Sekret naszej radości

Słyszymy, że biskup ma być pierwszym liturgistą, ewangelizatorem, katechistą, ekumenistą, nauczycielem nauki społecznej... Przy takiej koncentracji prymatów jedyne, co można zrobić, to siedzieć sztywno na tronie.
Kardynał Godfried Danneels /
Kardynał Godfried Danneels /

GIANNI VALENTE: - Ci, którzy mówią o reformowaniu struktur i prawa kościelnego, są często uciszani. Czyżby tracili czas przemawiając do siebie samych, zamiast zająć się tzw. nową ewangelizacją?

KARD. GODFRIED DANNEELS: - Jest w tym trochę z sejmikowania. Podobnie jak rzymscy senatorowie pod koniec imperium zatracili się w swych sporach: twierdze upadały jedna po drugiej, a oni nawet tego nie zauważali. Lecz potrzeba zmian i reform powiązana jest z samą naturą Kościoła.

  • Instrument instrumentu

- W jakim sensie?

- Kościół nie istnieje dla siebie. Istnieje dzięki łasce Chrystusa i dla Chrystusa. Ma przestrzegać Jego przykazania zbawienia ludzi. Jest narzędziem w rękach Chrystusa, który przestał być widzialnie obecny w świecie. I jeśli Chrystus jest instrumentem zbawienia w rękach Ojca, to Kościół nie może być niczym więcej niż instrumentem instrumentu. Może być zmieniany i reformowany po to, by lepiej wykonywał swoją misję.

- Pojawia się również zarzut, że jeśli położymy akcent na rzeczy drugorzędne, stracimy z oczu to, co zasadnicze.

- Cały Kościół, jako instrument, jest czymś drugorzędnym. Ale jako instrument jest niezbywalny. Reforma dotyczy zewnętrznych, drugorzędnych aspektów, nie dotyczy duszy czy serca. Lecz dusza bez ciała nie istnieje i gdy ciało jest chore, dusza cierpi z tego powodu.

- W ostatnich dziesięcioleciach zewnętrzny wymiar Kościoła wzmocnił się. Podobnie jak na początku drugiego tysiąclecia w czasie reformy gregoriańskiej, tak i w ciągu ostatnich dziesięcioleci podjęto starania, by umocnić publiczną rolę Kościoła wobec instytucji świeckich.

- Dostrzegam w tym globalizowanie się Kościoła. Jeśli nawet toczy się bitwy w jego obronie, są to bitwy na skalę globalną. U nas, w Belgii, umocnienie publicznej roli Kościoła nie byłoby nawet wyobrażalne. Nie posiadamy już siły politycznej, jesteśmy biedni i bez wpływów. Św. Paweł mówi, że jesteśmy mocni właśnie wtedy, gdy jesteśmy słabi, ale wielu w takiej sytuacji nie czułoby się dobrze. W Kościele włoskim chociażby dostrzegam tendencję do poszukiwania bardziej wyraźnych dróg politycznego wpływu.

- Co więc stanowi kryterium prawdziwej reformy Kościoła?

- Tym kryterium może być jedynie zbawienie dusz. Salus animarum suprema lex - to wiążące, normatywne kryterium, którego powinniśmy używać przy ocenie każdej zmiany, nawet w sposobach sprawowania potestas - władzy w Kościele. Kryterium wspierania życia wiarą i zbawienia wszystkich wiernych, jak ujmuje to początek Konstytucji o Liturgii. Jeżeli przyczynianie się do wzrastania chrześcijańskiego życia wierzących jest najważniejsze, to warunki prawdziwej reformy, które Yves Congar wskazał w książce “Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele", wciąż są ważne i nie powinny być lekceważone.

- Czego one dotyczą?

- Warunkiem rzeczywistej reformy jest np. cierpliwość, pewne cierpliwe poczucie czasu, dzięki któremu Kościół nie reformuje się na sposób rewolucyjny, ale przez organiczny proces. Nie ma żadnych nagłych i gwałtownych zwrotów, żadnych szarpnięć.

  • Szczęście biskupa

- Zatrzymajmy się przy kryterium salus animarum, by rozważyć niektóre możliwe perspektywy reformy. Zacznijmy od wiernych świeckich. W Kościele, gdy mówi się o świeckich, ma się zwykle na myśli członków zorganizowanych ruchów...

- Nie mam nic przeciwko ruchom, ale o jednym należy pamiętać: charyzmaty przemijają. Być może pamięć o tym wystarczyłaby, by zachować skromność i unikać zamykania się na innych. Ponadto ci, którzy naprawdę posiadają jakiś dar, zwykle nie są go świadomi, nie zauważają go. To inni członkowie Kościoła zwracają na niego uwagę i obdarowana charyzmatem osoba nie zawsze jest szczęśliwa z powodu tego rozeznania.

- Niekiedy zorganizowani świeccy wydają się być bojownikami afirmacji publicznej roli Kościoła w zdechrystianizowanych społeczeństwach. Czy zgodziłby się Ksiądz Kardynał z takim opisem?

- Zadaniem laikatu może być w pewnych sytuacjach organizowanie się dla wywarcia nacisku na polu kultury, polityki czy ekonomii. Ale dlaczego ktoś miałby pragnąć za wszelką ceną przemienić wszystkich świeckich w bojowników? Taka “bojownicza koncepcja" jest ze swej istoty związana z wyjątkowymi sytuacjami. Na co dzień świeccy mają do czynienia ze zwyczajnym życiem: w rodzinie, w pracy... I tam “w zwyczajnych warunkach życia rodzinnego i społecznego - jak mówi konstytucja “Lumen gentium" - promieniując wiarą, nadzieją i miłością ukazują innym Chrystusa".

- Przejdźmy do kapłaństwa urzędowego. W swoim wystąpieniu na ostatnim Synodzie mówił Ksiądz Kardynał o szczęściu biskupa...

- W porównaniu z życiem biskupów sprzed zaledwie trzydziestu czy czterdziestu lat, nasze życie stało się męczące i pełne stresu. Słyszymy, że biskup musi być pierwszym liturgistą, pierwszym ewangelizatorem, pierwszym katechistą, pierwszym przyjacielem... ubogich, pierwszym ekumenistą, pierwszym nauczycielem nauki społecznej, osobą osobiście odpowiedzialną za dialog międzyreligijny i za życie konsekrowane w swojej diecezji... Przy takiej koncentracji prymatów w końcu nie można już wykonywać zwykłych obowiązków. Jak w państwie: gdy wszystkie zadania powierza się jednej osobie, w końcu jedyne, co można zrobić, to siedzieć sztywno na tronie. Często przychodzi mi na myśl św. Grzegorz Wielki i jego żal za życiem mniszym, gdy nie musiał się zajmować całym oceanem bezużytecznych słów. Albo św. Bernard, którego rada dla księży i biskupów brzmiała: “Miejcie litość dla własnych dusz".

- A więc nie żaden superksiądz czy superbiskup...

- Zapominamy, że nasze kapłańskie czy biskupie tytuły należą do Chrystusa i tylko do Niego; że nosimy je tylko przez analogię. Być może potrzebujemy nowego “Listu do Hebrajczyków", by przypomnieć sobie, że Chrystus jest jedynym kapłanem. I że sekret naszej radości polega na obdarowaniu nas zdolnością do robienia tego, co robimy in persona Christi.

- Jak Ksiądz Kardynał ocenia praktykę przenoszenia biskupów z jednej stolicy do drugiej?

- Jestem złym przykładem, bo sam byłem przenoszony trzy razy. Nie jest to przestępstwem, ale z pewnością nie jest też praktyką idealną, bo zaciemnia stałą i zwyczajną relację między biskupem a jego diecezją. Sytuacja, w której ktoś jest nominowany na biskupa jakiejś diecezji jedynie dla wprawy, jako etap na drodze do rządów w większej stolicy, wydaje mi się nie do zaakceptowania. Wszystko to sprawia, że biskupi stają się funkcjonariuszami. A przecież są oni następcami apostołów, nie miejscowymi oficjelami czy przedstawicielami międzynarodowego koncernu. Ich nominacja służy duchowemu dobru i korzyści wierzących, do których są posłani - to ma być decydujące kryterium.

- Przy różnych okazjach mówił Ksiądz Kardynał, że stosunki z Watykanem też mogą stać się brzemieniem dla biskupów ordynariuszy.

- Ten wieczny zalew papierów... Codziennie zarzucani jesteśmy bardzo obszernymi dokumentami, instrukcjami, wieloma vademecum. Fala wypowiedzi, które - pochodząc z rzymskich dykasterii - zawsze posiadają autorytatywny i normatywny charakter, następuje bez żadnej ich koordynacji. Nie wiadomo, co jest ważne, a co mniej. Biskup musi poświęcić znaczną część czasu na przekazywanie dalej tej fali z Watykanu i z konferencji czy komisji biskupich. Może powinno pojawić się moratorium na wszystkich poziomach, by to uprościć? Być może chwila spokoju w Kościele byłaby czymś dobrym, chwila na odpoczynek.

  • Kościelny "zoom"

- Debata na temat kolegialności jest często postrzegana przez pryzmat świeckiej kategorii demokracji.

- Kolegialność nie jest kwestią równowagi sił. Ma ona swą wartość teologiczną: dotyczy samej natury Kościoła. Mówiłem już, że potrzebujemy silnego następcy Piotra i silnego episkopatu. Nie jest to kwestia wzajemnego pomniejszania wpływu papieża lub wpływu innych biskupów. Będzie to zawsze równowaga nieoczywista; coś, o co trzeba walczyć z cierpliwością. Myślę, że problem kolegialności rozwiążemy dopiero po powtórnym przyjściu Chrystusa.

- Są tacy, którzy pytają, czy w życiu Kościoła może być zastosowana zasada pomocniczości? Ostatnie watykańskie wypowiedzi wydają się zamykać tę debatę...

- Pomocniczość jest już częścią niektórych programów duszpasterskich. Co do reszty, trudno przesądzać. Są czasy, w których centralizacja służy Kościołowi, i takie, kiedy według samej zasady Ecclesiae necessitas, decyzje muszą być zdecentralizowane. W każdym razie jest to kwestia elastycznego wybierania celów, które zawsze pozostaną czasowe. Nie można w jakiejś kanonicznej regule rozstrzygać problemu raz na trzy tysiąclecia.

- Ksiądz Kardynał nie kryje rezerwy wobec “samocelebracji", która towarzyszyła niedawnym zgromadzeniom kardynałów i biskupów w Rzymie, w tym także Synodom.

- Po trzydziestu latach myślę, że mechanizm Synodu powinien być poddany ponownej adaptacji. Synody winny być miejscami prawdziwej debaty, gdzie możliwa jest swobodna dyskusja, z uszanowaniem prerogatyw papieża, ale bez kompleksów.

- Poruszając ten temat, niektórzy mówią o “papieskim gigantyzmie", jaki odcisnął piętno na ostatnim etapie dziejów Kościoła.

- Istnieje wiele powodów, dla których papież stał się w Kościele tak dominującą postacią. Po pierwsze, jest kimś naprawdę charyzmatycznym; kimś, kto przyciąga uwagę. Fizycznie, duchowo i moralnie jest siłaczem. Po drugie, zajął pierwszorzędną rolę w obrazie Kościoła w świecie również z powodu mechanizmu stosowanego przez media (przede wszystkim telewizję), jakim jest zoom - zbliżenie. Zoom chwyta się szczegółów. Oddziela osobę od kontekstu i skupia na niej uwagę. To samo dzieje się z kardynałami lub z politycznymi przywódcami. I nie chodzi tylko o technikę kamer telewizyjnych, ale deformację mentalności współczesnego człowieka.

- Jak rozróżnić rolę w Kościele i osobę, która czasowo ją wypełnia?

- Dużo o tym myślałem. Nie jest to łatwe, ponieważ służba następcy Piotra, jak każdego innego biskupa, nie jest czymś, co można raz po raz podejmować i odkładać. Nie można tego porównywać z byciem prezesem Agip, Philipsa czy Sony. Odpowiedzialność w Kościele jest osobista, to wchodzi pod skórę. Z pewnością pełne utożsamienie wykonywanej funkcji z niepowtarzalną jednostką, która ją wypełnia, nie jest dobre. Ale myślę, że istnieje tylko jedno lekarstwo...

- Jakie?

- Pokora tego, kto pełni funkcję. Lub przynajmniej pewna dobroduszność, wola zrelatywizowania własnej ważności, nie cenienie się zbyt wysoko. Gdy Jan XXIII odczytywał tekst napisany dla niego przez kogoś innego, komentował od czasu do czasu: “To bezwartościowe, nawet ja mógłbym to napisać".

- Wielu uważa, że należy wprowadzić korekty w obrazie papieża jako superbiskupa, którego diecezja pokrywa się z całym światem.

- Tym, czego zmienić nie można, jest wola Chrystusa w odniesieniu do Kościoła. Fakt, że papież jest następcą Piotra, z czym wiąże się kwestia prymatu. W ciągu historii sprawowanie prymatu przybierało różne postacie. W drugim tysiącleciu rozwijała się tendencja do centralizacji, kiedy tworzący się Kościół ulegał także wpływowi modelu monarchii narodowej.

- Która z tych zasadniczych cech może być najbardziej “wartościowa" w obecnej sytuacji?

- Papież jest najpierw i przede wszystkim biskupem Rzymu, który realizuje prymat pozostając biskupem swojej diecezji. Obecny Pontifex uszanował to, wizytując niemal wszystkie parafie w Rzymie, czego nie dokonał żaden inny papież. Z pewnością zmaganie się z wielkimi sprawami Kościoła powszechnego sprawia, że trudno śledzić sprawy własnej diecezji. Ale to może być klucz, jaki trzeba odnaleźć w nowej postaci, w nowym tysiącleciu. Prestiż papieża powinien być prestiżem płynącym raczej z siły wewnętrznej niż z urzędu.

- Patrząc z tej perspektywy, możliwość, że przyszły papież mógłby zrezygnować, nie wydaje się szokująca. Ksiądz Kardynał mówił już o tym kilkakrotnie.

- Nie chodzi o to, by tworzyć regułę, jak w przypadku przechodzenia na emeryturę biskupów osiągających 75. rok życia, ani też o to, by wywierać na papieża presję. Należy zaufać jego wolności, wewnętrznej relacji jego sumienia z Bogiem. Nie wiemy, co dzieje się w sercu kogoś, na kim spoczywa tak poważna odpowiedzialność. Ale może się zdarzyć, że przy powszechnym wydłużaniu się życia ludzkiego przyszli papieże będą dożywali stu lat. Nie zdziwiłbym się, gdyby jeden z nich rzekł: “Jestem stary i chory, czas ustąpić". Niegdyś już tak się zdarzyło. Prawo kanoniczne również na to zezwala. Byłaby to ewentualność, w której rozróżnienie między funkcją papieża a osobą, która ją sprawuje pro tempore - o czym wspomniałem wcześniej - wyłoniłoby się w naturalny sposób i bez napięć.

***

- Ksiądz Kardynał powiedział niegdyś, co mnie zaintrygowało, że dwie rzeczy mogą pomóc kapłanowi i biskupowi w wykonywaniu swojej pracy: świadomość bycia biednym grzesznikiem i apostolska thilipsis. Co to jest thilipsis?

- Są to cierpienia, o których mówi św. Paweł. Na początku jego misji, gdy coś nie wyszło i nie kończyło się sukcesem, św. Paweł myślał, że to jego wina. Natychmiast starał się to naprawić, powstać i ruszyć, choćby po to, by głosić naukę w innym mieście. Później, z upływem lat, zrozumiał, że są rzeczy, które nie powiodą się nie z powodu jego własnych ograniczeń, ale jako część udziału w tajemnicy cierpień Chrystusa. W cierpieniu apostolskim istnieje niewyjaśnialne misterium przybliżenia się do nieuzasadnionej męki Jezusa. “Oderunt me gratis", mówi psalm - nienawidzili mnie bez powodu. Nie mieli żadnego powodu, nie istniała żadna przyczyna, by nienawidzić Jezusa. I w moim doświadczeniu, podobnie jak i innych księży i biskupów, zdarzyło się coś analogicznego do tego, co było udziałem św. Pawła. Na początku, stojąc wobec czegoś, co nie idzie tak jak powinno, myśli się: powinienem był zrobić to inaczej, wziąłem się za to nie przemyślawszy wcześniej sprawy dostatecznie. Na końcu widzi się, że własne ograniczenia i grzechy, które także mają swoją wagę, nie wystarczą, by wszystko wyjaśnić. Nic nie dzieje się mechanicznie, nic nie jest nieuniknione. W ten sam sposób wierzę, że nawet gdybyśmy wszyscy byli świętymi, od papieża aż do ostatniego świeckiego, jeśliby nasze świadectwo było przejrzyste, a nasza misja godna pochwały, to nie jest powiedziane, że ludzie z tego powodu tłoczyliby się przed drzwiami kościołów. Być może wtedy nienawidziliby nas bardziej. Jak nienawidzili Jego - bez powodu.

Przeł. Zbigniew Danielewicz

Rozmowa ukazała się w grudniowym numerze miesięcznika "30 Giorni". Jej obszerne fragmenty przedrukowujemy za łaskawą zgodą Kardynała i Redakcji.

---ramka 322010|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2004