Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zgoda Komisji na przystąpienie Słowenii do strefy euro od 1 stycznia 2007 r. nie zaskakuje. Sygnał ostrzegawczy dla Rumunii i Bułgarii jest również zrozumiały: w obliczu problemów ze spełnianiem kryteriów unijnych Komisja sięgnęła po jedyne narzędzie, które może zdyscyplinować tych dwóch kandydatów do Unii, czyli po datę ich wejścia (planowo ma to być 1 stycznia 2007 r.). Dziwi natomiast brak zgody dla przystąpienia Litwy do unii walutowej tylko dlatego, że w zeszłym miesiącu nie dochowała wszystkich kryteriów ekonomicznych, jakie muszą spełniać kraje należące do strefy euro (i to tylko o 0,1 punktu procentowego).
Jeżeli za formalizmem i dyscyplinowaniem członków stoi chęć egzekucji unijnych reguł, to trzeba temu przyklasnąć. Jeżeli jednak miałoby się okazać, że dotyczy to tylko nowych lub małych państw, byłby to niebezpieczny sygnał. Zamykając małej i ekonomicznie niewiele znaczącej Litwie drzwi do euro w sytuacji, gdy "starzy" członkowie Unii od lat przekraczają dozwolone pułapy długu wewnętrznego, Komisja wystawia na ogromną próbę swą wiarygodność. Czas pokaże, na ile była to decyzja przemyślana.
Rozstrzygnięcie Komisji w sprawie Litwy oznacza zapewne, że Polska, która w 2009 r. ma przystąpić do negocjacji nad wejściem do strefy euro, nie może liczyć na taryfę ulgową. Z ekonomicznego punktu widzenia to dobrze: euro powinno być przede wszystkim świadectwem zdrowych finansów publicznych; z politycznego już nie, bowiem dyskusja nad porzuceniem złotego będzie debatą o rezygnacji z kawałka tożsamości narodowej, którą wyraża każda - a zwłaszcza ciesząca się zaufaniem - waluta. Formalizm Komisji może więc stać się doskonałym pretekstem do opóźnienia wejścia Polski do strefy euro. A tego chcą nie tylko rodzimi narodowi doktrynerzy, ale i wielu w "starej" Unii, nieufnie patrzących na gospodarki państw Europy Wschodniej.
Zapowiedź premiera Kazimierza Marcinkiewicza, że polskie negocjacje mają zacząć się dopiero w 2009 r., jest więc początkiem dyskusji, której nie można sprowadzić do liczb i kryteriów. Odrzucając wszelkie skrajności, powinna ona przekonać Polaków, że warto zamienić złotego na euro. Nie będzie to proste, bowiem wielu Włochów, Niemców i Holendrów chętnie wróciłoby do starej waluty, mimo że finansiści przekonują ich, iż nie ma żadnej różnicy.