Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Wrócili strażnicy do arcykapłanów i faryzeuszy, a oni rzekli do nich: Czemu Go nie pojmaliście? Strażnicy odpowiedzieli: Nigdy jeszcze nikt tak nie przemawiał jak ten człowiek. Odpowiedzieli im faryzeusze: Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszy uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty. Odezwał się do nich Nikodem: Czy Prawo nasze potępia człowieka, zanim go wpierw nie przesłucha i nie zbada, co czyni? Odpowiedzieli mu: Czy i ty jesteś z Galilei? Zbadaj i zobacz, że żaden prorok nie powstaje z Galilei” – przerażający fragment Janowej Ewangelii (J 7, 45-52), z którym Liturgia skonfrontowała nas niedawno.
To, co przeraża w nim najpierw, to stosunek arcykapłanów i faryzeuszy do Ludu Boga, dla którego mają być przewodnikami: tłum nie zna prawa, więc jest przeklęty. Trudno o słowa większej pogardy! Wylewa się ona z każdego wyrazu: „tłum” – a więc masa, bezmyślna, bezrefleksyjna, bezosobowa, pozbawiona twarzy, imion, przekonań. Poza tym głupia, ciemna, pozbawiona fundamentalnej wiedzy: „nie zna Prawa”, tak naprawdę nie wie nic o Bogu, i nie ma nic o Nim do powiedzenia. Nie ma powodu ani ich słuchać, ani – tym bardziej – o cokolwiek pytać.
Są „przeklęci” – to znaczy odłączeni od Boga, skazani wręcz na potępienie; są więc Ludem Boga tylko z nazwy, to pretensja, za którą nie kryje się żadna prawda; są raczej bałwochwalcami, nie żyją wiarą, lecz jakimś zabobonem. Arcykapłani i faryzeusze – niby przewodnicy, liderzy i autorytety dla Ludu, do którego najwyraźniej nie chcą w żadnej mierze należeć; sami się z niego wyłączają; lub – może będzie trafniej powiedzieć – wykluczają z niego wszystkich poza sobą.
Równie przerażające jest to, w jaki sposób podchodzą do Boga i do Jego Słowa. Najprościej będzie powiedzieć, że stawiają się ponad Nim. Są w końcu ekspertami od wszystkiego, co „boskie”. Są pewni własnych interpretacji. Wiedzą, że Pan Bóg nie ma prawa działać w niezgodzie z nimi. Tego, co mówią, nie potrzeba sprawdzać. Sami nie muszą poddawać swoich opinii Bożej weryfikacji. Mieli być Jego reprezentantami – ale, nawet we własnym gronie (!), nie zamierzają pytać Go o zdanie, a tym bardziej poddać się Jego ewentualnej odpowiedzi.
Co pozostaje takim ludziom? Co jeszcze może być dla nich ważne? Dla religijnych liderów – którzy, z jednej strony, odwracają się z pogardą od ludzi, do których zostali posłani, z drugiej zaś – sami przestają być uczniami Pana, na którego się powołują?
Możliwa odpowiedź jest najbardziej przerażająca: jeśli nie ma w nich ani miłości do ludzi, ani miłości do Boga, zostaje im jedynie „miłość” do władzy – „zakochanie” w posiadanej i wyróżniającej ich funkcji, w autorytecie, który czyni ich wyjątkowymi, w urzędzie, w którym upatrują (fałszywe) poczucie bezpieczeństwa.
Kyrie eleison!