Spotkanie z autorem

Mówią, że poeta na ławie oskarżonych to atak na wolność słowa. Ale na swobodę wypowiedzi nikt się tu nie zamierzył.

22.03.2011

Czyta się kilka minut

Na początku jest cisza. Jako pierwsze pod salę numer 219 w warszawskim sądzie okręgowym przychodzą skromnie ubrane kobiety. Włóczkowe czapki i ciemne sweterki, w rękach wycinki z "Gazety Polskiej" i "Naszego Dziennika". Siadają obok siebie na ławkach padają pierwsze pytania, rychło zawiązują się znajomości. Szeleszczą gazety. Jedna z kobiet podchodzi do drzwi sali rozpraw, żeby porównać gazetową instrukcję z informacją, która znajduje się na wokandzie. Wraca spokojnie na ławkę.

Zanim jeszcze pojawi się tłum widzów, a wśród nich Mistrz, po pustym korytarzu zaczynają nieść się dobrze znane szepty. Oto głosy ludzi z podziemia, na co dzień żyjących w poczuciu wykluczenia, rozgoryczone głosy, które tego dnia układają się w poezję.

Żydzi.

Wszystko to ukartowane.

Spisek.

Skandal.

Sprawiedliwość.

Ja nie mam o tym z kim rozmawiać.

Starszy mężczyzna rozprostowuje kartkę papieru. Na niej wiersz "Tako rzecze pan profesor", poświęcony Władysławowi Bartoszewskiemu:

Tako rzecze Pan Profesor

Samolot uderzył w ziemie,

żywych się nie ostało,

a pan Bartoszewski stwierdził:

"Przecież nic się nie stało".

Zginęło dziewięćdziesięciu sześciu:

wielu Polaków płakało,

a ten "Żegota" powiedział:

"Przecież nic się nie stało".

Prezydent Polski zginął,

PO-wców to nie bolało,

dlatego ten szuja oświadczył:

"Przecież nic się nie stało".

(...)

Pozorny "Profesorze";

Dojadłeś Polsce nie mało!

Gdyby Cię diabli wzięli,

nic złego by się nie stało!

[pisownia oryginalna]

Początkowo ciche, niepewne, głosy nabrzmiewają wraz z pojawianiem się kolejnych osób, żeby przejść w przerywany brawami krzyk, kiedy poeta Jarosław Marek Rymkiewicz, pozwany przez spółkę Agora, wchodzi do sądowej poczekalni. Dominują warszawiacy (choć w tłumie można również usłyszeć, że "prawdziwi warszawiacy leżą na Powązkach"), ale są też miłośnicy poezji z Ełku, Lublina, Sochaczewa. Poeta przeciska się przez tłum, a wokół niego rozbrzmiewa najprawdziwsza poezja polska, anarchiczna, nierówna, pełna żaru i namiętności, poezja bez szlifu poprawności politycznej, która pokochała Rymkiewicza równie mocno, jak Rymkiewicz pokochał ją.

Michnik na Sybir!

Jesteśmy z Jarosławem!

Precz z TVN-em.

Wolność poety, wolność narodu.

Podobno zidentyfikowano kogoś

z "Wyborczej", pan nie wie, który to?

Myśmy już na takim procesie byli,

to był proces zabójców księdza Jerzego,

teraz próbują tu zabić słowo.

Spisek.

Przyjdzie pora na redaktora.

Koniec Michnika.

Nie żyjesz, Szechter.

Pani popatrzy na tamtego, jakie on ma usta.

To nie są nasze usta.

Podesłali go.

Czy to lud, czy pospólstwo? Tak w "Wieszaniu" autor zastanawiał się, jak nazwać warszawski tłum, który 17 i 18 kwietnia 1794 r. wyszedł na ulice miasta, by walczyć z Rosjanami i wieszać zdrajców.

Prawdę wam powiem

Zaczęło się wcześniej, od obrony krzyża. W sierpniu Rymkiewicz udzielił wywiadu "Gazecie Polskiej", w którym zarzucił redaktorom "Gazety Wyborczej" niechęć do "prawdziwych" Polaków. Ci ostatni mieli prezentować swój stosunek do polskości, broniąc krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Poeta nazwał też dziennikarzy "GW" "duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski". "Rodzice czy dziadkowie wielu z nich - dodał - byli członkami tej organizacji, która była skażona duchem »luksemburgizmu«, a więc ufundowana na nienawiści do Polski i Polaków. Tych redaktorów wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża". Potem były: wezwanie do przeprosin ze strony Agory, pozew, list Rymkiewicza do Adama Michnika i jeszcze tekst, w którym autor "Wieszania" wezwał wszystkich Polaków, którzy chcą być wolni, by stawili się na rozprawie.

Wchodząc na korytarz sądu, poeta sprawia wrażenie zadowolonego z obrotu spraw. Tłum jest gęsty, co znaczy, że słowa nie zostały rzucone na wiatr. W utworze zamykającym jego "Wiersze polityczne" pisze przecież:

Z życia nie było wyjścia - jak z zajęczej matni

Wszedłem i powiedziałem: - Nie jestem ostatni.

Młodych - bo to oni mają w tym kawałku poetyckim przejąć schedę po Mistrzu - jest jednak niewielu (wskażmy chłopaka, który przedstawia się jako dziennikarz "Gazety Polskiej" i podpowiada tłumowi frazę "Przyjdzie pora na redaktora"). Widać, prawda jeszcze do młodych nie dotarła.

A że chodzi o mówienie prawdy, nikt ze zgromadzonych obrońców poety nie ma wątpliwości. Kiedy sąd postanawia zamknąć rozprawę przed obserwatorami w związku ze zbyt dużym tłumem, słychać okrzyki: "jawność rozprawy" i "ujawnić prawdę". - Jak zamordowali księdza Jerzego, też próbowali ukryć prawdę. Ale myśmy się nie dali - tłumaczy jedna z roztrzęsionych kobiet.

Depozytariuszem prawdy ma być Rymkiewicz. Trochę jak antyczny parrhestes, który walczył o prawo do wolności wypowiedzi na agorze. Ale tylko "trochę", ponieważ zbyt szybko udziela mu się atmosfera wiecu, którego jest głównym bohaterem. Robi się ruchliwy, przechodzi z miejsca na miejsce, rozmawia przez komórkę, wypowiada kilka słów do kamery, która śledzi każdy jego ruch.

Dla zgromadzonych jest ucieleśnieniem wolności i symbolem walki o prawdę. Dlatego traktują go z namaszczeniem. Jeszcze przed rozprawą do poety podchodzi mężczyzna, który przedstawia się jako profesor fizyki: - Pan powinien być noblistą. Bez porównania z tymi noblistami, których mamy. Nie ma nawet o czym mówić.

Ofiara etosu

Kiedy Rymkiewicz opuszcza salę sądową, emocje wybuchają z jeszcze większą siłą. Mężczyzna w zielonej kurtce z demobilu i z sumiastym wąsem zaczyna krzyczeć, że nie pozwoli się uciszyć. - Za PRL-u mnie więzili, robili mi zastrzyki. A Żydzi zabili mi ojca. Nie pozwolę, żeby z nas zrobili szmalcowników!

- Wstydziłby się pan - karci go inny uczestnik demonstracji. - Przyszliśmy tu dla poety, a nie dla pana.

Czy rzeczywiście tłum przyszedł dla "poety"? Czy słusznie skanduje hasło "wolność poezji"? Przecież pozew dotyczy wypowiedzi publicystycznej. Poezja nie ma z tym nic wspólnego. Jeśli tłum krzyczy, żeby uwolnić poetę, to dlatego że Rymkiewicz zadbał o odpowiednią oprawę zdarzenia. W liście do Michnika porównał się do Owidiusza i Mandelsztama, twórców, których gnębiła władza. Ale aktualna władza nic do Rymkiewicza nie ma. Obraziła się Agora, od której parę lat temu autor "Wieszania" przyjął czek na 100 tys. zł (Nagroda Nike za tom "Zachód słońca w Milanówku"). Spółka postanowiła chronić swą renomę i bronić dobrego imienia pracowników.

Ofiarnicza stylizacja okazała się jednak skuteczna. Kupili ją nie tylko ci, którzy zjawili się w sądzie, także grupa poetów, która w związku z procesem podpisała się pod apelem o obronę wolności słowa. Wojciech Wencel (inicjator), poeci z pokolenia "Brulionu": Krzysztof Koehler, Marcin Sendecki, Marcin Baran, Marcin Świetlicki, a także ks. Jan Sochoń, ks. Tadeusz Isakiewicz-Zaleski i inni wzywają media, środowiska twórcze, "wszystkich ludzi dobrej woli" do obrony Rymkiewicza i odparcia ataku na demokratyczne prawo do swobodnego głoszenia poglądów. Ale swoboda nie została w odgórny sposób ograniczona. Rząd nie uchwalił ustawy zakazującej poecie przemawiać. To Agora poczuła się urażona. Czy poeci wiedzą więc, do jakiej gry zostali zaproszeni, czy też zwyciężyła prozaiczna chęć dokopania "kolosowi" (sformułowanie z felietonu inicjatora listu), z którym od dawna walczą Rymkiewicz i inni zeloci? Wejdźmy na chwilę w tę grę, odwracając sytuację: czy podpisani nie broniliby swojego imienia, gdyby ktoś zarzucił im np. duchowe pokrewieństwo z członkami endeckiej falangi?

Autor "Wieszania" nieustannie podsyca emocje, podkręca ofiarniczą narrację. Raz występuje w roli współczesnego męczennika, którego próbuje zniszczyć demon korporacji. Innym razem wciela się w rolę anarchizującego bojownika o wolność, który nie ugnie się przed żadną władzą. W krótkim posłowiu do "Wierszy politycznych" cytuje Mickiewicza, który "uczy nas, jak Polacy, którzy chcą służyć Polsce, mają traktować tych Polaków, którzy nie chcą jej służyć". Młodzi patrioci u wieszcza Adama wołają: "A łotry! - o to, kija!". Ale - jak się rzekło - przed salą rozpraw młodych jest niewielu, a poeci nie przyszli...

Wolne czynimy

W "Samuelu Zborowskim" Rymkiewicz pisze o siedemnastym punkcie Artykułów Henrycjańskich, czyli o umowie z 1573 r. między władcą a poddanymi. Ten konkretny zapis dotyczy prawa do buntu. Kiedy władca nie wywiązuje się ze swych obowiązków, poddani mogą wymówić mu posłuszeństwo i wziąć sprawy w swoje ręce. Kto jest arbitrem w tym sporze? Ma się rozumieć, że poeta. To on posiada wgląd w istotę politycznej rzeczy. Wie, kiedy władza sprzeniewierzyła się społeczeństwu, dlatego daje sygnał do działania, do "czynienia wolności", jak się niegdyś mówiło. Nikt inny nie uniósłby tego dzieła, bo sterowanie społeczeństwem to nie lada sztuka. - On sobie da radę - można usłyszeć na sądowym korytarzu. - Ma do tego predyspozycje.

Rozprawa trwa kilkadziesiąt minut. Kiedy wreszcie otwierają się drzwi, ludzie próbują wcisnąć się do niewielkiej sali (zdecydowanie za małej, by pomieścić rodzinę i reprezentujących obie strony prawników, nie wspominając o widzach). Sytuacja zdaje się wymykać spod kontroli. W pewnym momencie ze środka dolatuje głos syna poety, Wawrzyńca: "Ojciec prosi, żebyście wyszli". I tłum powoli wychodzi, ale po chwili znów zaczyna się szaleństwo.

Decyzja Agory o postawieniu autora "Wieszania" przed sądem jest nieustannie krytykowana przez uczestników demonstracji. "Mogli pójść po rozum do głowy - mówi starsza pani, która owija się szalikiem, żeby ochronić szyję przed przeciągiem - i odpowiedzieć argumentami, ale oni argumentów ani nie uznają, ani nie mają". Jednak dla kogoś, kto - jak Rymkiewicz - daje sobie i swym akolitom prawo do buntu, konfrontacja z sądem oznacza grę na cudzym boisku. W szczególnych okolicznościach (powiadają, że właśnie teraz mamy do czynienia z takimi okolicznościami), powołując się na pradawne zapisy, poeta stawia się ponad prawem, a przynajmniej na granicy prawa, by ustanowić nowy porządek rzeczy. Tak się odzyskuje wolność - przekonuje Rymkiewicz.

Wysyłając pozew, Agora na powrót wciągnęła go w granice państwa. Nie ograniczyła swobody do głoszenia poglądów, lecz przypomniała o istnieniu porządku negocjowanego prawa.

Cóż tu po mnie?

Męczennik-buntownik nie jest sam. Nie tylko dlatego, że towarzyszy mu tłum ludzi z podziemia. Są i znane postaci. Przez chwilę miga twarz Dariusza Karłowicza z "Teologii Politycznej", eseisty, filozofa, od kilku lat jednego z najzagorzalszych promotorów Rymkiewicza. Karłowicz ma na twarzy szczególny uśmiech. Nie jest to uśmiech pełen wyższości, złej satysfakcji, ani fałszywy uśmiech machera, który z tyłu pociąga za sznurki. To raczej uśmiech pasterza, z radością spoglądającego na przebudzenie swojego stadka, cichy triumf nauczyciela, który po latach widzi owoce pracy. Podobnie, ale jednak bardziej złowieszczo uśmiecha się witany owacjami Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny "Gazety Polskiej". - Widziałam kiedyś pana na spacerze, koło redakcji. Chciałam podejść, porozmawiać, ale wyglądało, że ma pan tajną naradę. Nie wiedziałam wtedy, że odegra pan taką rolę w naszym życiu - mówi do Sakiewicza wzruszona żona Rymkiewicza.

Nie uśmiecha się za to dokumentalista Grzegorz Braun - ubrany na czarno, wygląda na spiętego i do ostatniej chwili instruuje poetę, jak ten ma się zachowywać przed sądem. - Jak sąd nie chce dopuścić do głosu, proszę podnieść rączkę i mówić w trybie oświadczenia - tłumaczy.

Są i wydawczynie z Sic!. Spotkanie w sądzie można wykorzystać do podpisania umowy z pisarzem.

W coraz mocniejszym świetle przedwiośnia, przed salą sądową, wśród kryminalistów, sędziów, policjantów, wszyscy - i ci, którzy skandują, i dziennikarze, Rymkiewicz, Karłowicz, Sakiewicz, skromnie ubrane kobiety - wyglądają jak połączeni na nowo szaleńczym węzłem romantyzmu. Nie stoją w kręgu, nie trzymają się za ręce, ale duch ten sam. Diabeł rządzi światem, Polska w potrzebie. Jedynie Brat-Wieszcz i siła jego poezji mogą pokonać zło.

I tylko Marek Nowakowski zdaje się być niepocieszony. W tej rozgrywce proza przegrywa dziś z poezją na całej linii, nie na nią skierowane są światła kamer, nie ją proszą o wywiady, komentarze i autografy. - Pójdę już, cóż tu po mnie? - rzuca w końcu pisarz.

Ale zanim zniknie, wchodzi jeszcze w ciekawy dialog z przypadkowym prawnikiem, który, zaintrygowany tłumem, pyta:

- Kogo tu sądzą, że taki ścisk?

- To pan nie wie? - dziwi się pisarz. - Jarek Marek Rymkiewicz przeciwko Michnikowi.

Na co lekko zmieszany jurysta odpowiada: - Przepraszam. Wie pan, człowiek ma tyle własnych rzeczy na głowie, że czasem odrywa się od rzeczywistości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2011