Śląska bestia

Na obrazie Cornelisa van Haarlema „Smok pożerający towarzyszy Kadmosa” (1588) bestia zjada człowieka, zaczynając od jego twarzy. Podczas lektury powieści Szczepana Twardocha „Drach” miałem wrażenie, że spod wielu stron wyziera ku mnie ten obraz.

01.12.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. LACMA
/ Fot. LACMA

Narratorem jest tytułowy smok (po śląsku „drach”; niem. drache). Nie, Twardoch nie napisał powieści fantasy. Bestia-narrator nie ma żadnego konwencjonalnego wyglądu; w ogóle nie ma kształtu. To śląska ziemia – pochłaniające i rodzące chtoniczne cielsko, którego powierzchnię plamią i kreślą znaki politycznych map. Drach to nie konwencjonalna alegoria natury, ale maszyna biologiczna; natura na cywilizacyjnych sterydach, w dodatku politycznie modyfikowana, stąd jej praca jest daleko efektywniejsza niż dzieło naturalnej selekcji i doboru. „Stopy Josefa na moim ciele. Gela. Ojciec Geli. Ernst. Stanisław. Nikodem. Sarny. Drzewa. Wszyscy w moim ciele. Jednocześnie”.


Groza dracha

Zamierzenie Twardocha jest imponujące – stworzyć powieść o związku Ślązaków z ziemią, biopolityczną bestią, w której pali się przemysłowy ogień.

Bestia wydaje się łagodnie obojętna, nieco melancholijna, czasem nawet swojska, gemütlich; gościnnie otwiera swe trzewia przed każdym stworzeniem, ale biada tym, co dają się zwieść. Finał powieści ostatecznie potwierdza, że mamy do czynienia z „diabłem”. Groza objawia się jednak dużo wcześniej, kiedy pojmujemy, że dla widzącej i wiedzącej wszystko istoty nie ma znaczenia to, co odrębne, pojedyncze, jednostkowe.

Groza dracha tkwi w ogołacaniu pojedynczego życia z własnej historii, doświadczenia, dzieła, i tak aż do biologicznego niezróżnicowania. Paradoksalnie drach widzi i pamięta wszystko, ale właśnie totalizacja życia prowadzi do likwidacji odrębności wydarzeń, imion i dat. Bestia pozbawia twarzy. Nie ma już niepowtarzalnie żyjących ludzi, nie ma osobnego dla każdego czasu historii, jest tylko wspólny los – jednaki dla górnika, weterana Wielkiej Wojny, śląskiego powstańca i dla jego potomka, wybitnego architekta z początku XXI w. „Więc cierpi i nic mnie to nie obchodzi, oni wszyscy cierpią, tylko ja nie cierpię. Czuję ich cierpienie, tak jak czuję ich zapach, ciężar i delikatny dotyk ich stóp. Czuję stopy Josefa Magnora. Czuję stopy i dłonie syna Josefa Magnora, jak mnie drapią i drażnią, i jak puchną, dorastając, czuję stopy wnuka Josefa Magnora i prawnuka Josefa Magnora, stopy prawnuka Josefa Magnora obute w skórzane buciki, rozpancerzonego, przy barze w kawiarni w Gliwicach. Coś ich łączy, nić, która przebiega przeze mnie, we mnie, jest mną”.

Opowieść bestii jest bezwzględna, okrutna, bez nadziei, ale z niej płynie siła powieści Twardocha, ponieważ wywołuje opór i niezgodę czytelnika w imię przejmująco opowiedzianych losów pożeranych bohaterów. Nie będzie jednak łatwo rzucić wyzwanie bestii.


Wir fabuły, wir czasu

Dwa rody o pięknych, twardych nazwiskach (a jak ładnie zabrzmią w ustach francuskich czytelników): Magnor i Gemander dostarczają bestii treści swojego życia przez prawie trzy wieki. „Drach” to jednak antysaga. Wszystkie wydarzenia dzieją się równocześnie, co przypominają powtarzane formuły w rodzaju: „Czternaście lat później, ale w tym samym czasie”. Rozwojem fabuły nie rządzi chronologia, lecz wir. Wyobraźmy sobie na jego brzegu dwa przeciwległe punkty. To oddaleni od siebie o połowę XX w. Josef Magnor i jego prawnuk Nikodem Gemander. Zasysani przez bestię, wirują coraz ciaśniej, a wraz z nimi dwie wielkie konstelacje innych postaci.

Cenię ogromnie powieściową robotę Twardocha. Każda dobra powieść, której odniesieniem jest rzeczywistość, stanowi ukrytą manifestację wiedzy autora. W „Drachu” lapidarne i precyzyjne opisy techniczne, geograficzne, polityczne, obyczajowe wskazują na poprzedzające pisanie studia, rozmowy, podróże terenowe, ślęczenie nad mapami. Równie dobre rzemiosło widać w niezwykle starannej kompozycji powieści. Twardoch łączy ze sobą nieustannie różne płaszczyzny czasowe. Sygnalizują to ciągi dat na początku kolejnych rozdziałów. Sąsiadują więc sekwencje wydarzeń należących do różnych czasów historycznych i różnych biografii, a jednak nie powoduje to żadnego chaosu. Przeciwnie, chłodna klarowność tej narracji zadziwia i zachwyca. Ci, co pamiętają język „Morfiny”, będą srodze zdziwieni transformacją stylu Twardocha. Tam był frenetyczny, rozgorączkowany, histeryczny; tu jest chłodny, jasny, lapidarny, uproszczony chwilami do poziomu elementarza.

„Potem kolejne wzgórze. Höhe 304. Wszystko dzieje się w moim ciele, jak pieszczota. Potem wojna pozycyjna pod Artois. Potem Somma. Inne błoto. Josef na warcie. Josef biegnie do ataku. Josef kuli się pod ogniem. Josef wynosi rannego kamrata. Kamraci się zmieniają. Josef się zmienia. Josef zapada się w ziemię. Josef zasypany w stollen, Josef wykopany, Josef w błocie, Josef na tyłach czyści mundur, Josef fasuje nowy mundur, Josef w błocie, Josef kopie, kopie, kopie, Josef na tyłach. Arras. I znów Artois”.


Bez mitografii

Strategie tej symplifikacji są w powieści różnorodne, a efekty często znakomite i nie umniejszają ich partie dialogów pisane gwarą. Przeciwnie, nawet jeśli nie w pełni zrozumiałe, są śladem ludzkiego głosu wobec nieludzko czystej polszczyzny bestii. W sporze o status języka śląskiego autor czyni jedynie słuszną rzecz, pokazując jego literacką siłę.

Podobnie jak w „Morfinie”, także tu nie sprzyja Twardoch jakiejkolwiek łatwej mitografii śląskości; żadna opcja polityczna nie będzie w stanie użyć tej powieści jako argumentu w próbie rozstrzygnięcia „kwestii śląskiej”. Opowiadając o powikłanych losach ludzi zamieszkujących przez dwa wieki w miejscowościach między Gliwicami a Rybnikiem, Twardoch nie tworzy żadnego mitu założycielskiego dla Ślązaków, choć powieściowe początki rodziny Magnorów sięgają do czasów pruskiej aneksji Śląska (1740–1742). Pisał o tym fakcie historyk Pierre Chaunu, że „stanowi – gdyż chodzi tu o zyskanie dużej liczby nowych mieszkańców – ważniejsze zdarzenie niż pierwszy rozbiór Polski w roku 1772”. Bohaterom „Dracha” jednak ani niemieckość, ani polskość nie pozwala zrozumieć, kim są i jaki sens ma to, co ich spotyka. A ci, którym się wydaje, też nie wiedzą. „Volkssturmista nazywa się Hans Burek. Zawsze tak się nazywał. Hans Burek. Słabo mówi po niemiecku. Po polsku wcale. Po śląsku jako tako, ale niechętnie i też nie najlepiej. Całe życie spędził, uprawiając regularnie zalewane przez Odrę dwanaście mórg pola we wsi Lubomia. Dwa razy zalało mu chałupę. Umrze za dwa dni. Chałupę ma drewnianą, zbudowaną bardzo dawno temu, jeszcze zanim Bismarck zabronił z drewna budować. I dwa razy chałupę zalewa stara Odra, a potem Hans Burek umiera”.

Rozsądniejsi bohaterowie wiedzą, że niewolnik nie powinien pytać pana o swoje imię. „– Cicho już bydź, wielgi Niymiec... – buczą inni w szynku, ale niezbyt agresywnie, w końcu to syn szynkarza. Na polskich agitatorów buczą tak samo. Josef nie lubi wielkich Niemców i nie lubi wielkich Polaków”.

Ogrom i trauma doświadczeń nie czyni bohaterów mądrzejszymi i bardziej świadomymi; knebluje ich raczej w absolutnej niewyrażalności. Udział w obu wojnach światowych, w powstaniach śląskich, komunizm powojenny, sukces Nikodema w nowym kapitalizmie – nic się z tego nie da opowiedzieć nawet najbliższym. Nic się też samo nie tłumaczy, poza automatyzmem życia i rytuałem obowiązków, a podjęcie próby rozumienia i komunikowania wiedzie umysł do szaleństwa. Większość bohaterów Twardocha w ogóle nie próbuje zrozumieć, co łączy ich losy, odkrywając za to nieustannie to, co ich dzieli. Znajdują to w urzędowych językach, w koszarach, więzieniach, szpitalach, na polach bitew, w obcych ciałach, które gwałcą i zabijają. Wydaje się więc, że jedyne, co mają, to wspólnota krzywdy, ale bestia i to im zabiera, mówiąc, że doświadcza tego każdy człowiek, a nawet sarna, świnia i ptak.

„Rudle saren są terytorialne, toteż dwanaście pokoleń dzielących młodego kozła, którego spotkał Nikodem, od Pierwszej żyje w tym samym miejscu i w tym samym czasie, tylko chwile się zmieniają. Sarny są takie same, są jednym. Człowiek, drzewo, sarna, kamień, ja. Wszystko to samo. Nikodem, Stanisław i Natalia Gemanderowie, Ernst i Gela Magnorowie, Josef i Valeska Magnorowie żyją w tym samym miejscu i w tym samym czasie, chociaż w różnych, nakładających się na siebie latach, tak samo jak sarny”.


Przeciw historii

Ale, ale. Nie przejmujmy pochopnie tej potwornej perspektywy śląskiego losu. To wszak jest opowieść bestii, a przyjęcie takiej wizji grozi szaleństwem, w które popadł Pindur, plebejski mędrzec głoszący naukę o Drachu: „– My sōm niym. Tym drachym, łażymy po jego ciele, ale tyż sōm my jego ciałym”. Szaleństwo dotknie też innych bohaterów, bezbronnych wobec potwornego bezsensu własnych dramatów. Śląski los produkowany bezładnie przez politykę, przemoc i pożądanie staje się w słowach dracha diagnozą życia w ogóle. „Słowak nazywał się Anton Stodola, a teraz nazywa się trup, chociaż jeszcze ciepły. Gela Czoik dotyka krwi na jego głowie i nie wie, dlaczego napastnicy go zabili; ja wiem, ale to nie ma znaczenia”.

Gdzieś jednak, w trakcie lektury, dzieje się to, co powinno, i czytelnik się buntuje: – A gdzie kultura, religia, szkoła, samowiedza? Bohaterowie wydają się czystym trwaniem. Nie ma w nich świadomości swoich wyborów i czynów, nie ma refleksji uruchamianej przez wykształcenie i doświadczenie. Jest pożądanie, strach, odwaga, heroizm, lojalność, naturalność przemocy, ale wszystko to jest niemyślane. Co za biologistyczne kukiełki podrygują nam przed oczami?

Od literatury oczekujemy właśnie tworzenia znaczeń. Chcemy sensu, pojedynczego i odrębnego. Sensu myśli i czynów Józefa, Valeski, Caroline, Nikodema i dziesiątków nazwanych i opisanych postaci. Bo przecież, wbrew smoczej historiozofii, ich losy i dramatyczne epizody opowiedziane są przez Twardocha troskliwie i przejmująco; jego prawdziwi i zmyśleni ziomkowie zostali precyzyjnie osadzeni w geografii i pejzażu zielono-czarnego Śląska, oplątani siecią zawsze cudzej polityki i wojen, co skazuje ich na tragiczną bierność, którą maskuje przysłowiowa śląska robotność, troska o dom i rodzinę, krótkie ekstazy przemocy i rozkoszy. Karmiąc się historią Śląska, jest Twardoch jej przeciwnikiem. Jego fikcja jest wymierzona przeciw historii, ponieważ historia Śląska nie potrafi nadać sensu losom Ślązaków. Produkuje głównie rozpacz. Dlatego autor „Morfiny” nie pisze historii, ale okrutną fikcję. Fikcja służy sobie samej, ale autor używa do niej słów i śladów po ludziach i rzeczach, przywracając im imiona lekceważone przez historię i niszczone przez naturę.

„A czy to wszystko ma znaczenie, czy nie ma, nie wiadomo, poza tym, że wszystko ma znaczenie, wszystko, co z tego świata, mówi samo za siebie i mówi coś jeszcze, przez ptaki, drzewa, spalone czołgi, ludzi i kamienie przemawia coś i ja te słowa słyszę, i są to moje słowa”.

Czyje są w końcu te słowa? Czyja narracja? Czyja powieść? Dracha oczywiście. Ale już nie tylko bestii, lecz jej świadomie ludzkiej części, która chce trwać dłużej, mieć i nadawać znaczenie. Twardoch używa do tego dracha, ale w drugim śląskim znaczeniu, którym jest „latawiec”. Bodaj Dickens porównał tworzenie literatury do puszczania zapisanych latawców. Nie przegapmy więc, kiedy nadlatuje tak niezwykły „Drach”!


SZCZEPAN TWARDOCH, DRACH, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2014