Eurodostęp 2021
Kup roczny dostęp do strony TygodnikPowszechny.pl i odbierz w prezencie książkę Michała Okońskiego "Światło bramki". Nie czekaj, oferta ograniczona! Sprawdź →
To były naprawdę fajne miesiące, panie trenerze. Jesteśmy za nie wdzięczni - i piszę to zupełnie serio. Zanim został Pan zatrudniony, nie robiliśmy sobie żadnych nadziei związanych z występem reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy. Atmosfera wokół drużyny była ponura, pytany o jej strategię najlepszy napastnik świata milczał przed kamerą, poprzedniego selekcjonera wyśmiewano. Później jednak to Pan został zatrudniony i… nagle coś się zmieniło. Owszem, w każdym meczu pod Pańską wodzą zdarzały się naszym zawodnikom błędy dość niebywałe, ale przecież w każdym z tych spotkań widzieliśmy również nową, świeżą koncepcję, a przynajmniej jej zarys. Zauważaliśmy asymetrię i płynność w ustawieniu defensywy - trójkę obrońców i dwójkę wahadłowych, gdy zespół atakował, czwórkę, gdy się bronił. Docenialiśmy pomysł na wykorzystanie tercetu środkowych pomocników, mających utrzymywać się przy piłce i organizować atak pozycyjny - i wielkie nadzieje robiliśmy sobie nie tylko w związku z talentem i wizjonerskimi podaniami Piotra Zielińskiego, ale także z wydolnością potrafiącego odebrać piłkę wysoko i niestrudzenie biegającego Mateusza Klicha oraz z doświadczeniem i odpowiedzialnością, ekhem, Grzegorza Krychowiaka. Nade wszystko: zauważaliśmy pomysł na wykorzystanie ofensywnego potencjału, w którym Robert Lewandowski miał przecież dzielić odpowiedzialność za strzelanie bramek z którymś ze swoich kolegów-napastników. W chwili, gdy to piszę, jesteśmy jeszcze przed Pańską pomeczową konferencją, nie wykluczam więc, że powie Pan, iż to kontuzja Arkadiusza Milika uniemożliwiła Panu realizację planów - i jestem nawet skłonny uwierzyć, że tak było, choć w gruncie rzeczy teraz nie ma to już znaczenia.
To naprawdę były fajne miesiące. Przeczytałem w ich trakcie mnóstwo tekstów o reprezentacji Polski, jakże innych niż te, do których przywykłem w okresie poprzedzającym Pańskie zatrudnienie. Zaproponował Pan nowy język rozmowy o polskim futbolu, tłumaczył Pan - cytuję za artykułem nieocenionego Michała Zachodnego z portalu PZPN - że „cyrkulacja piłki ma na celu zwabienie naszego przeciwnika, by następnie znaleźć możliwości przyspieszenia ataków do przodu albo w centralną część boiska, o jedną, dwie linie wyżej, za obronę przeciwnika, albo diagonalnym podaniem w boczną strefę”, a żeby nam się naprawdę utrwaliło, dodawał Pan, że „musimy być bardziej powtarzalni w cyrkulacji piłki, by odnajdywać przewagę na bokach, wykorzystując właściwe momenty na dośrodkowania, gdy są zawodnicy w polu karnym”, a „gdy zamykają nam przestrzenie musimy odnajdować inne możliwości, niekoniecznie strzelać z dystansu”. Nie mogę nie przyznać: różniło się to zasadniczo od komunałów, do których przywykliśmy tu nad Wisłą - i jeszcze mogliśmy słuchać tego po angielsku.
Tak, to były naprawdę fajne miesiące. Niby widzieliśmy te wszystkie wpadki defensywy w meczach z Węgrami, Rosją, Anglią czy Islandią. Niby zauważaliśmy te zagrania rywali za plecy bocznego obrońcy czy wahadłowego (szczerze mówiąc dość podobne do tych, które obserwowaliśmy i dzisiaj). Niby (to też zdarzyło się dzisiaj nie po raz pierwszy) dostrzegaliśmy pewnego rodzaju dezynwolturę naszej defensywy przy stałych fragmentach gry - ale przecież mogliśmy wierzyć, że do turnieju uda się to wszystko wyeliminować, no a poza tym słyszeliśmy nieustannie, że Pańskie metody są ultranowoczesne (my tu naprawdę lubimy ultranowoczesne metody…), zaś atmosfera na zgrupowaniu tak dobra, jak jeszcze nigdy. Przede wszystkim: cholernie chcieliśmy uwierzyć, że istnieją inne strategie Polaków niż ułańska szarża Grosickiego albo granie wszystkich piłek do Lewandowskiego. Chcieliśmy uwierzyć tak bardzo, że… uwierzyliśmy. A dlaczego uwierzyliśmy, to już każdy z nas będzie musiał sobie odpowiedzieć samemu. Może dlatego, że na tym właśnie polega kibicowanie?
Czytaj także: Michał Okoński: Mistrzostwa zmęczonych
Jako piłkarz i trener spędził Pan dobrych parę lat we Włoszech, więc może widział Pan podczas jednego z nielicznych wolnych wieczorów film Giuseppe Tornatore, „L'uomo delle stelle”. Jeśli nie widział Pan, streszczę pokrótce fabułę: oto na sycylijską prowincję przyjeżdża pewien rzymski spryciarz podający się za łowcę talentów filmowych i organizuje próbne zdjęcia dla miejscowych kandydatów na gwiazdy, obiecując im bogactwo i sławę. Ci naprawdę dobrzy i piękni ludzie wierzą mu bezgranicznie - a najbardziej przejmujące wydaje się to, że… naprawdę mają talent. Co jednak z dzisiejszej perspektywy najważniejsze: kiedy w końcu okazuje się, że cała ta opowieść o Hollywood jest tylko ściemą, wielu miejscowych nie ma do owego „sprzedawcy marzeń” pretensji. W końcu przeżyli przecież naprawdę piękną przygodę.
Dzisiejszego wieczora jestem jednym z nich. Uwierzyłem Panu, panie trenerze. To były naprawdę fajne miesiące, panie trenerze. A może właściwie należałoby napisać „panie prezesie”, bo to przecież Zbigniew Boniek zdecydował się na zmianę selekcjonera na kilka miesięcy przed turniejem i to o jego odpowiedzialności powinniśmy mówić w przypadku niepowodzenia tej zmiany?
Mignęła mi wprawdzie gdzieś na Twitterze nieprzyjemna obserwacja Michała Kołodziejczyka, że reprezentacja Polski pod Jerzym Brzęczkiem po niezbyt ładnej dla oka grze wygrałaby ten mecz 1:0, a my bylibyśmy wielce niezadowoleni, ale szybko ją od siebie oddaliłem jako nieweryfikowalną. Ciekaw jestem, jakie marzenie sprzeda nam Pan przed meczem ze Szwedami, i zupełnie serio deklaruję: bardzo chcę jeszcze raz Panu uwierzyć.
Kup roczny dostęp do strony TygodnikPowszechny.pl i odbierz w prezencie książkę Michała Okońskiego "Światło bramki". Nie czekaj, oferta ograniczona! Sprawdź →
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)