Skażona Japonia

Od 11 marca wszystko jest inaczej. Ludzie nie wiedzą: jak reagować, komu wierzyć? Amorficzność zagrożenia sprzyja irracjonalnym zachowaniom - takim jak eksodus obcokrajowców z Tokio: niektórzy z dnia na dzień rzucali pracę i wsiadali w samolot. Japończycy nie mają tej możliwości. Muszą tu zostać i żyć, w nieustannej niepewności, na psychicznej krawędzi.

29.03.2011

Czyta się kilka minut

Oto jak wygląda główne wydanie wiadomości japońskiej telewizji publicznej, niecałe trzy tygodnie po trzęsieniu ziemi. W studio, na pierwszym planie, wielka makieta elektrowni atomowej w Fukushimie. Przygotowana z japońskim pietyzmem: są zgliszcza, nadpalone ściany budynków. Są nawet modele wozów strażackich.

Czy można się wykąpać?

W wiadomościach, co oczywiste, najpierw idzie więc materiał o dzisiejszych wydarzeniach w elektrowni. Akurat trzech robotników zostało napromieniowanych, więc odwieziono ich do szpitala, a prace na miejscu wstrzymano. Perspektywa naprawy układu chłodzącego reaktory jest wciąż odległa. Reaktory i zużyte pręty z paliwem radioaktywnym trzeba stale polewać wodą z węży strażackich. Ryzyko wycieku radioaktywnego jest ciągle duże, dawki napromieniowania wokół elektrowni wielokrotnie wyższe od normalnych.

Potem informacja, że w wodzie z kranu, w centrum kraju, wykryto promieniotwórczy jod-131 w ilości szkodliwej dla małych dzieci. Dzień wcześniej stwierdzono jego obecność w centrum Tokio, dziś wykryto go na przedmieściach. Ekspert w studio wyjaśnia, że nie ma jeszcze powodów do paniki. Materiał filmowy pokazuje jednak, że w ciągu kilku godzin wykupiono ze sklepów wodę w butelkach. Zdenerwowani ludzie pytają, czy można się jeszcze kąpać i robić pranie.

Następna informacja dotyczy skażonej żywności. Rząd wydał zakaz produkcji wielu gatunków warzyw w czterech prefekturach przyległych do Fukushimy. Restauratorzy w Tokio w pośpiechu zmieniają menu lub załączają kartkę z zastrzeżeniem, że akurat ten szpinak czy sałata pochodzi z zupełnie innej części kraju. USA, Kanada i niektóre kraje azjatyckie wstrzymują import żywności z północnej części Japonii.

Przygnębienie

W czterdziestej minucie programu prowadzący wyciąga planszę, którą w Japonii znają na pamięć już wszyscy: pokazuje dzisiejsze dawki promieniowania radioaktywnego dla całego kraju - nad Fukushimą pięciokrotnie powyżej normalnego, za to w Tokio tylko nieznaczny wzrost. Opinia eksperta: na razie nie zagraża to zdrowiu ludzkiemu.

Wreszcie idzie materiał z Tohoku, z obozów dla ludzi ewakuowanych po tsunami. Wielu z nich wciąż szuka krewnych, w niektórych miejscach brakuje lekarstw, w innych jedzenia i ciepłej wody.

Tak mija godzina telewizyjnych wiadomości. I tak jest codziennie. I w takim też rytmie toczy się dziś życie w Japonii. Odwołano większość imprez rozrywkowych, meczów baseballa, ludzie rzadko wychodzą do kina. Byłoby to i tak niestosowne wobec ofiar tsunami, ale chęć rozrywki odbiera również wszechobecny stres i dojmujące uczucie niepewności. A także - przygnębienie.

To jest efekt Fukushimy. Ludzie nie wiedzą, jak reagować, komu wierzyć. Każdy chce po pracy jak najszybciej wrócić do domu. Dla japońskich mężczyzn jest to zresztą często pierwsza okazja, aby dłużej pobyć z rodziną.

Czas sprzed piątku 11 marca wydaje się już odległy. Jest inaczej.

Kamikaze roku 2011

Oczywiście, za wcześnie na ostateczne wnioski z katastrofy w Fukushimie. Na razie są pytania. Czy musiało do niej dojść? Kto jest winien? Co dalej z energetyką jądrową? Ale żeby padły odpowiedzi, najpierw musi się to wszystko skończyć. A stanie się tak, gdy ludzie nazwani już "kamikaze z Fukushimy" - pracująca tam na miejscu grupa ochotników, inżynierów i techników - zabezpieczą trwale paliwo nuklearne przed wyciekiem.

Do tego jeszcze daleko. "Najgorszy scenariusz" wciąż jest możliwy, jednak dziś już wiadomo, że skala szkód po awarii w Fukushimie jest największa od czasu Czarnobyla. Jej konsekwencje zaś dla energetyki jądrowej na świecie mogą być nawet większe niż skutki katastrofy sprzed 25 lat: skoro bowiem coś takiego przytrafia się właśnie Japonii, gdzie normy bezpieczeństwa są wyśrubowane, to znaczy, że do awarii dojść może wszędzie.

Czy jednak naprawdę w Fukushimie wszystko było dopięte na ostatni guzik, zgodnie z tymi wyśrubowanymi normami?

Wiadomo już, że elektrownia nie była przygotowana na tak wysokie tsunami. Konstrukcja oprzeć się miała co najwyżej pięciometrowej fali, gdy tymczasem 11 marca woda sięgnęła dziesięciu metrów - i to ona uszkodziła znajdujący się na ziemi awaryjny system chłodzenia reaktorów, napędzany silnikami diesla, które powinny być umieszczone wysoko nad ziemią. Konstruktorów tłumaczyć może rekordowa siła trzęsienia - elektrownię zaplanowano tak, aby wytrzymała osiem stopni w skali Richtera, gdy trzęsienie z 11 marca miało dziewięć.

Jak było naprawdę?

Ale to dopiero początek uchybień. W kolejnych dniach po trzęsieniu głos zabierają ludzie związani kiedyś z energetyką jądrową w Japonii, którzy teraz - widząc, co się dzieje - postanowili wreszcie powiedzieć głośno, "jak to było naprawdę".

Winny ma być więc przede wszystkim operator energii elektrycznej Tokyo Denryoku, znany na świecie pod skrótem Tepco. To czwarta co do wielkości tego typu firma na świecie, podlega jej m.in. kilka elektrowni jądrowych - w tym Fukushima. W sobotę 12 marca, tuż po pierwszej eksplozji w budynku reaktora, świat obiegły zdjęcia szefa Tepco: płacząc, przepraszał on Japończyków za to, co się stało.

O pojedynczych uchybieniach Tepco wiadomo było już wcześniej. Jednak teraz dopiero, wraz z nowymi dowodami, ich lista wypłynęła z siłą medialnego tsunami. Figuruje na niej na przykład regularne fałszowanie raportów dotyczących bezpieczeństwa, zatajanie informacji o awariach, a nawet o drobnych wyciekach radioaktywnych.

Na przykład, mieszkający dziś w Kalifornii inżynier Ken Sugaoka, który pracował kiedyś dla Tokyo Denryoku, opisuje teraz, jak w 1989 roku dostał od przełożonych polecenie wycięcia zapisu wideo z kamer przemysłowych, który pokazywał popękane instalacje. Sugaoka to upublicznił - po czym trzech jego ówczesnych przełożonych straciło pracę. Zdaniem Sugaoki podobnych, a nieujawnionych przypadków jest dużo więcej.

To jedno towarzystwo

Skąd ta bezkarność?

Jak chyba wszędzie, energetyka jądrowa w Japonii uchodzi za dziedzinę dla wtajemniczonych, zwykłym ludziom trudną do zrozumienia. Tutaj awarie mogą mieć nieobliczalne konsekwencje, ale dotkliwe szkody wyrządzić może też ignorancja i plotka. Poza tym Tepco jest monopolistą i w kłopotach zawsze może liczyć na pomoc państwa.

To nie wszystko. Najważniejsze, zapewne, są silne związki tej firmy z biurokracją państwową i z polityką. Typowe dla Japonii. Oto pierwszy z brzegu przykład. Od tego roku doradcą prezesa Tepco jest były szef Departamentu Energii w Ministerstwie Przemysłu i Handlu. Departamentowi Energii podlega zaś Agencja Bezpieczeństwa Nuklearnego i Przemysłowego, czyli instytucja dokonująca regularnych inspekcji w elektrowniach atomowych.

"To jest jedno towarzystwo" - konkluduje japoński tygodnik "Aera", który awarii w Fukushimie poświęca połowę najnowszego numeru. Co więcej, bogate Tepco organizuje sympozja i funduje granty dla naukowców oraz dla ludzi mediów. Teraz Japończyk, który czyta w prasie takie informacje, dwa razy pomyśli, czy ekspert, który akurat objaśnia w telewizji poziom radioaktywności i jej ewentualną szkodliwość dla zdrowia, robi to ­aby zawsze z dobrą wolą.

Bezpieczeństwo kontra lojalność

W tym samym numerze tygodnik "Aera" cytuje byłego pracownika z Fukushimy, który twierdzi, że niebezpieczną pracę grożącą napromieniowaniem Tepco zleca w całości podwykonawcom, tak aby nie tylko ciąć koszty, ale również pozbyć się odpowiedzialności. Ten sam człowiek powtarza też krążące po elektrowni plotki o tych, "co poszli pracować przy reaktorach i już nie wrócili", oraz o innych, "którym pomieszały się zmysły".

To oczywiście nie musi być prawda. Autor tych słów jest anonimowy, choć tygodnik, który je cytuje, uchodzi za pismo poważne. Całkiem inaczej brzmi już jednak wypowiedź inżyniera Matsuhiko Tanaki, który kilka dni temu na konferencji prasowej stwierdził, że "istnieje duże prawdopodobieństwo, że reaktor numer cztery od samego początku był wybrakowany". Chodzi o metalową obudowę ochronną reaktora, która miała zostać uszkodzona jeszcze w ostatniej fazie produkcji. Ponieważ wyprodukowanie reaktora zajmuje dwa i pół roku, a koszty tego procesu są znaczne, reklamacja oznaczałaby bankructwo producenta, firmy Babock-Hitachi.

Tanaka określa sytuację jako "tykającą bombę zegarową". I można mieć tylko nadzieję, że po katastrofie w Fukushimie japońska energetyka jądrowa stanie się bardziej przejrzysta. Sceptyk powie jednak od razu, że to trudne, bo u źródła problemu tkwi japońska kultura, gdzie lojalność wobec organizacji (tj. także przedsiębiorstwa i przełożonych) jest często silniejsza od prawa.

Mglista przyszłość japońskiego atomu

Co jednak dalej z energetyką jądrową w Japonii? Do 11 marca plany rządowe zakładały przecież jej intensywny rozwój. Jedyna jak dotąd wypowiedź członka rządu na ten temat padła z ust Yukio Edano, szefa gabinetu premiera, który zapowiedział "przegląd całego programu nuklearnego". Natomiast szef opozycji, Sadakazu Tanigaki, stwierdził, iż "będzie już bardzo trudno znaleźć miejsca pod budowę nowych reaktorów".

Na krótką metę straty po awarii są oczywiste: w Japonii brakuje energii, stąd rotacyjne wyłączanie prądu - od Tokio po Hokkaido. Już teraz odbija się to na gospodarce. A sytuacja pogorszy się wkrótce, latem, kiedy w wielu budynkach nie sposób wytrzymać bez energochłonnej przecież klimatyzacji. Tymczasem przed rządem stoi jeszcze widmo miliardowych odszkodowań za wyrządzone szkody.

Nawet jeśli plany budowy kolejnych reaktorów nie zostaną porzucone, to ich realizacja zajmie dużo czasu: na postawienie nowej elektrowni trzeba dziesięciu lat, a potem kolejnych trzech na jej uruchomienie. Zatem w krótkiej perspektywie zostają tylko konwencjonalne metody wytwarzania energii, co zapewne podbije ceny surowców energetycznych na świecie.

Japonia nie stanie się też liderem w eksporcie energetyki jądrowej - czego bardzo chciała. Słusznie czy nie, dzisiaj to, co japońskie, przestało się już kojarzyć z bezpieczeństwem.

Raz na tysiąc lat

Jednak nawet teraz, po tragedii w Fukushimie, zapewne da się zestawić rzetelne wyliczenia, które wskażą, że energia jądrowa jest najbezpieczniejsza, przyjazna środowisku i się opłaca. Owszem, lista uchybień Tepco jest długa, ale mimo wszystko to chyba jednak nie one były przyczyną katastrofy. Choć okazuje się, że sześć lat temu jeden z naukowców - występując przed komisją parlamentarną - przestrzegał przed nadchodzącym tsunami. Podobna wielka fala miała wystąpić już wcześniej, w Tohoku, dokładnie w roku 869, zaś trzęsienia o takiej sile występują raz na około tysiąc lat...

Tak czy inaczej, wnioski z Fuku­shimy zostaną na pewno wyciągnięte. Najświeższy pomysł: otoczyć nadmorskie elektrownie murem o wysokości piętnastu metrów. W szerszej skali zawsze można jeszcze powiedzieć, że akurat Japonia nie nadaje się do tego typu energii, bo to jak "stawianie reaktorów na galarecie". W podobnym tonie wypowiedział się w komentarzu redakcyjnym dziennik "Los Angeles Times": wiele reaktorów w USA się starzeje, można rozważać stawianie nowych, ale już absolutnie nie w zagrożonej trzęsieniami i tsunami Kalifornii, a tylko w głębi lądu, i to na terenach, na których ziemia w ogóle się nie trzęsie.

Życie na krawędzi

Jednak problemu nie da się zamknąć w arytmetyce. Także emocje ludzi muszą być brane pod uwagę. Awarie w elektrowniach atomowych, choć rzadkie, powodują szkody dotkliwe i długotrwałe, a często trudne do uchwycenia. Przecież tak naprawdę nikt dokładnie nie wie, ile osób zachorowało na raka po Czarnobylu.

Amorficzność tego zagrożenia sprzyja tylko irracjonalnym zachowaniom, co widać było ostatnio po eksodusie obcokrajowców z Tokio. Niektórzy z dnia na dzień porzucali pracę i wsiadali w samolot. Rodzinom niemieckich dyplomatów berlińskie ministerstwo dało wybór: mogą zostać lub powrócić do kraju - i wyjechali wszyscy.

Japończycy nie mają tej możliwości. Ale wielu, korzystając z długiego weekendu, pojechało spędzić te trzy dni gdzieś na południu kraju.

Większość, która jest na miejscu, żyje z nieznanym przedtem, nieustającym poczuciem niepewności. Deszcz, który pada dziś, nie jest już takim samym deszczem, co trzy tygodnie temu. Może zawiera cząstki radioaktywne? A czy sałata, którą jem, nie jest aby z Fukushimy? Może, jak radzą niektórzy, lepiej wyłączyć klimatyzację (czyli także ogrzewanie), i siedzieć w swetrze, bo tak bezpieczniej? Któremu ekspertowi z telewizji wierzyć bardziej: temu, który mówi, że przebywanie na zewnątrz, poza domem, nie stanowi żadnego zagrożenia? Czy temu drugiemu, który twierdzi to samo, dodając wszakże, iż po powrocie do domu nie zaszkodzi wziąć prysznic?

A może obydwaj kręcą, nie chcąc wywoływać paniki? Przecież samo tylko Tokio to dziesięć milionów mieszkańców. A licząc razem z okolicznymi miastami nad Zatoką Tokijską, jak Jokohama, tworzącymi razem wielką metropolię - to już niemal trzydzieści pięć milionów ludzi...

***

Kiedy w piątek 11 marca w Tokio trzęsła się ziemia, przecierałem oczy ze zdumienia: czy to, co widzę, nie jest fantazją? Nie było. Teraz wolałbym, znacznie bardziej, aby wszystko to, co wydarzyło się później, okazało się tylko złym snem, z którego można się jak najszybciej obudzić.

PIOTR BERNARDYN jest stałym współpracownikiem "Tygodnika Powszechnego"; mieszka w Japonii. W numerze 12. ukazały się jego korespondencje, relacjonujące trzęsienie ziemi z 11 marca oraz jego skutki (teksty są dostępne na naszej stronie internetowej).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2011