unii. W efekcie nie tylko zakwestionował jej dorobek "konstytucyjny", ale wszedł w rolę tradycyjnego państwa narodowego, zarezerwowaną dotąd dla Francji i Wielkiej Brytanii, dla których Unia była tylko bardziej wysublimowaną formą sojuszu politycznego.

W przypadku Berlina przyjęcie takiej roli oznacza jednak problemy, które nie będą udziałem Paryża i Londynu. "Ład konstytucyjny" Unii był bowiem jedyną formułą pozwalającą Niemcom na politykę narodową przy akceptacji  Europy. Tymczasem przekonanie o narodzinach "niemieckiej Europy" i pożegnaniu "europejskich Niemiec" coraz mocniej kształtuje polityczne myślenie i działanie na kontynencie, bez względu na to, czy proces ten jest akceptowany, czy odrzucany.

Analiza polityki niemieckiej ponownie staje się zatem przedmiotem studiów nad Europą, tak jak polityka europejska coraz bardziej będzie stawać się synonimem budowy relacji innych państw z Niemcami.

Francja: beneficjent nowej Unii

Czy sami Niemcy zdają sobie sprawę, że unia polityczna Angeli Merkel zwiastuje powrót tradycyjnej mapy politycznej Europy? Trudno uwierzyć, żeby Berlin aż tak bardzo był zainteresowany wywoływaniem starych demonów. To zaś skłania do tezy, że prawdziwym beneficjentem nowej Unii jest Francja.

W istocie bowiem przekierowanie debaty o reformie zarządzania gospodarczego i o przeciwdziałaniu nadmiernym deficytom budżetowym w stronę dyskusji o charakterze i trybie zmian polityczno-instytucjonalnego systemu Unii - jest majstersztykiem Sarkozy’ego. Upór Camerona w ochronie rynku finansowego i obstawanie Merkel przy zmianie traktatów zostały wykorzystane przez Paryż do wydzielenia z Unii strefy euro i przekształcenia tej pierwszej w konfederację europejską - luźny projekt polityczny oparty na integracji gospodarczej, którym zarządza silnie zintegrowany tandem francusko-niemiecki.

Od 1989 r., gdy o konfederacji europejskiej po raz pierwszy wspomniał ówczesny francuski prezydent François Mitterand, jej realizacja - w takiej czy innej formie - stała się elementem polityki francuskiej, zazdrośnie i z niepokojem patrzącej na rozszerzenie Unii, któremu patronowały zjednoczone Niemcy. W niemieckiej Europie, w której może już nie być Wielkiej Brytanii, Francja - słabszy partner - ponownie wyrasta na równego Niemcom, jako gwarant ich europejskości.

Mniej znaczy więcej

Użycie formuły integracji do pogłębiania sojuszy politycznych między państwami i osłabienie instytucji ponadnarodowych nieuchronnie zmieniają też postrzeganie Europy w świecie.

O ile dla rynków finansowych liczy się głównie efektywność gospodarcza nowej Unii, o tyle dla zewnętrznych aktorów państwowych ważny był i jest stopień politycznej zwartości Europy. Tymczasem postępująca introwertyczność polityki europejskiej, koncentracja na instytucjach i strategiach kosztem realnego działania powodują, że od chwili rozszerzenia Unii na Wschód stopniowo traciła ona impet w polityce zagranicznej. W efekcie dziś coraz częściej słychać o zmierzchu roli Europy w kształtowaniu ładu międzynarodowego.

Teza ta jest zapewne na wyrost. Ale ostatnie lata przynoszą wciąż nowe dowody, że pozycja Europy słabnie nawet w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Takie są doświadczenia z rewolty przeciw sułtańskim systemom politycznym w świecie arabskim. A za chwilę podobne wnioski będzie można formułować na Wschodzie, gdzie zawsze niepogodzona z rozpadem ZSRR Rosja jest bliska nie tylko odzyskania, ale i umocnienia swych wpływów w polityce i gospodarce swoich dawnych satelitów związkowych.

Jak zatem kryzys i dzisiejsze rozstrzygnięcie w strefie euro przekładają się na obecność Europy w świecie? Jeszcze niedawno siłą Europy miała być jej wielkość, żywotność i różnorodność. Dziś okazuje się, że mniej znaczy więcej. Nowa Unia nie będzie silna wspólnymi instytucjami. Jej siłą może być tylko skoncentrowana wola polityczna państw oraz żelazne przestrzeganie reguł i prawa europejskiego, których przetrwanie jest niezbędne dla ochrony europejskich rynków i granic.

Sposób na przeżycie

W przeszłości europejskie instytucje częściej dawały Europejczykom poczucie bezpieczeństwa, niż je faktycznie zapewniały. Może więc na obecne zmiany w Europie powinniśmy spojrzeć nie tylko jako na próbę odzyskania wpływów przez państwa narodowe, ale jako na dostosowanie projektu europejskiego do wymogów współczesnego świata.

Zastąpienie biurokratycznej inercji "Brukseli" politycznym przywództwem wybranych państw - to może być nie taki znów zły pomysł na przeżycie i rozwój w XXI wieku.

Dzień 9 grudnia 2011 r. może być zatem dla Europy cezurą historyczną. Pod warunkiem wszakże, że przyszła unia polityczna - mająca powstać na fundamencie unii fiskalnej - będzie posiadała co najmniej ten sam stopień legitymizacji, co instytucje starej Europy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2011