Skok w nieznane

Ahmadinedżad musi się obawiać nie tyle powtórki z kolorowych rewolucji, co powtórki z najnowszej historii Polski. Nie wiadomo tylko, czy jesteśmy na etapie roku 1956, 1970, 1980, czy 1989.

30.06.2009

Czyta się kilka minut

Dobiega końca pierwszy etap niedoszłej irańskiej kolorowej rewolucji. 12 czerwca odbyły się w Iranie wybory prezydenckie, które - zgodnie z oficjalnymi wynikami - wygrał z wynikiem 62,63 proc. urzędujący prezydent Mahmud Ahmadinedżad. Jego główny przeciwnik, reprezentujący siły umiarkowane Mir-Hosejn Mousawi, uzyskał 33,75 proc. głosów. Wyniki wyborów wywołały masowe protesty: zarzucono władzom fałszerstwa na ogromną skalę (część sondaży dawała Mousawiemu nawet 57 proc. w pierwszej turze; frekwencja w niektórych okręgach przekroczyła 100 proc. itp.). W Teheranie i innych głównych miastach w kolejnych tygodniach protestowało ok. miliona przeciwników urzędującego prezydenta, domagając się powtórzenia wyborów. W starciach między protestującymi a siłami porządkowymi zginęło przynajmniej 12 demonstrantów (niektóre szacunki mówią nawet o 150 ofiarach), zatrzymano kilkaset osób.

Po ponad dwóch tygodniach od wyborów można mówić o faktycznym wygaśnięciu protestów, choć jeszcze 28 czerwca w Teheranie protestowało ok. 3 tys. ludzi. Nadzieje na złagodzenie kontrowersyjnej polityki Ahmadinedżada w wyniku wyborów, a następnie nadzieje na zmianę władzy w wyniku protestów okazały się - jak dotąd - płonne.

Jednak zmiana

Choć zewnętrznie niemal nic się nie zmieniło - na głównych stanowiskach pozostali ci sami ludzie, władza skutecznie zablokowała próbę oddolnych zmian w kraju - to jednak od czerwca 2009 r. Iran staje się innym państwem. Siłę politycznego systemu republiki islamskiej stanowiły dotąd spójność elit rządzących, generalna symbioza władzy i społeczeństwa oraz dyskusyjna, ale wiążąca legitymacja demokratyczna systemu.

W skład elit wchodzili zarówno dawni liderzy islamskiej rewolucji 1978-79, przedstawiciele duchowieństwa (konstytucyjna podstawa systemu), przedstawiciele struktur siłowych (głównie potężnego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej), a także przedstawicie administracji i - kontrolowanego przez państwo - biznesu. Spójność nie została naruszona, ani przez burzliwe lata po rewolucji (w warunkach terroru przeciwników rewolucji zginęło przynajmniej kilkudziesięciu jej liderów), ani przez śmierć założyciela systemu (Chomeiniego) w 1989 r., ani przez przetasowania na najwyższych szczeblach władzy - na drodze koncesjonowanych wyborów prezydenckich i parlamentarnych - między zwolennikami konserwacji lub stopniowej reformy systemu (za rządów prezydenta Chatamiego).

W czerwcu naturalne napięcia wewnątrz elit dość niespodziewanie przeniosły się na ulice. Naprzeciw siebie w otwartej niemal walce stanęli dawni towarzysze broni z czasów rewolucji, w tym największe postaci sceny politycznej: lider państwa Ali Chamenei popierający Ahma­dinedżada i szara eminencja Iranu, Ali Akbar Haszemi Rafsandżani patronujący Mousawiemu. Po obu stronach stanęły największe autorytety duchowne i przedstawiciele duchowieństwa, a także przedstawiciele Korpusu Strażników Rewolucji - jeden z przegranych w wyborach, Mohsen Rezai, poparł protesty. Elity postawiły pod znakiem zapytania cały system podziału władzy, siły i pieniędzy, pośrednio zaś - oskarżając się o fałszerstwa lub awanturnictwo - naderwały swój autorytet i wykopały przepaść, która zapewne uniemożliwi im współpracę w przyszłości. Harmonia została zniszczona, a dzisiejsi zwycięzcy nie mogą spać spokojnie.

Siłą Iranu była jego specyficzna demokracja. Choć strategiczne decyzje podejmowane były w wąskim gronie elit na czele z przywódcą państwa - Alim Chameneim, a wybory odbywały się spośród kandydatów akceptowalnych dla władz, rząd i parlament miały legitymację społeczną, same wybory nie były fałszowane, a społeczeństwo miało wpływ na politykę państwa w określonych granicach. Dawało to władzom mocną legitymację społeczną, ale także międzynarodową - mieszany system irański mógł być przy tym atrakcyjny dla państw poszukujących swojej własnej (niezachodniej) drogi. Po tych wyborach ta legitymacja została poważnie poderwana: umacnia się przekonanie, że systemu nie da się zreformować. Jest tym bardziej niebezpieczne, że - inaczej niż w ostatnich latach, gdy protestowali czy to studenci, czy przedstawiciele mniejszości etnicznych - w czerwcowych protestach wzięli udział zarówno teherańczycy, jak i mieszkańcy prowincji, bogaci i biedni, Persowie i Azerowie. Skoro władza pokazała im swą siłę i determinację, to i oni zmuszeni będą jej szukać.

O tym, że radykalizacja przeciwników władz nie jest iluzoryczna, świadczyć może stale rosnąca fala terroryzmu w Iranie. Wiąże się go głównie z mniejszościami, które w Iranie stanowią ponad 60 proc. społeczeństwa: Beludżami, ale także Arabami, potencjalnie zaś Azerami i Kurdami. Choć zapewne nie zagrozi on spójności państwa, z pewnością sprzyjać będzie jego niestabilności.

Co dalej?

Ahmadinedżad wygrał pierwszą rundę. Należy się spodziewać, że dalej będzie szedł drogą represji wobec przeciwników (ostatnio m.in. zatrzymano kilkudziesięciu profesorów uniwersyteckich w Teheranie), i jeszcze mocniej niż dotąd eskalował napięcia na arenie międzynarodowej, żeby zmobilizować i skonsolidować naród. Zapewne dalej będzie kontynuował kontrowersyjny program nuklearny opakowany retoryką wielkości i niezłomności Iranu wobec wrogów. Już teraz oskarżył Zachód o inspirowanie protestów - tradycyjnie, główne ataki skupił na Wielkiej Brytanii, na tyle wielkiej, żeby była godnym przeciwnikiem, a tyle małej, żeby nie zagrozić Iranowi bezpośrednio. Trwają więc szykany wobec dyplomatów i miejscowych pracowników ambasady brytyjskiej w Teheranie. Już teraz Ahmadinedżad dyskontuje poparcie udzielone mu przez sąsiadów, Rosję i Chiny. Musi się spieszyć z umocnieniem zwycięstwa, bo od kilku miesięcy gwałtownie zbierają nad nim chmury poważnych problemów, które ogniskują się w kryzysie gospodarczym.

Bo gospodarka Iranu jest w krytycznej sytuacji: zacofana i niedoinwestowana nie odpowiada na potrzeby ogromnego, młodego, wykształconego i ambitnego społeczeństwa i rynku pracy. Populistyczna polityka Ahmadinedżada, w tym ekstremalne subsydiowanie rynku i system rozdawnictwa wzmocnione jeszcze na potrzeby kampanii wyborczej, oraz niezwykle kosztowny program nuklearny i zbrojenia, doprowadziły do roztrwonienia zgromadzonych w ostatnich latach oszczędności państwa. Dodatkowo uzależniona od eksportu ropy gospodarka (70 proc. wpływów do budżetu) padła ofiarą załamania cen tego surowca (w ciągu roku spadły z 150 do ok. 60 dolarów za baryłkę), co zmniejszyło ubiegłoroczny budżet o ok. 30 proc. Te pieniądze potrzebne są nie tylko na subsydia, ale też na pensje dla ludzi: ok. 80 proc. zatrudnionych pracuje w administracji i państwowych przedsiębiorstwach.

Nieśmiałe próby rewizji systemu gospodarczego jeszcze przed kryzysem wywoływały masowe protesty: ostatnio w październiku 2008 r., gdy próba wprowadzenia podatku VAT doprowadziła do pierwszego od rewolucji 1979 r. strajku bazarów - skądinąd wpływowego symbolu zwolenników systemu.

Iran nie ma większych szans na środki zewnętrzne: nikt nie ma pieniędzy, inwestycje zagraniczne blokowane są przez sankcje międzynarodowe (od 2007 r. mimo deklaracji i umów do Iranu nie napłynęły poważne inwestycje w sektor energetyczny), ewentualne kredyty są niezwykle drogie i trudne do pozyskania (sankcjami objęty jest irański system bankowy), eksport ropy coraz droższy.

Ahmadinedżad musi się obawiać nie tyle powtórki z kolorowych rewolucji, co powtórki z polskiej Solidarności. Nie wiadomo tylko, czy jesteśmy na etapie roku 1956, 1970, 1980, czy 1989. Na pewno zaś Irańczycy nie pozwolą mu pójść drogą Korei Płn.: tylko w XX w. przynajmniej trzykrotnie dochodzili oni swoich praw wobec władz (1906-07, 1951, 1978-79).

Problem pozostaje

Choć biedny i targany napięciami wewnętrznymi, czasami - zdawałoby się - niemal groteskowy ze swoim system i prezydentem, Iran wciąż będzie niezwykle ważnym punktem na mapie świata. Od trzydziestu lat jest przy tym jednym z najważniejszych - stale rosnącym - problemem i wyzwaniem dla regionu, dla Zachodu (także dla Polski!), a zwłaszcza dla Izraela i USA. Nie ma poważnej dyskusji o światowym bezpieczeństwie, o globalnym porządku, o energetyce wreszcie, która nie uwzględniałaby Iranu. Tegoroczne wybory pokazały, że Iran nie stoi w miejscu. Przeciwnie: pędzi i się zmienia. A chociaż trudno wskazać, dokąd ta droga powiedzie i gdzie się skończy, zarówno Iran agresywny, jak i Iran ogarnięty kryzysem, wreszcie Iran szukający nowych rozwiązań, pozostanie bardzo ważnym punktem na mapie świata.

Tym smutniejsza jest bezradność Zachodu wobec procesów tam zachodzących i jałowość dyskusji o Iranie. Zwłaszcza gdy toczą się one w miejscach tak szacownych jak Waszyngton czy Bruksela.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2009