Strachy na lachy

Każdy minister, który prywatyzował, był w Polsce ciągany po sądach. Janusza Lewandowskiego przez 12 lat nękały NIK i prokuratura. W prasie bywał nazywany polskim Alem Capone. Jakie czasy - takie czarownice.

02.02.2010

Czyta się kilka minut

Awantura o Stoen

Jedną z najbardziej burzliwych prywatyzacji była sprzedaż akcji Stoenu za rządów Leszka Millera. Warszawski zakład został kupiony przez niemiecki koncern energetyczny RWE, który zapłacił 1,5 mld zł za 85-procentowy pakiet akcji.

Awantura wybuchła, gdy ówczesny poseł LPR Gabriel Janowski dowiedział się, że Stoen zostanie sprzedany. Poseł zablokował obrady Sejmu. Nocą z trybuny wyprowadziła go siłą straż marszałkowska. Poseł nie chciał się zgodzić na oddanie polskiej firmy niemieckiemu inwestorowi. Z prywatyzacji Stoenu w Sejmie tłumaczył się minister skarbu Wiesław Kaczmarek. Ta prywatyzacja zresztą była jedną z głównych przyczyn jego dymisji.

Nie tylko posłom LPR i Samoobrony nie podobała się prywatyzacja stołecznej firmy. Także NIK źle ocenił sprzedaż. W swoim raporcie kontrolerzy stwierdzili, że mimo uzyskania znaczącego przychodu z prywatyzacji, transakcja w dłuższym terminie może okazać się niekorzystna pod względem gospodarczym i może zagrażać bezpieczeństwu energetycznemu państwa. Podkreślili, że prywatyzacja była sprzeczna ze strategicznymi założeniami polityki energetycznej Polski.

Afera Techmy i KrakChemii

Były minister przekształceń własnościowych Janusz Lewandowski przez 12 lat tłumaczył się przed prokuratorem i sądem z prywatyzacji dwu spółek: Techma i KrakChemia. Obie kupili krakowscy biznesmeni. Prokurator zarzucał Lewandowskiemu m.in. pominięcie korzystniejszych ofert, nie chciał uznać, że potencjalni inwestorzy nie byli wypłacalni. Szkody skarbu państwa oszacował na blisko 2,4 mln zł. W procesie, oprócz Lewandowskiego, oskarżonymi byli krakowscy przedsiębiorcy uczestniczący w prywatyzacji.Sprawa wielokrotnie była umarzana przez sąd, ale prokurator nie dawał za wygraną. Zdaniem Lewandowskiego proces, który oczyścił nabywców, sam w sobie był źródłem szkody gospodarczej i uniemożliwił w pełni zrealizowanie planów biznesowych. Natomiast w jego przypadku był źródłem wieloletnich upokorzeń osobistych i nieprawdziwym argumentem w porachunkach politycznych.

Agatha Christie twierdziła, że stare grzechy mają długie cienie. Pierwsza dama kryminału co jak co, ale straszyć czytelników umiała wybornie. Jej przepis na dreszcze sprawdza się do dziś, także poza literaturą. Czym najłatwiej straszyć w Polsce? Prywatyzacją, której cień ciągnie się już przez dwie dekady. To jeden z grzechów zaniechania reform ustrojowych.

Prywatyzacja czyli nadużycie

Wielkie emocje w tym roku przed nami, bo rząd Donalda Tuska zapowiada nie byle jaką prywatyzację. Pod młotek ma pójść majątek wart około 27 mld zł. W prywatne ręce trafią akcje wielu firm, m.in. Polskiej Grupy Energetycznej (PGE), Enei, Bogdanki, PZU czy Giełdy Papierów Wartościowych.

Jeśli rząd dotrzyma słowa, ma szansę powtórzyć dotychczasowy rekord wpływów z prywatyzacji, który należy do gabinetu Jerzego Buzka, a dokładniej do ówczesnego ministra skarbu Emila Wąsacza. Jego zasługą było np. upublicznienie akcji PZU, BPH, Pekao, TP SA. Ale cena, jaką zapłacił minister za prywatyzację, nie zachęca do ponownego bicia rekordu. Wszyscy pamiętamy, jak CBŚ w świetle kamer telewizyjnych zatrzymało Emila Wąsacza za prywatyzację PZU. Było to kilka lat po jego odejściu z resortu. Zarzucono mu błędny wybór inwestora dla PZU w 1999 r. Pakiet 30 proc. akcji ubezpieczyciela dostało konsorcjum Eureko i BIG BG. Na nic się zdały argumenty, że inwestor wygrał, gdyż zaoferował najwyższą cenę i zobowiązał się pozostawić znak firmowy PZU oraz zachować jego narodowy charakter.

Padło też podejrzenie, że konsorcjum kupiło spółkę, korzystając z kredytu - gdyby tak było, złamałoby warunki umowy. Jednak śledztwo tego zarzutu nie potwierdziło.

Ale to nie jedyne kłopoty, jakie miał Wąsacz. Równie głośna była sprawa sprzedaży Domów Centrum. NIK zarzucił mu w tym przypadku niegospodarność wartą 80 mln zł. Chodziło o to, że podczas prywatyzacji nie uwzględniał wartości gruntu, na jakim stoją Domy Centrum. Wąsacz tłumaczył, że ziemia należała do gminy i nie mogła być wliczana do wyceny spółki. Prokuratura po latach umorzyła i to śledztwo.

Zatrzymanie Wąsacza miało charakter symboliczny. Każdy minister, który prywatyzował, był w Polsce ciągany po sądach. Dużo na ten temat mógłby opowiedzieć Janusz Lewandowski: jego przez 12 lat nękał NIK i prokuratura.  W prasie bywał obraźliwie nazywany polskim Alem Capone. Jakie czasy, takie czarownice.

Polowanie z nagonką na prywatyzację przez lata organizowali politycy, związkowcy, pomagały im organy ścigania i kontroli oraz media.

- Pod wpływem m.in. populistycznej działalności Najwyższej Izby Kontroli, pojęcie prywatyzacji sprowadzono do kwestii nadużyć - mówi prof. Leszek Balcerowicz. Zwolennicy prywatyzacji często podkreślali polityczny podtekst kontroli NIK.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Politycy szybko się zorientowali, że zaniechanie prywatyzacji jest właściwą strategią w utrzymaniu popularności wśród wyborców.

NIK się zreflektował

Od czasów Wąsacza chęć do przekształceń własnościowych wyraźnie osłabła. A początkowy zapał obywateli do prywatyzacji zamienił się w ogólną niechęć podszytą strachem o utratę pracy. W wielu firmach po zmianie właściciela dochodziło do znacznej redukcji zatrudnienia. Ludzie czuli się oszukani, nie takiego sposobu na zwiększenie rentowności oczekiwali. Masowe restrukturyzacje wywindowały wzrost bezrobocia.

Gdy po raz pierwszy CBOS badał w 1990 r. stosunek Polaków do prywatyzacji, bardzo niewiele osób się jej sprzeciwiało - około 8 proc. pytanych. Przyjazne nastawienie do zamiany własności wynikało z doświadczeń gospodarki socjalistycznej. To, co państwowe, było postrzegane jako bardzo mało efektywne. Dobrobyt kapitalizmu przemawiał do wielu. Z biegiem lat niechęć do prywatyzacji rosła.

Obecnie - badania z końca 2009 r. - co piąty Polak zwraca uwagę na negatywne skutki prywatyzacji. Kojarzy się ona głównie z wyprzedażą majątku narodowego (41 proc. wskazań), korupcją, złodziejstwem i innymi nieprawidłowościami (35 proc.), bezrobociem (34 proc.). Z badań wynika, że od ponad dekady dominuje w Polsce niechęć do przyspieszania prywatyzacji. Według CBOS zdecydowana większość Polaków (70 proc.) uważa, że proces ten powinien przebiegać powoli i obejmować tylko niektóre przedsiębiorstwa. O tym, że należy prywatyzować szybko, przekonany jest jedynie co dziewiąty dorosły mieszkaniec (11 proc.).

Tłumaczenie rządu, że w obecnej trudnej sytuacji budżetowej państwa prywatyzacja jest konieczna, nie przekonuje Polaków. Większość badanych (68 proc.) uważa, że to zły pomysł.

Błędy popełnione przy prywatyzacji oraz rozmyślne wyolbrzymianie ich albo wręcz preparowanie odniosło sukces. W debacie publicznej prawie nie słychać głosów o wielomiliardowych stratach poniesionych przez państwo w wyniku wstrzymywania prywatyzacji. Utracone pieniądze nie kształtują na razie masowej wyobraźni. Choć jak zauważa prof. Balcerowicz, do zmiany wizerunku przyczyniają się dawni antagoniści. Z satysfakcją mówi, że NIK wreszcie się zreflektował i zaczyna ujawniać, jak duże straty wynikają z zaniechania prywatyzacji.

Pokazała to choćby kontrola Izby w sektorze elektroenergetycznym w okresie rządów SLD i PiS (od 2005 do stycznia 2008 r.).

Jacek Jezierski, prezes NIK, stwierdził,

że wstrzymanie sprzedaży akcji kilku spółek w tej branży - Zespołu Elektrowni Dolna Odra, EC Tychy, EC Zabrze, ZEC Bytom, Nadwiślańskiej Spółki Energetycznej i EC Nowa - spowodowało utratę przez skarb państwa ewentualnych wpływów. Pięć wstrzymanych prywatyzacji ocenił na ponad 2 mld zł. A poniesione przez państwo koszty nierzetelnych działań resortu skarbu NIK wyliczył na prawie 4 mln zł. Do tego jeszcze doszły koszty poniesione przez spółki - około 12 mln zł.

Warto dodać, że za rządów PiS miała miejsce tylko jedna duża prywatyzacja. Na giełdę trafiły akcje RUCH-u. Ówczesny minister skarbu Wojciech Jasiński zawsze zastrzega, że nie był i nie jest przeciwnikiem prywatyzacji, tylko zwolennikiem spokojnej sprzedaży, czyli takiej z korzyścią dla kasy państwa. Z perspektywy czasu widać, że Polska nie wykorzystała hossy gospodarczej, by ściągnąć jak najwięcej zagranicznego kapitału, oferując mu swoje firmy.

Prawdą jest, że kontrowersje są wpisane w prywatyzacje. Chociażby dlatego, że dla jednych ważniejsza będzie kwota, jaka wpłynie do budżetu ze sprzedaży majątku, a dla innych pozyskanie inwestora, który dokapitalizuje firmę, dostarczy jej know-how potrzebne do rozwoju.

Paleta politycznych barw

Mimo zmiany optyki NIK, nietrudno się domyślić, że każdy pakiet udziałów, nad którym w tym roku utraci kontrolę państwo, z łatwością posłuży do wywołania politycznej awantury i społecznych niepokojów. Zwłaszcza że przeciwnikami prywatyzacji są głównie zwolennicy opozycyjnej partii PiS, a tych jest wielu wśród związkowców. Mamy przecież rok wyborów prezydenckich i samorządowych, a na prywatyzacji zawsze można było ugrać trochę głosów, inaczej grzech zaniechania nie miałby tak długiego cienia.

W tym roku przyspieszenie prywatyzacji jest podwójnie ważne. Bez zdobytych w ten sposób pieniędzy będzie bardzo trudno załatać dziurę w finansach publicznych. Jeśli się nie uda, grożą nam poważne restrykcje w postaci cięcia wydatków. Ale nie tylko - bez dalszej prywatyzacji naszą gospodarkę nadal wykrzywiać będą firmy uzależnione od politycznych decyzji i nacisków, w których karuzela stanowisk kręci się w wyborczym tempie. Co trudno uznać za normalne.

Państwo powinno zapewniać firmom bezpieczeństwo poprzez odpowiednie regulacje rynku, aby nie były łamane zasady konkurencyjności, a nie przez wszechobecny nadzór właścicielski. To teoria, praktyka wygląda nieco inaczej.

Wielu politykom zwyczajnie podobają się firmowe synekury. Jedni znajdują w nich miejsce dla siebie - wystarczy sprawdzić, kto przez ostatnie 20 lat zasiadał w radach nadzorczych kontrolowanych przez państwo spółek. Znajdziemy pełną paletę politycznych barw. Równie dużą przyjemność sprawia politykom rozdawanie apanaży zaprzyjaźnionym i usłużnym fachowcom, z których tylko nieliczni na wolnym rynku mogli liczyć na równie dobre posady. Mając władzę w dużych przedsiębiorstwach, można zaprzyjaźnić się też z wpływowymi w regionie związkowcami. O tych "pożytecznych" stronach państwowych firm politycy niechętnie mówią, chyba że dla uzasadnienia zmian personalnych wraz z nowymi wyborami. Wtedy słyszymy o potrzebie wymiany kadry na "wreszcie kompetentną".

I śmieszno i straszno 

Czy w tej sytuacji powinny nas dziwić złe oceny prywatyzacji wystawiane przez polityków? To oczywiście eufemizm. Przy prawie każdej sprzedaży słychać rozdzieranie szat, larum o wyprzedaży rodowych sreber, w dodatku za bezcen. Głośno jest też o niecnych zamiarach zagranicznych inwestorów, którzy kupują nasze firmy, by je szybko zamknąć i tym samym zatopić niewygodną konkurencję. Na koniec wylicza się straty, jakie poniósł skarb państwa na prywatyzacji. W tym miejscu dowolność faktów ociera się o wyobraźnię bajkopisarza. Jak to mówią Rosjanie: i śmieszno, i straszno, bowiem w efekcie prywatyzacja utożsamiana jest z aferami, niejasnymi interesami i nieuchronną utratą pracy.

Tylko doktryner utrzymywałby, że każda prywatyzacja była udana, nie było matactw i szachrajstw. Były. Ale nie one zdecydowały o obecnym kształcie polskiej gospodarki. Bez prywatyzacji gdzie dziś byśmy byli? Ubiegłoroczny wzrost gospodarczy, którym jako jedyni w Unii Europejskiej możemy się pochwalić, zawdzięczamy naszym firmom, które w dużej mierze powstały z przekształceń państwowych, niewydolnych molochów. Nowi właściciele potrafili lepiej nimi zarządzać, na tyle skutecznie, że nawet globalny kryzys nic nie ujął ich konkurencyjności.

Jeśli minister skarbu Aleksander Grad wypełni plan nakreślony przez premiera i prywatyzacja ruszy z impetem, będziemy mogli powiedzieć, że wreszcie za wielkimi kłopotami ktoś dostrzegł wielkie szanse.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2010