Sokołów Podlaski

Kiedy jedziesz i w aucie coś jest nie tak – zgrzyt, skrzyp, pisk, żegot, to się to czuje w brzuchu, w organach, jakbyś miał na żywca operację, biopsję jakąś, jakbyś żyletkę połknął, a ona potem próbowała znaleźć sobie wyjście.

11.07.2016

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk /
Andrzej Stasiuk /

Nie wiem jak wy, ale ja tak mam. Może przez to, że człowiek tyle rzęchami się najeździł. Jedziesz, a w zawieszeniu, w podwoziu, w silniku serenada, sonata i symfonia. Dzyndzoli, dzwoni, stuka, skrzypi, trze, chrobocze, szczęka, a krystaliczne struktury metali się nadwyrężają, zmierzając ku nieubłaganej katastrofie.

Na co dzień dało się z tym żyć i dało jeździć. Ale tutaj wystarczył jeden nowy dźwięk, jedna nieznana nuta, i już ciało i duszę przenikał dreszcz. Nie dojadę! Urwie się, złamie, zatrze, wyleci, cała ta mechanika – ścinanie, rozciąganie, zginanie, rozciąganie – stawała przed oczami niczym techniczna apokalipsa, jak sąd ostateczny automobilizmu, a ty, biedny grzesznik, przypominałeś sobie wszystkie winy. Niedosmarowane, niedokręcone, niekonserwowane, skorodowane, przeżarte, niedopasowane, a nade wszystko stare i nie do naprawienia. A to dopiero metal. A gdzie guma, plastik, tekstolit? Gdzie elektryka, uszczelki, oringi, simeringi, zaworki w pompie paliwowej, paski klinowe, gdzie płyny? Nasłuchiwało się tego wszystkiego i pociągało nosem, szukając podejrzanych woni. Więc potem, gdy nadeszła era aut dźwiękowo uboższych, wytłumionych, jako tako poskręcanych i spasowanych, to się człowiek odzwyczaił i myślał, że tak będzie zawsze. A tu proszę – jeszcze rzeki Ural nie przejechał, a już mu wątrobę szarpie ból jak smok.

Cisnąłem dalej i wyglądałem murów miasta, bram i minaretów, czyli tych wszystkich fatamorgan, które zwodzą wędrowców. Krzaki rosły teraz równo wzdłuż szosy, jakby je specjalnie posadzili przeciwko piaskom i śniegom. Tak zapewne było, bo piździawa jak już tu nadeszła, to musiała być nieludzka. Horyzontu nie było widać, bo się na szaroburo łączył z ziemią. Ciężki był ten Kazachstan od początku i od razu miało się wrażenie, że jest nieprzeciętnie wielki. Że mu nie podskoczysz, nie zakombinujesz i że nie ma zmiłuj, i nic, tylko trzeba jechać. Nic na skróty. Coś tam czasem na bok odchodziło, ale widziałem, że przepada, rozpływa się w przestrzeni. Żadnej litości.

W końcu dojechaliśmy. To było porządne miasto. Na dużym rondzie stały figury jeleni.

Pomniki zwierząt są zawsze lepsze niż pomniki ludzi. Z ludźmi na pomnikach nigdy do końca nie wiadomo, czy byli jołopami albo skurwysynami, czy wprost przeciwnie. Na dwoje babka wróżyła. Z fauną nie ma tego problemu. Dlatego tak lubiłem Azję. Na przykład w Mongolii na pewno więcej jest pomników zwierząt niż ludzi. Konie, jelenie, niedźwiedzie, wielbłądy. Bliżej Gobi nawet dinozaury. Stoją w każdym powiecie, w każdej gminie. Na placyku, ogrodzone płotkiem z pomalowanych żelaznych rurek albo starych opon. Jedne ładniejsze, drugie brzydsze. Z blachy albo odlewane. Czasem z betonu i wyłazi im zbrojenie. Ale są. Słynne wierzchowce mają swoje mauzolea. Konie mają swoje cmentarze. Setki czaszek leżą w półokręgu otoczone murem.

Dobrze to wygląda. Tak samo jak na przełęczy Kyzył Art, gdzie na cokole stoi wielka argali i pilnuje tadżyckiej granicy. Albo kamienny orzeł w połowie drogi między Kazarmanem i Dżalalabadem. Czekaliśmy wtedy dwie godziny, był lipiec, ale na trzech tysiącach spadło tyle śniegu, że spychacze w nim grzęzły. Tak. Zwierzęta są zawsze lepsze od jakichś nieboraków, którzy siedzą albo stoją i z głupimi minami gapią się w nicość.

Dojechaliśmy i jeździliśmy sobie w tę i z powrotem, żeby się przyjrzeć. Zieleń, rzeka, sowiecki neoklasycyzm, przyjemna rozpierducha. Trochę ruchu, ale bez automobilowej ludożerki. Psiarnia stała to tu, to tam i trzepała co biedniejsze furki. Od końca do końca przejechaliśmy miasto. Bankomat znaleźliśmy. Pieniądze mieli wesołe i kolorowe. Podobał mi się ten kraj. Przy wylocie na Aktöbe znaleźliśmy awtostajankę. Porządna była, ze strażnikiem przy bramie. Tirów trochę już stało. Głównie kazachskich, ale i rosyjski się trafiał, i kirgiski. Reszta miała zjechać przed wieczorem i wypełnić wielki plac. Poszliśmy do baru i zapytaliśmy o pokój. Kobieta w czepku i nonajronowym kitlu zapytała, czy chcemy we wspólnym z kierowcami, czy jakiś oddzielny. Z. spojrzał na mnie, czy nie przygotowuję jakiejś zasadzki, ale skinąłem kierowniczce głową i powiedziałem, że oddzielny by się przydał, bo z daleka jedziemy i daleko się wybieramy. Nie podjęła tematu, tylko dała nam klucze, pilota, wzięła kasę i schowała gdzieś pod kitlem. Pokazała nam drogę do piętrowego baraku obitego sajdingiem.

Ładnie tam było, czysto, wszystko wyłożone brązowym plastikiem, przetarte na mokro dezynfekcją i ani żywej duszy. Z piętnaście pokojów i tylko my. Jak burżuje jacyś, a porządna środkowoazjatycka szoferia leżała sobie na piętrowych narach i wiodła długie opowieści ze swojego romantycznego życia. Ale nic. Rzuciliśmy czemodany na łóżka i ruszyliśmy w poszukiwaniu warsztatu. Gdzieś w bok od centrum skręciliśmy, wyglądając rupieciarni. W spokojne uliczki z parterowymi, rozsiadłymi domami w cieniu topól. Trochę jak w Kiszyniowie było, tylko więcej Kazachów. Błotnista woda wypełniała wądoły. Chciało by się tu zostać, a nie znów tłuc się na pustynię. Bez trudu wyobrażałem sobie, że to Sokołów Podlaski w latach sześćdziesiątych albo na początku siedemdziesiątych. Gdy jest mi dobrze, zawsze wyobrażam sobie Sokołów w sześćdziesiątym dziewiątym albo siedemdziesiątym pierwszym. Tam zawsze jest lato, cień i czuć niskooktanową benzynę. Zupełnie jak tu: wołgi wciąż jeździły, tyle że miały trochę nowsze budy. Czasami oprócz benzyny w powietrzu czuć było zapach drzewnego dymu i rozgrzanego oleju. Ktoś coś smażył przy otwartym oknie. Chwilami wydawało mi się nawet, że czuję woń zwierząt. Jak w sześćdziesiątym dziewiątym albo siedemdziesiątym pierwszym. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2016