Stwarzanie jako źródło ocalenia

W obu swoich książkach wspomnieniowych Wańkowicz niczym demiurg wydziera przeszłości całe płaty zdarzeń, by od nowa zbudować świat, który ma trwać wiecznie.

29.09.2009

Czyta się kilka minut

"Bez najmniejszej przesady wyznać można, że nie tylko doświadczeniem, ale pożyciem nawet nie można objąć większego zaszczytu, jak było szlachectwo polskie". Zdanie to nie wyszło spod pióra Melchiora Wańkowicza - tak zaczyna się jeden z rozdziałów "Pamiątek Soplicy" Henryka Rzewuskiego, twórcy gawędy szlacheckiej, która dla romantyzmu była tym, czym proza reportażowa dla Dwudziestolecia. Dziś Wańkowicz powraca w edycji dzieł zebranych, a wraz z nim widmo kultury szlagońskiej, owo "szlachectwo polskie", które wychwalał romantyczny pisarz.

Przypomniane w jednym tomie wspomnieniowe książki "Szczenięce lata" i "Ziele na kraterze" kuszą opowieściami o świecie zamkniętym na cztery spusty w XX-wiecznym skarbcu osobliwości. O świecie, do którego nie możemy lub nie chcemy się przedostać z naszymi nawykami, oczekiwaniami, z naszym ponowoczesnym oglądem rzeczy. Można owo "szlachectwo" traktować jako niegdysiejszy fenomen, wyznacznik społecznych ról, ale w planie narracji jest to element konstytuujący opowieść.

"Szczenięce lata", w których Wańkowicz opisał swoje dzieciństwo, to książka o tym, jak ułomne słowa przeciwstawiają się rozkładowi rzeczywistości. Wspomnienia przynoszą obraz zmitologizowanych Kresów. Gdy książka się ukazała, Karol Irzykowski pisał, że nawet satyra na szlachetczyznę łączy się tu z miłością i sentymentem dla tego stanu.

Mińszczyzna i Kowieńszczyzna to krainy odbijające się w świadomości chłopca oraz trzydziestoparoletniego mężczyzny. Reminiscencje, anegdoty, dygresje są komentowane, fakty konfrontowane, przeszłość niemal bezustannie zderza się z tym, co trwa w pamięci i przez to skażone jest dorosłością. W ten sposób Wańkowicz prowadzi dialog ze sobą, poszukuje małego Mela, który na stałe wrósł w pejzaż "szmaragdowej doliny Niewiaży". Jednocześnie stara się zagadać czas. Przytacza coraz to nowe historie, umieszcza siebie w różnych kontekstach, wylicza członków rodu, prezentuje ziemiańskie zwyczaje. Mamy tu do czynienia z prawdziwym nawałem wrażeń. Dziś opowieść o tych Kresach, które już dla młodego Melasia pachniały naftaliną, czyta się jak opisy skamielin. Dla Wańkowicza było to nie tylko ratowanie wspaniałych krajobrazów i przeżyć, ale przede wszystkim próba wzmocnienia i potwierdzenia pisarskiej tożsamości. Nie bez przyczyny Juliusz Kaden-Bandrowski pisał przed wojną o nowym gatunku, jaki wprowadził do literatury Wańkowicz.

Na pierwszej stronie wspomnień można przeczytać, że "Wańkowiczów było jak rojstu w Mińszczyźnie". Taki obrót rzeczy wymusza indywidualizację prowadzącą do odróżnienia podmiotów ważnych od mniej znaczących. W "Szczenięcych latach", jak na prawdziwą gawędę szlachecką przystało, najistotniejszy jest narrator. Operuje niezwykłym językiem, decyduje o tym, co przypomnieć, a o czym milczeć. Bo nawet ratowanie świata odbywa się tu - jak to w literaturze - w ramach z góry ustalonej konwencji.

"Szczenięce lata" przedstawiają rzeczywistość jako hierarchię i obrzęd. Te wszystkie gradacje kar, wjazdy sań i powozów, Wigilie, Wielkanoce, ryty przejścia, chrzty myśliwskie, polowania - przywołują odwieczny ład, na którym opiera się trwanie Kresów. Babka jest arcykapłanem domostwa, najwyższym suwerenem, blisko niej ciotka Korewina, wuj Sewerutek, Mania, Hania, Rózia, stangret Jan, pokojówki, lokaj, lokajczyk, chłopi. Każde z nich zajmuje swoje miejsce w hierarchii, odgrywa rolę wyznaczoną przez reżysera tego spektaklu. Mityczny ład wyłania się mimo przypisanej gawędzie dygresyjnej narracji.

Obok tego, co przewidywalne i określone, istnieje głęboka otchłań żywiołu. Jak pisze Wańkowicz: "z jednej strony były grządki kwietne z panną Agatą, z drugiej nieodgadnione życie. Ku temu życiu się szło - w głodnej tęsknocie". Po tej stronie są rytualne polowania na wiewiórki i... dziewczyny. Wańkowicz wspomina, jak to "w pewnym dworze, od Kalużyc daleko, w drugim powiecie, do rytuału należy podejmować gościa dziewczyną. (...) Zaspokaja się funkcje prędko, publicznie - jedni przy drugich. Po czym wraca się do pałacu - do pań". W tym miejscu narracja kusząco otwiera się na interpretację postkolonialną. Mowa jest bowiem o polskich panach chodzących w nimbie patriarchalnej łaskawości, o wiejskich dzieciakach, bijących się o rzucane z bryczki przez tychże panów cukierki, o dworze, którego zadaniem było cywilizować białoruskie dzieuki. Czasem opisy te zabarwione są ironią, częściej nostalgią i idealizacją.

Ale żywioł ma też u Wańkowicza oblicze rewolucji, która świat wywraca do góry nogami. Przypomina o tym obraz zrujnowanych Kalużyc: "Ostatni raz widziałem je po pogromie bolszewickim - wspomina autor. - Ziały wyrwane futryny okien. Kominki rozwalone siekierami: szukali skarbów. Porozłupywane kasetony w suficie: wyrąbywali mosiężne śrubki". Pojawia się też motyw ubi sunt: "Gdzież was przypomnieć! Co robicie? (...) Czy lipy, co tyle widziały, schną, obdarte z łyka na łapcie? (...) A wy sami, w cieniu pańskim żyjący - jak żyjecie? Czy wyszliście na równą drogę wolnego obywatela (...)?". Aby odpowiedzieć na te pytania, Wańkowicz musi kontynuować gawędę.

W fikcyjnym świecie "Szczenięcych lat" przeszłość żyje dzięki żywiołowi narracyjnemu, dzięki silnej ekspozycji autorskiego "ja". Tak rozumiana literatura opiera się przemijaniu. O tym zapewne myślał Mickiewicz, gdy zachęcał Henryka Rzewuskiego do spisania swych opowieści. Co udało się uratować Wańkowiczowi? Z czym się utożsamia? Z przyrodą, tężyzną, erotyzmem, indywidualizmem, modelem patriarchalnym (mimo nowotrzebskiego matriarchatu). Są to elementy pojawiające się również w "Zielu na kraterze" - książce, która ze względu na warstwę treściową, ale też jako strategia pisarska, jest w zasadzie kontynuacją "Szczenięcych lat".

To rzecz o cudzie narodzin, o triumfie życia mimo nieuchronności śmierci. Rodzina pełni w tej opowieści rolę stałego lądu pośród wezbranych wód XX-wiecznej historii. I znów kruche słowo przeciwstawia Wańkowicz dziejowym kataklizmom. Rozpoczyna mocnym akcentem. Niczym autor prywatnej Księgi Rodzaju ustanawia początek ojcowskiego świata: "Najpierw był embrion. Potem było w łonie matki zamknięte pulsujące życie". To o pierworodnej córce Krystynie, z którą relacje - jak się później okaże - będą najbardziej skomplikowane.

Już na początku książki zaznacza się naczelna rola mężczyzny w kształtowaniu charakteru obu córek - Krysi i Tilusi (Marty). Egocentryczna narracja doskonale współgra z opowieściami tkwiącymi głęboko w patriarchalnym modelu rodziny. Wańkowicz pozostaje w konflikcie z tradycyjnymi metodami wychowawczymi żony, Zofii, którą zwie Królikiem (on sam występuje jako King). Przekonuje, że męski świat jest surowy, ale o wiele atrakcyjniejszy od "dydaktycznego smrodku" mamy. Gdy zaniepokojona matka "jak zwykle psuje zabawę", ojciec kwituje to wymownym zdaniem w rodzaju: "Baw się tu z babami...".

Zabaw jest dużo i są naprawdę pomysłowe, choć niektóre kazusy pedagogiczne Kinga mogą dziś wywołać zdziwienie. Na przykład te "niewinne" wykpiwania i szyderstwa kierowane pod adresem córek za to, że nie potrafią poprawnie wymówić litery "r". Albo historia z kradzieżą przez Tilusię dwuzłotówki, a w zasadzie konsekwencje tego czynu: "Tata wraca z młotkiem i wbija nad łóżeczkiem ćwieczek. Na ćwieczku wiesza pięciopalczastą dyscyplinę (...). - To jest dyscyplina! - mówi. - Tą dyscypliną zawsze bili kłamców. Dyscyplina to jest taka sama wstrętna rzecz jak kłamstwo i jest używana do wstrętnych dzieci i do wstrętnych ludzi, którzy popełniają wstrętne uczynki". I tak dalej, i tak dalej. Jeszcze kilka akapitów takiego horroru, po czym zadowolony narrator stwierdza z triumfem: "Nie przypominam sobie od tego czasu ani jednego wypadku kłamstwa". No cóż, tata hodował przecież "nie na kwiatek, ale na mocne ziele", wychowywał bez żadnych tabu i świętości.

Jest jeszcze jeden ważny bohater tej książki - Szklany Dom z warszawskiego Żoliborza (nazywany Domeczkiem), wokół którego koncentruje się życie. Z niego Krysia i Tili wyjdą po raz pierwszy do szkoły, tu będą odbywać się imieniny i wieczorki taneczne.

Dorastanie córek dokonuje się w podszytej niepokojem atmosferze drugiej dekady międzywojennego dwudziestolecia. Przełomem jest już przewrót majowy, którego opis funkcjonuje jako metonimiczna antycypacja rozprzężenia. Mamy jeszcze podróż po przedwojennej Polsce, wycieczkę do Zakopanego, spływ Dunajcem i ostatnią wyprawę na mityczne Kresy. Uzmysławia ona pisarzowi, "jak znika śnieg pod zalewem burych wód totalizmu". Ale jest też tu mowa o czymś innym.

"Za daleko by zabiegła ta gawęda, podmalowana tylko z lekka różowymi kolorami z różnych kątów Polski, gdybym zaczął roztrząsać, czy błędy, czy tragizm, czy dramatyczne niemożliwości, czy głupotę naszych rządów na Kresach" - stwierdza z goryczą Wańkowicz. I dodaje: "kiedy nauczyciele w Stołpcach z zadowoleniem produkowali przede mną dzieci białoruskie śpiewające: »Ej ty, Wisło, modra rzeko...« - nudno mi się robiło i straszno". Kresy jawią się jako kraina niewykorzystanych szans. Tkwią pomiędzy mitem a surową rzeczywistością, są realnym obszarem ze swymi problemami, antagonizmami, z biedą. Co nie znaczy, że nie są idealizowane. Lada moment jednak się uhistorycznią, staną się częścią polityki, areną konfliktów narodowościowych i klasowych.

Wybucha wojna. Marta wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, Wańkowicz ucieka przed Niemcami do Rumunii, a potem na Zachód. W stolicy pozostają Krysia z matką. Kluczowa część książki oddaje rzeczywistość w stanie wrzenia. Opowieść przełamywana jest nie tylko dygresjami - co w gawędzie normalne - ale zestawianiem obrazów z różnych rejestrów. Z jednej strony mamy więc ulgę na widok ognia w kominku (symbol bezpieczeństwa), z drugiej niemieckie łapanki, aresztowania, egzekucje, Pawiak.

Narracja przyśpiesza, życie jeszcze bardziej koncentruje się wokół Domeczku, tej swoistej Arki Noego. Krysia rozpoczyna pracę w konspiracji. W listach widać, jak młoda dziewczyna dojrzewa do śmierci. Znamy to dobrze z wyznań Pohoskiej, Trzebińskiego, Baczyńskiego. Wańkowicz stosuje zabiegi retardacyjne, jakby chciał odwlec tragedię. Wreszcie nadchodzi kulminacja - wyjście Krystyny do powstania.

Ostatnie strony należą do najmocniejszych w naszej literaturze. Śmiało można je porównać z "Trenami". Wańkowicz nie był bezpośrednim świadkiem opisywanych wydarzeń. Znał je z drugiej ręki. Dlatego też sięga po fragmenty listów czy relacje przyjaciół Krysi z batalionu "Parasol". Wańkowiczówna zginęła szóstego dnia powstania. Jej ciała nie odnaleziono. Przejmujący fragment został poświęcony matce, która przemierza spaloną Warszawę, by wśród ruin szukać zwłok dziecka.

"Ziele na kraterze" to przede wszystkim książka o spotkaniu ojca z córką. Zamykający całość poruszający list do nieżyjącej Krysi (nazywanej przez pisarza jego największą raną) uzmysławia, że jesteśmy o krok od antycznej tragedii. Spotkanie odbywa się w bezpiecznej przestrzeni, zaaranżowane jest przecież w świecie literatury, którym rządzi fikcjonalność. Tajemnicą pozostanie to, co zostało przez Wańkowicza wyparte, amputowane z pamięci. Krysia, jak zauważa w posłowiu Aleksandra Ziółkowska-Boehm, nosiła w sobie kompleks starszej siostry. Czuła, że Tili jest przez ojca faworyzowana. Te trudne relacje rodzinne oświetlają dołączone do tomu listy. Nic nie stoi chyba na przeszkodzie, by w sensie symbolicznym widzieć w historii Krystyny aktualizację mitu o Ifigenii.

Książkę kończy informacja o narodzinach wnuczki - Anny Krystyny. Wyrasta nowe ziele. Ale pisarz dobrze wie, że córka, którą stracił, żyje i żyć będzie - w słowach. Wysiłek pisarza, który doprowadził do odzyskania przeszłości, zasługuje na szczególne uznanie.

"Szczenięce lata" i "Ziele na kraterze" przygniatają siłą i rozmachem narracji. Możemy, jak wielu przed nami, zachwycać się bogactwem języka (choć przedzieranie się przez morze archaizmów stanowi nie lada wyzwanie), poruszającą fabułą, plastycznością obrazowania. Myślę jednak, że najważniejsza pozostaje tu sama filozofia pisania. Wańkowicz niczym wszechmocny demiurg wydziera przeszłości całe płaty zdarzeń, by od nowa zbudować świat, który ma trwać wiecznie. Za ten rzadki we współczesnym pisarstwie heroizm cenię go chyba najbardziej.

Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata. Ziele na kraterze. Ojciec i Córki - korespondencja

Wstępy: Anna Bernat, Piotr Kępiński, Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Warszawa 2009, Wydawnictwo Prószyński i S-ka

W serii "Dzieł" Wańkowicza ukazały się już "Bitwa pod Monte Cassino" oraz tom poświęcony Wrześniowi ’39 i obejmujący "Strzępy epopei", "Szpital w Cichiniczach", "Wrzesień żagwiący" oraz "Po klęsce". "Dzieła", liczące XVI tomów, ukazywać się będą do 2011 roku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 40/2009