Świat, którego nie ma komu zbawić?

„Tryby” Magdaleny Tulli to książka przewrotna. Może się wydać jedynie pesymistyczną opowieścią o tzw. światach niemożliwych, czyli o nieuchronnej poznawczej klęsce każdej narracji. Każdej, więc i rzeczywistości, która także miałaby istnieć wyłącznie jako opowieść.

15.06.2003

Czyta się kilka minut

Bohaterem „Trybów” jest narrator (postać tak właśnie nazywana). A że książka jest przypowieścią, narrator to także figura człowieka. Uwięziony w hotelu o znamiennej nazwie Universum, snuje na zlecenie swojego mocodawcy (wydawcy? autora? Boga? - te i jeszcze inne odczytania są prawomocne) banalną historyjkę o zdradzie małżeńskiej. Narrator „wolałby raczej odejść z rękami w kieszeniach”, ale nie ma wyboru. Jego rolą jest bowiem opowiadać historie, „z pokorą postawić kropkę i jakby nic się nie stało, przejść do następnego zdania”. Jedno, co mu wolno, to „nie popaść w banał”. Wykonanie zadania okazuje się trudne.

Narrator jest wyposażony w pewne wskazówki, nie pozwalają one jednak zrozumieć wszystkiego. Prosta historia miłosnego trójkąta nie chce złożyć się w logiczną całość. Do opowieści narratora przedostają się nieproszone postaci, a z nimi nowe historie. Wątek gubi się pod wpływem trybów języka: „F. siada na kanapie, potem się na niej kładzie, jak pasażer statku (...) Tak oto metafora marynistyczna wdziera się pienistą falą między linijki (...) Czuje się (...) drżenie lin rozpiętych między masztami (...) żaglowca”.

Słowa są ponadto obciążone historiami. Ich również nie sposób się pozbyć. Dlatego napomknięcie o Zydach musi mieć ten skutek, że „istniejąc jako półprzezroczysty tłum wyzuty z własnej mocy bycia tym albo tamtym, muszą we wszystkim podporządkować się towarzyszącemu narracji opisowi. Z konieczności muszą zdać się na narzucone im przymiotniki, muszą choćby wbrew sobie wypełnić je własnym istnieniem, jak podstawione towarowe wagony, do których strach wsiadać, lecz tak się składa, że wsiadać muszą. W przeciwnym razie okaże się natychmiast, że ich własne istnienie nie jest już możliwe”. Narracja przywołuje Zagładę, ale i sama funkcjonuje jak zagłada (porównanie do wagonów). Jednak - według przytoczonego sądu - tylko tak da się potwierdzić tożsamość Zydów i prawo do niej.

Działania narratora paraliżuje także „nieuchronność, z jaką czas przyszły zamienia się w przeszły”. I jest jeszcze zleceniodawca, który „wymaga”, bo „płaci”.

W punkcie kulminacyjnym narrator prze-staje ostatecznie panować nad przestrzenią swojej opowieści. Złapany w tryby języka, zagubiony w hotelowym labiryncie, uwięziony w dziejących się już niezależnie od jego woli zdarzeniach, w których wszystko nabiera względności, liczy jeszcze na „najwyższą instancję”, która - jak ufa - „wie więcej, ogarnia całość (...). Ale on nie pojawia się we własnej osobie (...) zostawia bez odpowiedzi listy i faksy”. Wydaje się więc, że jedynym sposobem uniknięcia przypadku, przemocy i cierpienia jest ucieczka. Ale świat na zewnątrz hotelu to też „tylko jeszcze jedno więzienie”.

Już na początku „Trybów” występuje motyw cyrku. Nie tylko dlatego, że bohaterem romansu, o którym opowiada narrator, jest linoskoczek. Do żałosnej sytuacji cyrkowego klauna porównany zostaje na pierwszych stronach książki los narratora. Sceny z cyrku w sposób przemyślny, bo mało zauważalny, wplecione są też w cały tekst oraz kończą powieść. Cyrk okazuje się jeszcze jedną, z wielu innych, metaforą w wielopiętrowej (a więc oczywiście wielointerpre-towalnej), wyposażonej w aluzje do licznych tekstów literackich konstrukcji Tulli. Metaforą o tyle w tym momencie wartą uwagi, że komplikującą odczytanie, o którym była mowa na początku.

Narrator rezygnuje w końcu z ucieczki i postanawia powrócić do pokoju w hotelu. Dociera tam bez problemu, bo dotychczasowe przeszkody nieoczekiwanie znikają. Historia, jak można sądzić, zmierza do szczęśliwego końca, gdy tymczasem hotelowa łazienka „rozbłyskuje oślepiającą jasnością”. Narrator jest w cyrku. Mało tego, okazuje się klaunem, który właśnie występuje przed publicznością.

Czym zatem były dotychczasowe wydarzenia? I ile znaczy opowieść narratora-klauna, skoro nawet brzęczenie much udawały smyczki cyrkowej orkiestry?

Można powiedzieć, że literatura/rzeczy-wistość to cyrk, a człowiek w nich to klaun. Metafora cyrkowa jako zwieńczenie opowieści o światach, nietrwałych jak „mydlane bańki”, „rzuconych w pustkę od niechcenia”, których „nie ma (...) komu zbawić” - to całkiem prawdopodobne. Tyle że zaraz za tymi słowami Tulli pisze: „nic więcej nie wie o tym narrator, figura raczej podrzędna”. Tu po raz pierwszy wiarygodność narratora zostaje podana w wątpliwość. Kłamcą został on nazwany już wprost wtedy, gdy został postrzelony: „odniósł ranę. Przyznaje to z ociąganiem, bo fakt zranienia niedwuznacznie wskazuje na ciało (...). Od pierwszych akapitów obecna w tle sugestia, że jest inaczej (...) upada. W taki to sposób dyskretne niedomówienia narratora zamieniają się w bezczelne kłamstwo”. Dlatego bardziej przekonujące, choć nie znoszące poprzednich sensów w całości, a może w ogóle, wydaje się czytanie Tulli mniej nihilistyczne.

Tulli dystansuje się raczej od rozpaczliwego nothing matters, anything goes. Pierwsze zdania „Trybów”: „Stwarzanie światów! Nie ma nic prostszego. Podobno wytrząsa się je z rękawa” są ironiczne. Ze światem nie jest tak prosto, za dużo na nim cierpienia. Nie bez powodu pojawiają się w książce obrazy zbrodni: dwie wojny światowe, rzezie na Bałkanach czy w Afryce. Cierpienie otwiera literaturę na rzeczywistość. Trudno zatem lekkomyślnie orzekać o świecie. Albo nie orzekać wcale. Milczenie stanowi dla narracji nie mniejsze zagrożenie niż wszechobecna przemoc. „Cisza jest jak bezkresny ocean, w którym giną światy. Z ciemnością i bezwładem jeszcze nikt nie wygrał” - powiada Tulli. To dlatego już na samym początku powieści przestaje nagle istnieć F. Istnienie domaga się nazwania. Nazwanie (rzeczywistości), nawet jeśli nieudolne, chroni przed chaosem i nicością.

Zatem mimo braku gwarancji, że nasza opowieść nie jest tylko fikcją, mimo że do świata co i rusz brutalnie wkracza przemoc, czyniąc z nas żałosnych klaunów, i mimo że „nie sposób pojąć dlaczego jest tak, a nie inaczej i jaka instancja tak postanowiła i dlaczego” - warto snuć historie/światy. „A po co? Zeby nacieszyć oko migotaniem, kiedy wznoszą się ku światłu (...). Potem pochłania je ciemność. Kiedy wzlatują, to tak jakby już spadały. Ale czy nie są piękne?”.

Tulli wysnuła z „Trybów” piękno.
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (24/2003)