Synowie wolności

Oddzielani siłą od rodziców, wynaradawiani, wykorzystywani – to los nie tylko dzieci kanadyjskich ludów tubylczych. Także dzieci duchoborców.

15.11.2021

Czyta się kilka minut

Pocztówka fotograficzna przedstawiająca kobiety duchoborców ciągnące pług.  Kolonia Północna w prowincji Saskatchewan. Kanada, 1907 r. / DOMENA PUBLICZNA / LIBRARY AND ARCHIVES CANADA
Pocztówka fotograficzna przedstawiająca kobiety duchoborców ciągnące pług. Kolonia Północna w prowincji Saskatchewan. Kanada, 1907 r. / DOMENA PUBLICZNA / LIBRARY AND ARCHIVES CANADA

Do Kanady przywiodła ich w 1899 r. seria tragicznych wydarzeń. Znalazłszy swoją ziemię obiecaną, nie potrafili zaakceptować idei indywidualnie gromadzonego dostatku, zrezygnować z samopoświęcenia i zaufać państwu. Synowie wolności – jeden z odłamów rosyjskich duchoborców, czyli zapaśników Ducha – postanowili wojować z materialistycznym światem, podpalając szkoły i wysadzając mosty. Wysoką cenę zapłaciły za to ich dzieci, przymusowo umieszczane w szkole z internatem, w której próbowano „zabić duchoborcę w dziecku”.

Duchoborcy wyłonili się z protestów i rozruchów, które wybuchły w Rosji w końcu XVII i w początkach XVIII w. po wprowadzeniu przez patriarchę Nikona uniformizacji obrzędów i tekstów religijnych. Niezadowoleni ze zmian konserwatywni parafianie niejednokrotnie traktowali wówczas duchownych mianowanych przez carską administrację jak szpiegów. Mnożyły się schizmy, a kraj przemierzali religijni dysydenci. Wśród nich znaleźli się duchoborcy, których pod koniec XVIII w. można było już spotkać od Finlandii po Kamczatkę. Odrzucali prawosławną hierarchię i liturgię oraz kult ikon.

Przeciwnicy duchoborców w carskiej Rosji nazwali ich tak twierdząc, że siłują się z Duchem Bożym. Oni sami twierdzili, że i owszem, prowadzą zmagania duchowe, lecz działając nie przeciwko Bogu, tylko wraz z Nim. Zdaniem zapaśników Ducha każdy ma w sobie iskrę Bożą, świątyniami nie są więc budowle, lecz ciała i serca ludzkie. Duchoborcy są też przekonani, że chrześcijanie nie potrzebują kleru, a Biblia zawiera nauki wyrażone w formie alegorii, nie zaś przytoczone dosłownie Słowo Boże.

Pomoc Tołstoja

Przodkowie kanadyjskich duchoborców stworzyli w Rosji w regionie Tawria osadę Mleczne Wody, skąd jako sekta zostali zesłani na Kaukaz. Radzili sobie jednak całkiem nieźle i pod koniec XIX w. stali się dobrze prosperującą wspólnotą. W 1885 r. jeden z jej najważniejszych liderów – znany później w Kanadzie jako Peter „Lordly” Verigin – nakazał duchoborcom spalenie broni. Wówczas wydarzyło się coś, co na zawsze naznaczyło losy zapaśników Ducha: mieszkańcy wsi Orłowka gromadzący rynsztunek, by go zniszczyć, zostali przez swoich adwersarzy posądzeni o niecne zamiary. Wezwano kozaków. Ci nie mieli skrupułów, by zabijać i gwałcić bezbronnych mieszkańców osady. Badacze uważają, że dla kanadyjskiego odłamu duchoborców było to jedno z najważniejszych, konsolidujących wydarzeń.

Konsekwentnie odmawiający służby wojskowej zapaśnicy Ducha byli więzieni i torturowani, zsyłani na Syberię i wcielani do oddziałów karnych. W tych mrocznych dla nich czasach pojawiła się jednak nadzieja. Był nią Lew Tołstoj. Podzielał idee, które głosili, przede wszystkim pacyfizm i komunitarianizm. Wraz z kwakrami i przy udziale słynnego anarchisty Piotra Kropotkina pomógł grupie siedmiu i pół tysiąca duchoborców dostać się do Kanady, gdzie miały skończyć się ich prześladowania. Jednak i tym razem los się od nich odwrócił. Duchoborcy, ludzie z innego świata i czasu, przywiązani do ziemi, lecz niechcący jej posiadać na własność, w 1907 r. stracili ponad 100 tys. hektarów gruntów rolnych w Saskatchewan. Przenieśli się wówczas do Kolumbii Brytyjskiej, gdzie w 1939 r. uprawianą, zadbaną ziemię skonfiskowano im po raz drugi.

Po 1902 r., kiedy do Kanady pozwolono przyjechać zwolnionemu z zesłania Peterowi Veriginowi, duchoborcy stawali się coraz bardziej podzieleni. Około tysiąca osób zdecydowało się złożyć przysięgę wierności królowej brytyjskiej i zostać farmerami (byli to tzw. niezależni, jedzinaliczniki). Ponad 7 tys. tych, którzy odmówili złożenia przysięgi, tworzyło Christian Community of Universal Brotherhood (CCUB), jedną z największych organizacji wspólnotowych w dziejach Ameryki Północnej. Gdy ortodoksyjni duchoborcy stracili uprawianą przez siebie ziemię, poczuli się oszukani, tak jak wcześniej prześladowani i oszukiwani czuli się w Rosji. Wzrosło wówczas ich poparcie dla trzeciej, marginalizowanej wcześniej grupy – synów wolności (swobodniki), którzy, pielgrzymując nago, nauczali o konieczności niszczenia upraw i uwalniania bydła.

Boży szaleńcy

Synowie wolności nie chcieli posyłać dzieci do państwowych szkół, ponieważ uważali, że będą tam uczone postaw materialistycznych, nacjonalistycznych i przekonywane o słuszności prowadzenia wojen. Odrzucali prywatną własność, w szczególności dotyczącą posiadania ziemi, jako niezgodną z wolą Bożą. Uważali, że możliwość pracy na ziemi i utrzymywania się z jej plonów nie powinna wymagać ani jej kupowania, ani sprzedaży.

Trzy lata po przybyciu do Kanady mieszkańcy wsi Truzdenia po raz pierwszy w historii kanadyjskich duchoborców użyli ognia paląc dobytek, który obciążał ich sumienia. Spłonęły kożuchy i końskie uprzęże. Miejscowi duchoborcy uwolnili też zwierzęta i pozbyli się metalowych przedmiotów. Niektórzy rozdawali pieniądze, inni pielgrzymowali, nauczając, jak żyć, by przestrzegać nakazów Boga. Te radykalne – nawet jak na duchoborców – działania były zainspirowane m.in. listami, które Peter Verigin pisał do Lwa Tołstoja jeszcze w Rosji. Listy dotarły do Kanady przed Veriginem i ugruntowały postawę części duchoborców wobec wszystkiego, co mogło sprzyjać gromadzeniu dóbr i bogaceniu się.

W swojej misji zbawiania świata, a przede wszystkim zbawiania braci duchoborców przed materializmem, synowie wolności nie tylko palili zbiory z pól oraz domy swoje i sąsiadów (w tym samego Verigina), lecz także wysadzali w powietrze szkoły, mosty i linie kolejowe. Przede wszystkim jednak protestowali chodząc nago. Dla pruderyjnych Kanadyjczyków, którzy kobietom po licznych protestach pozwolili opalać się topless dopiero w latach 90. zeszłego wieku, pojawianie się nagich ludzi na ulicach miasteczek i wsi było nie do zaakceptowania. Dla duchoborców natomiast nagość symbolizowała skromność i równość. Nawiązywała także do postaci Adama i Ewy.

Przymusowe szkoły

We wrześniu 1953 r. Królewska Kanadyjska Policja Konna (RCMP) – w łonie której w 1952 r. powołano specjalny Oddział „D” do walki z synami wolności – aresztowała 148 osób mieszkających w wiosce namiotowej za chodzenie nago w pobliżu szkoły. Zostali przetransportowani do Vancouver, osądzeni i skazani na więzienie w Oakalla. Schwytane przy okazji tej obławy 104 dzieci duchoborców zabrano autobusem do odległego New Denver, gdzie miały spędzić kilka kolejnych lat w szkole z internatem. Część dzieci jednak zwolniono i w styczniu 1954 r. edukację w placówce mieszczącej się w dawnym sanatorium dla gruźlików rozpoczęło 36 uczniów.

Gdy w 2009 r. w Kolumbii Brytyjskiej spotkałam się z duchoborcami, nie wiedziałam, że jeden z moich rozmówców – miły, starszy człowiek, z którym mogłam rozmawiać również po rosyjsku – część swojego dzieciństwa spędził w „szkole” w New Denver. Rozmawialiśmy w jego domu, który stoi w pięknej dolinie, w pobliżu rzeki. Siedzieliśmy w rozświetlonym słońcem pokoju, gdy opowieść o wspólnocie świetnie obecnie prosperujących duchoborców zmieniła w pewnym momencie swój tor, a uśmiech stopniowo zniknął z twarzy Olega (imię zmienione na życzenie rozmówcy).

Przenieśliśmy się do lat 20. zeszłego wieku. – Porto Rico jest niedaleko stąd, w pobliżu Nelson – opowiadał. – Rząd zrobił tam w 1929 r. obóz internowania dla kilkuset kobiet, mężczyzn i dzieci. Zatrzymano ich, gdy szli do Nelson, gdzie przebywał w areszcie mężczyzna oskarżony o podpalenie, jak uważano – niesłusznie. Wędrujący ludzie protestowali również przeciwko wojnie, bo mówiło się, że nadchodzi. Część zatrzymanych wysłano do więzienia w Oakalla, resztę, w tym starców i dzieci, umieszczono w starym obozie drwali należącym kiedyś do Christian Community of Universal Brotherhood. Warunki były straszne. W starych budynkach nie było drzwi ani okien. Zimą nie dawano im jeść. Przez dwa miesiące zeskrobywali owies ze ścian stajni. Nie wszyscy przeżyli Porto Rico. Niektóre dzieci zabrano rodzicom. Moja matka i ojciec trafili do poprawczaków. Mojego wujka umieszczono w rodzinie kanadyjskiej, gdy miał rok. Nigdy nie nauczył się mówić po rosyjsku. Mnie też próbowano zmusić, bym zapomniał języka, którym mówiono u mnie w domu. Na kilka lat zamknięto mnie w szkole w New Denver.

W połowie lat 50. władze uznały, że rozwiązaniem problemu synów wolności będzie przymusowa edukacja ich dzieci obejmująca jedną lub dwie generacje. W 1953 r. postanowiono zatrzymać każde dziecko, które wyglądało, jakby miało mniej niż 18 lat, i które – jak czytamy w raporcie ombudsmana prowincji Kolumbia Brytyjska z kwietnia 1999 r. – „z powodu działań podejmowanych przez rodziców lub z innych przyczyn nie uczęszczało do szkoły i mogło dorastać bez odpowiedniego wykształcenia”.

RCMP w poszukiwaniu nieuczęszczających do szkoły dzieci nachodziła domy duchoborców w nocy lub nad ranem. I tak np. 18 stycznia 1955 r. RCMP najechała wieś Krestova i zabrała z domów 40 dzieci. Funkcjonariusz rządowy poinformował o udanej operacji przeprowadzonej o siódmej rano przez policję „w liczbie około 70 ludzi”. Dzieci uciekały i ukrywały się wszędzie, gdzie zdążyły dobiec. Nie miały jednak większych szans, ponieważ RCMP miała ze sobą psy. Działania policji były brutalne, osoby stawiające opór były bite. W jednej z opisanych historii szukano dziecka w stogach siana za pomocą wideł.

Pomarańcza do potrzymania

– Początkowo rodzice – ci, którzy pozostawali na wolności – mogli odwiedzać nas dwa razy w tygodniu, jednak z czasem odwiedziny ograniczono do jednej godziny co dwa tygodnie. Spotkania odbywały się przez płot okalający szkołę. Czuliśmy się jak w więzieniu – mówi Oleg.

Placówka była przeludniona, dzieci chorowały, brak było jakiejkolwiek prywatności. Uczniowie musieli pracować, m.in. sprzątając dom dyrektora i mieszkanie higienistki. Kadra była nieprzygotowana i bez doświadczenia. Angielski, którym posługiwały się dzieci, był „w najlepszym przypadku marny”, jednak nie zapewniono tłumacza ani nauczycieli władających rosyjskim. W jadalni wolno było mówić jedynie po angielsku, a w przypadku nieprzestrzegania tej zasady dzieci były karane, np. zakazem spotkania z rodzicami. Nie wyrażano zgody na uczestnictwo we wspólnych modlitwach z krewnymi (np. z okazji Bożego Narodzenia, które duchoborcy obchodzili 27 listopada). Przepustkę na wyjazd do domu można było otrzymać jedynie na pogrzeb matki lub ojca. Gdy ktoś uciekł z placówki, wymierzano kary kolektywne. Gdy dziecko zachorowało, rodzice nie mogli go odwiedzić, jednak nawet chore dzieci musiały uczęszczać na lekcje (czasem pod eskortą RCMP wzywanej przez higienistkę).

Paczki – w tym jedzenie – przekazywane przez rodziców nigdy nie trafiały w ręce uczniów. „Pamiętam jeden dzień, kiedy przyszli ludzie i posadzono mnie w kuchni. Dali mi do potrzymania pomarańczę. Zrobiono zdjęcie. Ludzie odeszli, pomarańczę zabrano. Nic nie było twoje” – mówi były uczeń cytowany przez ombudsmana. Jedna z kobiet wspomina, jak kazano jej odwracać się twarzą do ściany, kiedy personel zjadał przyniesione dla niej przez rodzinę jedzenie. Dzieci były wegetarianami, ale w posiłkach dla nich ukrywano czasem mięso.

W zeznaniach wielu osób, które złożyły skargę na traktowanie po zatrzymaniu w szkole, powtarza się ta sama fraza, której używa również Oleg: „Życie w New Denver to było piekło”. Dzieci nie tylko zostały pozbawione kontaktu z rodzicami (nie licząc spotkań przez płot, których z byle powodu zakazywano), z kulturą i językiem, w których wyrosły, lecz przede wszystkim były maltretowane i nie było nikogo, kto by im ­pomógł. „Ludzie dziwili się, że żyję, tak bardzo byłam bita...”. Ktoś inny opowiada, że został pobity deską, z której wystawały gwoździe. Część byłych uczniów wniosła skargi na wykorzystywanie seksualne.

Zatrzymania dzieci trwały do 1959 r., kiedy placówkę zamknięto po tym, jak rodzice złożyli przed sądem przysięgę, że będą posyłać dzieci do szkoły. Musieli to zrobić, choć po uwolnieniu opiekunów z więzienia w Oakalla przetrzymywanie dzieci w New Denver odbywało się wbrew prawu. ©

Korzystałam m.in. z A. Bondoreff „Spirited Differences: Doukhobor Sectarianism, Freedomite Terrorism and Government Policy”, University of Victoria, 2008.

Autorka jest etnologiem, doktorem habilitowanym nauk humanistycznych. Prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Łódzkim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2021