Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Władysław Anders, ikona wolności dla wielu Polaków – tych na emigracji i tych z PRL – wniósł sprawę cywilną przeciw dwóch publicystom, też emigrantom, redaktorom pewnego polskiego pisma z Francji. Powodem był zniesławiający artykuł, w którym zarzucano Andersowi, że podczas I wojny światowej nie czuł się Polakiem, odmówił udziału w wojnie 1920 r. itp., itd. Proces, w którym po stronie generała zeznawała plejada polskiej emigracji, był niezwykły: dla londyńskiej opinii (i dla sądu) stał się „lekcją od podstaw” historii Polski.
Proces z 1960 r. jest punktem wyjścia w książce Ewy Berberyusz: opowieści-reportażu o Andersie – ale nie tym wojennym, lecz o jego „życiu po Monte Cassino”, na emigracji. O sprawach wielkich (jak to jest być żywym symbolem?) i codziennych, które w miarę oddalania się perspektywy wyzwolenia Polski od komunizmu przytłaczały, zamieniając życie w trwające 25 lat umieranie. Zrąb książki powstał ponad dwie dekady temu, gdy żyło jeszcze wielu ludzi, którzy Andersa znali. Relacje świadków to ogromna zaleta tej opowieści. Bo dziś to rozdział zamknięty. Zamknął się w 2010 r., gdy zmarła Irena Anders, wdowa.
Rządzący w PRL musieli nienawidzić Andersa autentycznie i gorąco, nawet po jego śmierci: gdy w 1987 r. Wojciech Jaruzelski odwiedził Monte Cassino, demonstracyjnie ominął grób generała. W sumie nic dziwnego: Anders musiał być dla Jaruzelskiego czymś w rodzaju mało komfortowego kontrapunktu.
Ewa Berberyusz „Władysław Anders. Życie po Monte Cassino”, wyd. Agora, Warszawa 2012.