Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W kilku miejscach Nowy Testament mówi o ukazaniu się Zmartwychwstałego Pana Piotrowi. I to zanim Pan objawił się pozostałym Uczniom.
Z drugiej strony jednak żadna z Ksiąg Nowego Testament nie opisuje tego spotkania – nawet św. Marek (który spisuje przecież Piotrowy przekaz) nic o nim nie mówi. Pozostało ono jakoś niesłychanie prywatne. Indywidualne. Głęboko osobiste. Może nawet wstrząsające. Może... Nie wiemy. Dokonało się bowiem w jakiejś intensywnej prywatności Apostoła. Na osobności. Bez świadków. Jeden do jeden. Twarzą w twarz.
Czy bez tego spotkania Szymon mógłby w całej prawdzie stać się Piotrem? Z całą pewnością mógł być nauczycielem – wykładowcą biblijnych, historiozbawczych treści. Nie byłby jednak Apostołem Piotrem! Jego przepowiadanie straciłoby istotny walor – wymiar (argument?) świadectwa. Musiałby mówić o tym, czego sam nie przeżył; co jego osobiście nie dotknęło; co nie wtargnęło w jego życie z siłą przełomu.
Podczas ostatniego spotkania z uczniami (w narracji św. Łukasza) Jezus najpierw „oświeca” (dosł. otwiera) ich umysły, aby rozumieli Pisma. Przekazuje im najważniejszy klucz interpretacyjny do „Mojżesza, Proroków i Psalmów” (klucz do Biblii): „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom” (Łk 24, 44-47). Jakby im chciał powiedzieć: w ten sposób nauczajcie! Tak wykładajcie Biblię. Jako Słowo Boga ostatecznie wypełniające się na Mnie. I na mojej Tajemnicy Paschalnej. Zaraz potem jednak dodaje: „Wy jesteście świadkami tego!” (w. 48).
Potrzeba więc wykładu i świadectwa – używając plastycznej i zwartej intuicji zmarłego niedawno kard. Miloslava Vlka: potrzeba „kazania” i „u-kazania”, albo – jak się mówi często w szkołach nowej ewangelizacji – potrzeba objaśnienia i doświadczenia. Zaświadczyć – znaczy pokazać głoszoną prawdę życiem: nie tylko jej treść, ale również jej rangę. Wagę. Wiemy dobrze – pierwotnie słowo „świadek” znaczy tyle, co „męczennik”.
Chodzi więc najpierw o prawdę osoby: co wart jest nawet najbardziej elokwentny kaznodzieja, któremu w okresie paschalnym zabraknie czasu – to znaczy pragnienia i ochoty – na radykalnie „prywatne” (takie właśnie „piotrowe”) spotkanie ze Zmartwychwstałym na modlitwie: jeden na Jeden, bez żadnych świadków? Głosić Słowo, za którym sam nie idę? Otwierać innych na Rzeczywistość, której sam nie jestem ciekaw?
Chodzi jednak także o logikę przekazu wiary. I tu nie chodzi już wyłącznie o duchownych. Okres wielkanocny jest przecież w naszych parafiach pięknym czasem pierwszych komunii. Jaki jest sens posyłać dzieci do komunii, do której samemu się nie przystępuje? Po co uczyć ich, jak się przystępuje do spowiedzi, skoro samemu nie przywiązuje się do niej jakiejkolwiek wagi, przekładającej się na cokolwiek konkretnego? Co znaczy przekazać dziecku różaniec? Kupić go – najlepiej w Rzymie czy Ziemi Świętej? Czy w ogóle można to zrobić inaczej, jak tylko zapraszając je do środka swojego (do)świadczenia modlitwy różańcowej? ©