Sygnaliści

Kto to jest poeta, poetka? Poeta to taki facet, a poetka to taka babka, co kręci się przy świecie, chce wszystko wiedzieć, zobaczyć, nazwać, choć jest dyletantem.

13.03.2018

Czyta się kilka minut

Saint Gildas Point, Loire-Atlantique, Francja / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
Saint Gildas Point, Loire-Atlantique, Francja / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Podobno telegraf optyczny wykorzystano już, by przekazać wiadomość o zdobyciu Troi. Przy pomocy szeregu ognisk informacja dotarła do Myken. Niedługo później Grecy opracowali system przekazywania liter. Trzeba było tylko wzniesień albo wysokich budowli oraz przeszkolonych i piśmiennych ludzi z chorągiewkami. Tu można by dać pierwszą wzmiankę o poezji, poetkach i poetach, ale nie poddawajmy się najprostszym skojarzeniom, idźmy dalej. Pod koniec XVIII wieku wynaleziono telegraf optyczny semaforowy. Zamiast machających specjalistów budowano albo osadzano na wysokich budynkach urządzenia, których ramiona „szyfrowały” litery i zdania, unosząc się i opadając wedle ustalonych reguł. W 1849 r. prosta informacja przez 20 przekaźników leciała (płynęła? przenosiła się?) z Paryża do Lyonu w 2 minuty. Tu wszystko brzmi już jak metafora, ale ciągle nie ulegamy pokusie. W Warszawie sieć takich telegrafów zaczynała się na dachu Teatru Wielkiego, ustalono nawet z dużym prawdopodobieństwem, gdzie dokładnie. W 1838 r. uruchomiono taką „linię” na trasie Warszawa – Moskwa. Składała się z 220 stacji obsługiwanych przez 1320 operatorów. Robi wrażenie, prawda?

Poproszono mnie, bym napisał parę zdań o poezji, więc skąd nagle telegraf optyczny? Poza oczywistą urodą samego zjawiska, pięknem urządzeń, o których mowa (w internecie jest sporo zdjęć i rycin), uwiódł mnie szybki i nagły zgon ogromnego przecież przedsięwzięcia. Pojawił się telegraf elektryczny i wszystko mogło już sobie niszczeć, rozpadać się, zarastać zielskiem, a obsługujący urządzenia wybitni, jak podejrzewam, specjaliści mogli szukać nowej roboty albo sączyć wino w marnych knajpach. Koniecznie przy oknie, koniecznie z widokiem na próchniejące ramiona swoich mechanicznych pracodawców. I wcale nie znikli. Widujemy ich przecież do dziś, tylko przekwalifikowali się na copywriterów, scenarzystów seriali albo poufale klepią biedę. Szybko to poszło.


Czytaj także: Michał Sowiński: Paweł Sołtys jest pisarzem


200 lat temu powoływali narody, ustanawiali państwa, wszczynali rewolucje, zbierali hołdy i wymyślali języki, którymi mówiły całe pokolenia. Więcej – jeszcze 50 lat temu tak było, a i sam pamiętam imprezy poetyckie z połowy lat 90., na których kolejki do poetek i poetów były dłuższe niż te po wino, a przecież te po wino praktycznie nie miały końca. Poezja oczywiście nie znikła, żyją poetki i poeci, ale w coraz większych samotnościach, w niszach, gdzie mało kto zagląda. Parę lat temu, gdy to zauważyłem, zrobiłem małą sondę wśród rówieśników i młodszych znajomych. Wbrew tytułowi słynnej swego czasu antologii – nie mieli swoich poetów. Ani poetek. Wykształceni, znający języki ludzie odpowiadali coś półgębkiem o noblistkach, noblistach i tych, którzy niemal noblistami zostali. W najlepszym razie przypominał im się licealny Bursa, Wojaczek, Świrszczyńska czy Poświatowska. Ale to były raczej chwilowe rozmarzenia, jak wspomnienie Wojtka czy Beaty z 3C. Oczywiście, gdyby poskrobać, to ta poezja, czy coś poezję przypominającego (nie mnie rozstrzygać), jest ciągle obecna w życiu młodych ludzi: w piosenkach (oby dobrych), w rapie przede wszystkim, który przecież gdzieś do tradycji griotów się odnosi. Tyle tylko, że to ucięte, jakby pewne sprawy trzeba było odkrywać na nowo – poczwórne rymy i proste treści, jakby nie było ciągłości, tych wszystkich kobiet i mężczyzn od setek lat nad kartkami. Smutne? Trochę tak.

Ponieważ jednak jestem człowiekiem czynu, zacząłem powtórną pracę u podstaw. Tu komuś Leśmiana, tam Sendeckiego, Joannę Mueller siostrzenicy, Bargielską nowej dziewczynie kolegi, punkowcom znajomym – Konrada Górę. Prezenty świąteczne, imieninowe, na rocznicę ślubu, na komunię – wiadomo, Ficowski albo Grochowiak. Nikomu żadnych perfum, skarpet, kryminałów, bielizny (choć czasem kusi) ni bibelotów. Tylko mowa wiązana, choćby rozwiązła, albo ledwo sfastrygowana i bladobiała. Oczywiście niektórzy przestali mnie zapraszać, a zaczęli kręcić palcem wskazującym przy skroni, gdy rozmowa schodziła na mój temat, ale to nie zmniejszyło mojego zapału. Bo z jakichś niejasnych powodów uważam, że poezja jest mi potrzebna, a skoro mi, to może i komuś innemu, jednej, jednemu na dziesięcioro obdarowanych. To trochę krępujące i pewnie nieco głupie, ale robiłem wiele głupszych rzeczy. Bo kto to jest poeta, poetka? Poeta to taki facet, a poetka to taka babka, co kręci się przy świecie, chce wszystko wiedzieć, zobaczyć, nazwać, choć jest dyletantem. Ale te jej czy jego uwagi, uwagi człowieka, który „nie wie, że tak nie można”, pozwalają profesjonalistom żyjącym w świecie dostrzec kurioza, szczególne piękna, okropności, których nie widzą, bo ich zmysły przywykły. Jak do faktury poręczy schodów, której codziennie dotykają, wracając do domu.


Czytaj także: W dźwiękach, nie w nerwach - rozmowa z Pawłem Sołtysem (Pablopavo)


I tu pewnie należałoby skończyć, ale ponieważ nieczęsto zdarza mi się pisać coś na kształt eseju dotyczącego poezji (a dokładniej: robię to pierwszy raz w życiu), postanowiłem pokazać ten tekst dwóm przyjaciołom. Mniejsza o ich ocenę, są wszak przyjaciółmi, ale obaj, niezależnie, zgłosili podobne uwagi czy nawet postulaty. Wybitny prozaik zżymał się, że utyskiwanie na „upadek” poezji jest niemądre, bo ona w Polsce bywała czymś więcej niż tylko poezją oraz że trochę sama jest sobie winna, bo popadła w hermetyzm i „samo­tłumaczenie się”. To jest jedna z tych fajnych myśli, z którą zasadniczo się zgadzam i która budzi we mnie wstręt. Za to wybitny tłumacz postulował „odbudowę” poezji poprzez powrót do jakiejś ludowości, do tego, by czytelnik mógł powiedzieć: „Ja niemal też bym tak mógł”. Tu zdaje się, że właśnie rap, pisanie do muzyki w ogóle, nieco zaspokaja tę chęć. Wiem, co piszę. Wiem, co piszę, ale obu tych myśli nie potrafię obalić, więc ucieknę w pseudocytat. Márai w „Dziennikach” opisuje scenę z Turgieniewa, w której jeden z bohaterów, szlachcic, oczywiście opętany różnymi zwątpieniami, słyszy swojego służącego mówiącego wiersz. Przystaje i zirytowany pyta go, czy ten coś z tego wiersza rozumie. Na co indagowany odpowiada: „Gdybym to rozumiał, to już nie byłby wiersz”. Pointa jest inna: otóż nie ma takiej sceny u Turgieniewa. Idę więc sprawdzić, czy jest ten balkonik na dachu Teatru Wielkiego, gdzie stać miał optyczny telegraf. Nucę Tkaczyszyna-Dyckiego, bo zimno, minus czternaście. ©

PAWEŁ SOŁTYS, pseud. Pablopavo (ur. 1978), jest muzykiem, autorem piosenek, pisarzem. Wydał kilkanaście płyt oraz zbiór tekstów prozatorskich „Mikrotyki” (2017).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „Europejski Poeta Wolności 2018