Syndrom Berniego

Kiedy w drugiej połowie listopada 2016 r. pojechałam na Targi Książki na Florydę, Bernie Sanders objeżdżał właśnie ten stan, promując swoją książkę „Our revolution”.

22.01.2018

Czyta się kilka minut

Na krzywy ryj, czy może na piękne oczy, udało mi się wbić wejściem dla mediów na to spotkanie, na które kolejka wiła się dookoła kampusu Miami Dade College od samego rana. W wielkiej sali, nabitej do ostatniego miejsca, atmosfera przed spotkaniem przypominała tę przed koncertami ulubionych zespołów – pełne podekscytowania oczekiwanie na pojawienie się idola przerodziło się w owację na stojąco, wspartą piskami i okrzykami „We love you ­Bernie!”. Pani klaszcząca fertycznie obok mnie miała łzy w oczach, zza mojej głowy dochodziły piski, jakich nie powstydziłyby się najbardziej oddane groupies Rolling Stonesów, w czasach kiedy jeszcze nie trzeba było przetaczać im krwi po każdym koncercie. Krótko mówiąc – był szał. Bernie wszedł na mównicę i uciszając gestem skandujących w amoku „Bernie! Bernie”, powiedział: „Dziękuję, ale tak jak już wiele razy wam mówiłem, tu nie chodzi o mnie, tu nie chodzi o Berniego, tu chodzi o was i o nas”.

A potem dużo mówił o tym, że zrobi wszystko, by zreformować Partię Demokratyczną, która wydaje się być głucha na głosy ludzi, którzy mówią: „Posłuchajcie o mojej złości! Posłuchajcie o moim żalu!”. Mówił o samotnych matkach, o ludziach pozbawionych ubezpieczenia zdrowotnego, o bezrobociu, o wykluczeniu. I wszystko to było bardzo fajne, i przyjemnie się słuchało tego, jak się pochyla nad tymi sprawami, które wiadomo – miłe i ważne są każdemu lewackiemu sercu. Szkoda tylko, że nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Niecałe dwa tygodnie wcześniej wybory wygrał Donald Trump, więc piękne słowa Berniego Sandersa były identycznie istotne jak – by posłużyć się mądrością poety – numer telefonu na pudełku zapałek.

A przywołuję te obrazki sprzed ponad roku, bo w ubiegły piątek poszłam pod Sejm na manifestację, tę organizowaną po tym, jak projekt „Ratujmy kobiety” nie przeszedł. Stałam marznąc w tłumie ludzi dzierżących w rękach transparenty w rodzaju „Viva la vulva!” i słuchałam przemów wkurzonych kobiet. Słuchając ich zaś pomyślałam o Berniem Sandersie i jego roli w wygranej Donalda Trumpa, bo odnoszę wrażenie, że ten mechanizm powtarzamy właśnie w Polsce, zaś nieszczęsne głosowania nad dwoma projektami dotyczącymi aborcji stały się katalizatorem nieuniknionej katastrofy.

Oto właśnie bowiem zaczął się proces dorzynania opozycji, tej, która (coraz mniej, ale jednak) mogła roić sobie (i nam) o wizji pokonania PiS w przyszłości. Z całym szacunkiem dla Barbary Nowackiej, dla rozbudzonego nagle Włodzimierza Czarzastego, który zdążył się znów przemazać przez liczne media, wyciągając nawet rękę do młodszych przyjaciół z Razem, dla kolegów publicystów, którzy jak Michał Sutowski piszą marzycielsko o tym, że „mamy dwie możliwości. Jeśli na linii Razem-Biedroń-Nowacka-SLD-dziewczyny-z-Nowoczesnej-coś-nowego-czego-jeszcze-nie-znamy wydarzy się sensowny ferment, to 10 stycznia będzie momentem/mitem założycielskim Powstania Opozycji z Popiołów”. Syndrom Berniego Sandersa objawia się w całej krasie. Na wiecu pod Sejmem nie protestowano przeciwko PiS, to był okrzyk wkurzenia na Platformę i Nowoczesną, to im wygrażano i obiecywano, że nigdy już ich zakłamane twarze nie zostaną pokazane przez telewizje u boku zrywów obywatelskich takich jak Czarny Marsz.

I jakkolwiek doskonale rozumiem emocje, które porywały nas w mroźny piątek pod Sejmem, bo doprawdy rżnąć głupa też trzeba umieć, zwłaszcza gdy jest się zawodowym politykiem, zaś to, co zaprezentowali nam posłowie z PO i Nowoczesnej po głosowaniu było pokazem bezradności, na którą nie wolno sobie pozwalać, to zupełnie nie rozumiem jednak, dlaczego języczkiem u wagi staje się kwestia aborcji właśnie. Tak jakby w „Gazecie Wyborczej” nikt nie wiedział o tym, że PO nie jest partią lewicową, a zapędzenie jej w kozi róg sprawą taką jak ta ustawa to pocałunek śmierci. Oto bowiem zapadliśmy na syndrom Berniego Sandersa i jest to potencjalnie szalenie niebezpieczna sytuacja, która może dać partii Jarosława Kaczyńskiego władzę na kolejne lata. I to naszymi własnymi rękami. Jak to lapidarnie ujął jeden z moich przyjaciół – gdyby sandersowcy zagłosowali na Hillary Clinton, zamiast marzyć o lepszym kandydacie Demokratów, świat nie musiałby co tydzień zastanawiać się nad tym, czy to właśnie już teraz zaczyna się nuklearny konflikt z Koreą Północną, oraz czy „zasrajdziura” to kategoria geograficzna czy wyłącznie emocjonalna.

Pozaparlamentarna opozycja w Polsce wyczuła krew i ze swego punktu widzenia całkowicie słusznie zaczęła kopać leżącego, bo jej się to szalenie opłaca. Wrogiem nr 1 Barbary Nowackiej nie jest dziś przecież Jarosław Kaczyński, są nimi Lubnauer ze Schetyną. Nie wiem jednak, czy w szerszej perspektywie opłaca się to wszystkim, którzy mienią się obozem anty-PiS.

Z wykładu Berniego Sandersa wyszłam po 45 minutach, zostawiając rozentuzjazmowany tłum fanów, którzy reagowali oklaskami na kolejne postulaty reform przedstawianych przez polityka. Branie udziału w kursie reanimacji po zgonie pacjenta uznałam za mniej ważne od kolacji z przyjaciółmi. W końcu nie chodzi o Berniego, chodzi o nas. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2018