Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obawiam się niebezpieczeństwa zatrzymania się na obrazach. Być może "masowe porzucanie ufności w transcendencję" bierze się również z braku uświadomienia sobie ciągłej konieczności kwestionowania obrazów, zwracania się ku rzeczywistości będącej "za" nimi właśnie... W innej tradycji duchowej przypomina się ciągle o tym, że palec wskazuje na księżyc i o księżyc chodzi, nie zaś o palec.
"Ufność w transcendencję" postrzegam w ten sposób, że obraz wskazywać ma To Coś "poza" nim; i że jeśli ten obraz nie wskazuje nam Tego właśnie, to winniśmy ten obraz odrzucić. Winniśmy ciągle przypominać sobie, że to tylko obraz.
Odnoszę wrażenie, że część uczestników dyskusji paradoksalnie odnosi się właśnie tylko do obrazu, broniąc go lub wskazując na możliwości jego poprawy na inne obrazy. Można sprowadzić tę debatę do sporu o możliwie dopuszczalne spektrum, kształt i formy liturgii, czy też o jakość religijnych rekwizytów i odmian religijności, ale to w moim przekonaniu
w sposób bezpośredni problemu nie dotyka. Sprowadza go do poszukiwania właściwego "marketingu", jakości "usług" i form realizacji "potrzeb religijnych".
Najbardziej boli to, co słusznie zauważają Beata Pokorska i Tomasz Węcławski: że nie dostrzega się potrzeby rozmowy, nie bardzo chce się słuchać innych. Fasadowości towarzyszy świadomość, że każda wątpliwość dotycząca spraw choćby troszkę głębszych jest atakiem lub niepotrzebnym mędrkowaniem. Tak naprawdę rozmowy nie ma.
Potrzebne jest tu przede wszystkim rozbicie somnambulicznej pewności siebie. Pewności, która mówi, że w zasadzie to wszystko jest w porządku, że oprócz złych przykładów można podać kilka dobrych, że doprawdy wiele się zmienia na dobre.