Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie wygłosił, bo zachorował na grypę (prawdziwą, nie dyplomatyczną). Dzień wcześniej jednak tekst kanclerskiego przemówienia wydrukował dziennik “Süddeutsche Zeitung". I od tego momentu tematem numer jeden konferencji stało się zdanie: że NATO nie jest już głównym miejscem, w którym transatlantyccy partnerzy konsultują swe strategiczne wyobrażenia i koordynują swe poczynania. Schröder proponował dopasowanie struktur współpracy w NATO, także na linii USA-Unia Europejska, do zmienionych warunków i wyzwań.
Media zinterpretowały to prosto: Schröder spisuje NATO na straty. Czy to trafna interpretacja? Kiedy już było po wszystkim, przedstawiciele niemieckich władz (Urzędu Kanclerskiego i MSZ) zapewniali, że kanclerz tylko opisał stan faktyczny (w czym niewiele różnił się od amerykańskiego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda i jego tezy sprzed dwóch lat, że najważniejsze jest teraz nie NATO, ale doraźne “koalicje chętnych"), a zamierzał osiągnąć coś wręcz przeciwnego: nie pogrzebać, lecz ożywić dialog transatlantycki. Tym samym chciał wyjść naprzeciw “ofensywie pozytywnych emocji", jaką prowadziła niedawno podczas podróży po Europie Condoleezza Rice, nowa sekretarz stanu USA.
To, jakie były rzeczywiste intencje Schrödera, jest w rzeczywistości mało istotne - pod koniec lutego do Europy przyjeżdża George W. Bush, do tego czasu kanclerz się wykuruje i będą mogli sobie wyjaśnić, jak wyobrażają sobie przyszłość NATO. Ważniejsze jest coś innego: jeszcze rok-dwa temu słowa Schrödera (niezależnie od intencji) przyczyniłyby się do pogorszenia klimatu, zwłaszcza między Niemcami a Stanami. Teraz było inaczej: kiedy tylko goście monachijskiej konferencji przeczytali artykuł w “Süddeutsche Zeitung", i gdy z godziny na godzinę stawało się jasne, że rytualna zazwyczaj konferencja może zaowocować kolejnym poważnym kryzysem, obie strony - i Niemcy, i Amerykanie - ruszyli w te pędy zapewniać, że nic się nie stało. Sam Rumsfeld posunął się tak daleko, że nie tylko chwalił Niemców za ich zaangażowanie np. w Afganistanie, ale z uśmiechem oznajmił - parafrazując swój bonmot o “starej" i “nowej" Europie - że dziś nie ma już tamtego “starego" Rumsfelda. Co po angielsku brzmi: That was old Rumsfeld.