Strach na Unię

Im mniej fakty pasują do przyjętej z góry tezy o szkodliwości członkostwa w Unii dla polskiej gospodarki – tym gorzej dla faktów. Manipulacje eurosceptyków nie muszą być wyrafinowane, by być skuteczne.

27.09.2021

Czyta się kilka minut

Patryk Jaki i europosłowie PiS na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego, Strasburg, luty 2020 r. / ALEKSIEJ WITWICKI / FORUM
Patryk Jaki i europosłowie PiS na posiedzeniu Parlamentu Europejskiego, Strasburg, luty 2020 r. / ALEKSIEJ WITWICKI / FORUM

Podobnie jak wcześniej w Wielkiej Brytanii, za pomocą manipulacji i przeinaczeń nasi eurosceptycy próbują zniechęcić Polaków do Unii Europejskiej. Dziś wydaje się to jeszcze misją niemożliwą, ale długotrwałe opowiadanie kłamstw przy wykorzystaniu mediów społecznościowych, a nawet publicznych może przynieść rezultaty. Najnowszym akcentem tej narracji była głośna konferencja europosła Solidarnej Polski Patryka Jakiego i dwóch naukowców, podczas której przekonywali, że pod względem finansowym straciliśmy na członkostwie w UE ponad pół biliona złotych. Powiedzieć, że to nieprawda, to nic nie powiedzieć.

Skąd się wzięły dywidendy

„Raport Jakiego” (nigdzie nie jest dostępny w całości) wykorzystuje kilka żelaznych zagrań z repertuaru eurosceptyków. Sprowadza całość korzyści członkostwa Polski w UE do wpływów z funduszy unijnych, które netto do końca zeszłego roku wyniosły 593 mld zł. Od tego Jaki i współpracownicy odejmują szereg różnych liczb i wychodzi im potężny minus. Problem w tym, że gospodarcze korzyści z członkostwa w UE nie sprowadzają się do funduszy unijnych, lecz przede wszystkim wynikają z dostępu do wspólnego rynku. Polska korzysta na nim w największym stopniu ze wszystkich dużych krajów UE. Dowodzi tego szereg badań, jak choćby to z 2019 r. autorstwa Belga Jana in ‘t Velda. Według jego obliczeń przywrócenie barier handlowych w UE doprowadziłoby w Polsce do spadku inwestycji o 16 proc., eksportu o 13 proc., a PKB o 8 proc. We Włoszech, Francji, Hiszpanii i Niemczech spadki te byłyby znacznie niższe.

Tego Jaki w swoim raporcie nie uwzględnił, za to od tych zaniżonych korzyści z unijnego członkostwa odjął niemal bilion złotych wypływający z Polski z tytułu dywidend od zysków europejskich inwestorów. Pomijając już fakt, że w rzeczywistości – jak pokazują dane NBP – są one o połowę niższe, to eurosceptycy z SP znów przemilczeli kluczowy aspekt, czyli poczynione nad Wisłą inwestycje, z których te dywidendy się w ogóle wzięły. Według NBP na koniec roku 2019 wartość zobowiązań z tytułu bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce wyniosła 892 mld zł, z czego zdecydowana większość to inwestycje z państw europejskich. Wartość samych inwestycji niemieckich nad Wisłą to 173 mld zł, a francuskich kolejne 92 mld zł. Wykazywanie samych wypływających z Polski dywidend, przy przemilczeniu poprzedzających je inwestycji, to nie jest po prostu błąd. Trudno przypuszczać, żeby dwóch profesorów, w tym jeden z SGH, nie zdawało sobie sprawy, skąd się biorą dywidendy.

W tym miejscu możemy zresztą wykryć kolejną manipulację, chętnie stosowaną nie tylko w Polsce. Mowa o obarczaniu Unii Europejskiej winą za procesy oraz zjawiska, które istniałyby i bez niej. Dywidendy wypływają ze wszystkich krajów świata, które przyjmują inwestycje zagraniczne. Unia Europejska nie ma tu nic do rzeczy – gdybyśmy z niej wyszli, te dywidendy nadal by wypływały. Otwarcie się na inwestycje zagraniczne zakłada zgodę na osiąganie przez inwestorów zysków, które następnie będą sobie wypłacać. Poza tym Polska pod rządami PiS sama kusi inwestorów zagranicznych, chociażby rozciągając zasady ulg podatkowych ze Specjalnych Stref Ekonomicznych na teren całego kraju. Jak można jednocześnie przyciągać inwestorów ulgami i utyskiwać na wypłacane przez nich dywidendy od zysków?

Kto zarabia na emisjach

W gruncie rzeczy opisane wyżej manipulacje nie odbiegają specjalnie od eurosceptycznej narracji, która od kilku lat ­szczególnie intensywnie szerzona jest przez część prawicy. Eurosceptycy wzięli sobie na cel głównie politykę klimatyczną UE, z systemem praw do emisji CO2 na czele (EU ETS). W rozmowie z portalem Spider’s Web poseł Janusz Kowalski nazwał prawa do emisji „unijnym parapodatkiem”, sugerując, że UE nam w ten sposób coś zabiera. „System EU ETS hamuje faktycznie polską transformację energetyczną i inwestycje w nowe technologie” – stwierdził Kowalski. Problem w tym, że dochody ze sprzedaży przypadających dla Polski praw do emisji trafiają nie do kasy unijnej, tylko do polskiego budżetu. Według oficjalnych informacji zawartych na stronie Ministerstwa Klimatu i Środowiska, wpłynęło tam dotychczas ponad 20 mld zł, a w obecnej dekadzie wpłynie kolejne 100 mld zł. Ministerstwo informuje także, na co przeznaczane są te wpływy. M.in. na rozbudowę i modernizację sieci ciepłowniczej, by zmniejszyć zjawisko niskiej emisji w miastach, a także termomodernizację budynków w celu zmniejszenia zjawiska ubóstwa energetycznego. Czyli właśnie na transformację energetyczną, która według Kowalskiego jest w ten sposób hamowana.

Eurosceptycy próbują nas też przekonać, że polityka klimatyczna UE to niespotykane nigdzie indziej kuriozum. „Mamy do czynienia z szaleństwem” – napisał na blogu Warsaw Enterprise Institute Łukasz Warzecha, który wyrasta w ostatnim czasie na czołowego polskiego eurosceptyka. Według eurosceptycznej narracji wszystkie kraje świata wesoło spalają, co popadnie, tylko UE się przejmuje jakimś dwutlenkiem węgla, na który nikt inny nie zwraca uwagi. Jest to oczywista nieprawda, systemów podobnych do EU ETS na całym świecie jest bez liku. Nawet Chiny w tym roku uruchomiły na pełną skalę swój własny system sprzedaży praw do emisji CO2 (częściowo funkcjonuje on już od 2017 r.). Podobne systemy mają również tak różne kraje jak Szwajcaria (zresztą integrowany właśnie z unijnym), RPA, Japonia, Argentyna, Korea Południowa, Meksyk czy Kanada. Prawa do emisji CO2 powoli stają się normą, a na pewno nie są już niczym niezwykłym.

Raport Jakiego nie był pierwszą eurosceptyczną publikacją Solidarnej Polski. Wcześniejsza, autorstwa publicysty Tomasza Cukiernika i zatytułowana „Next Generation EU – koszty i ryzyka dla Polski”, ukazała się w marcu tego roku. „Okazuje się, że kontynuowanie polityki UE, realizując strategię Funduszu Odbudowy, jest korzystne nie dla środowiska naturalnego na świecie, a przede wszystkim dla Rosji, Chin czy Turcji i innych krajów” – pisze w niej Cukiernik. Teza, że odchodzenie od paliw kopalnych jest na rękę Rosji – ich czołowego eksportera – jest kuriozalna, choć regularnie przewija się w eurosceptycznej narracji. Na dekarbonizacji Polski to właśnie Rosja straci najbardziej. Według raportu agencji doradczej McKinsey&Company osiągnięcie przez Polskę pełnej neutralności klimatycznej ograniczy eksport z Rosji do Polski o 11 mld euro. Żaden inny nasz partner handlowy nie straci na tym tak wiele.

Co nas różni od Brytyjczyków

Eurosceptycy często przywołują przykład Wielkiej Brytanii, która w razie czego miałaby być dla Polski wzorcem relacji z Brukselą. „Brytyjczycy pokazali, że dyktatura brukselskiej biurokracji im nie odpowiada, i się odwrócili, i wyszli” – obwieścił niespodziewanie wicemarszałek Ryszard Terlecki podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Przywoływanie decyzji podjętej przez Brytyjczyków ma przekonać odbiorców, że spokojnie możemy iść w ich ślady, nic im się przecież złego nie stało. Abstrahując już od ujawniających się właśnie kosztów brexitu, sytuacja Polski i polskiej gospodarki jest zupełnie inna, o czym eurosceptycy nie wspominają. Jesteśmy mianowicie znacznie bardziej zintegrowani z Europą kontynentalną i Europejskim Obszarem Gospodarczym. Według wspomnianego już badania Velda wprowadzenie barier handlowych w Europie kosztowałoby Brytyjczyków dwukrotnie mniejszą utratę PKB niż Polaków. Zanotowaliby też dwukrotnie mniejszy spadek inwestycji i eksportu.

Wynika to z prostego faktu: Polska jest zintegrowana gospodarczo z Europą, a Wielka Brytania z całym światem. Inwestycje niemieckie pod względem wartości stanowią jedną piątą wszystkich inwestycji zagranicznych w Polsce, a francuskie – jedną dziesiątą. Tymczasem na Wyspach to odpowiednio 6 i 4 proc. W Wielkiej Brytanii na znacznie większą skalę inwestują za to Amerykanie, Japończycy czy Rosjanie. Poza tym brytyjska gospodarka ma odmienną specyfikę od polskiej. Nasza jest oparta na przemyśle i eksporcie towarów, a brytyjska na usługach, głównie tych finansowych. Ponad jedna piąta inwestycji na Wyspach lokowana jest w nieruchomościach mieszkalnych – w Polsce ich udział jest dwukrotnie niższy. Polska ma za to o połowę wyższy udział inwestycji zagranicznych ulokowanych w przemyśle. Tak więc dla Polski dostęp do wolnego obrotu towarami, zapewniony dzięki Europejskiemu Obszarowi Gospodarczemu, jest absolutnie kluczowy.

Ilu urzędników ma Bruksela

W wypowiedzi Terleckiego warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię – chodzi o rzuconą niby mimochodem „brukselską biurokrację”. Chodzi o rzekomy przerost unijnej administracji, która rozrosła się do monstrualnych rozmiarów, zajmuje się sama sobą i korumpuje setki tysięcy urzędników wysokimi płacami, zapewniając sobie w ten sposób ich lojalność. W rzeczywistości instytucje unijne, czyli Parlament Europejski, Rada i Komisja Europejska, zatrudniają łącznie 43 tys. osób. Dla porównania: w Polsce zatrudnionych jest ponad 450 tys. urzędników państwowych i samorządowych, z czego 187 tys. pracuje w samej administracji centralnej. Polska, wbrew obiegowej opinii, jest pod tym względem całkiem oszczędna i wydaje na administrację 10 proc. swojego budżetu. Średnia dla wszystkich krajów UE wynosi tymczasem 12 proc.

Eurosceptycy stworzyli więc sobie euro­chochoła, którego następnie efektownie obalają. Z prawdziwą UE, jej polityką oraz występującymi w niej procesami ten twór ich wyobraźni ma niewiele wspólnego, za to nadaje się do straszenia. Oczywiście eurosceptycy wiedzą, że posługują się manipulacjami, licząc na doraźne polityczne korzyści – za to z całkowitym lekceważeniem potencjalnych konsekwencji. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2021