Same się prosimy

Większość gwałtów nie jest zgłaszana, także dlatego, że procedury sądowe i policyjne nie pomagają ofiarom w mówieniu o tym.

02.10.2017

Czyta się kilka minut

Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP
Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP

Co wspólnego może mieć ze sobą pozornie nieistotny news o tym, że 13-letniej dziewczynce imieniem Demetra kazano opuścić klasę, póki jej ktoś nie przyniesie ubrań na zmianę (bo minisukienka na ramiączkach zdała się dyrekcji kalifornijskiej szkoły zbyt wyzywająca), z wiadomościami o będących na ukończeniu pracach nad mapą przestępstw seksualnych, z której dowiemy się, gdzie w naszej okolicy mieszkają gwałciciele i pedofile?

Dziewczynka na lekcje wróciła dopiero po założeniu legginsów (spodenki i tiszert, które przywiózł zaalarmowany ojciec, też nie okazały się wystarczająco skromne). Usłyszała również, że swoim wyglądem „rozprasza chłopców” i że to po prostu niedopuszczalne. Komentujący tekst czytelnicy w miażdżącej większości przyznawali rację dyrekcji placówki, potępiając przy okazji wszystkie nieskromnie odziane i rozgogolone dziewuszyska, które aż się proszą. A o co one się tak proszą?

Komenda Główna Policji informuje, że w 2015 r. doszło w Polsce do 1233 przypadków gwałtu, w 2014 r. – do 1329. Tyle mówią oficjalne dane, wiadomo jednak z badań prowadzonych przez organizacje pozarządowe, że większość przestępstw nie jest zgłaszana, także dlatego, że procedury sądowe i policyjne nie pomagają ofiarom w mówieniu o gwałcie.

Na dniach otrzymamy gotowy rejestr, w którym znajdą się dane o liczbie popełnianych na danym obszarze przestępstw seksualnych. Na jego powstanie pozwoliła ustawa o przeciwdziałaniu zagrożeniom wynikającym z przestępczości seksualnej, którą to ustawę parlament uchwalił w 2016 r. I jakkolwiek słuszne jest wszelkie działanie, które spowoduje, że zatrważające dane o liczbie popełnianych w Polsce przestępstw na tle seksualnym drgną, tak obie te historie – kalifornijską i polską – łączy wspólny mianownik, czyli założenie, że cały ciężar zapobiegania ewentualnym przestępstwom powinien spoczywać na barkach potencjalnych ofiar. By nie prowokowały, a także by unikały miejsc, w których mogłoby je spotkać coś złego. Krótko mówiąc – by się same nie prosiły, bo potem będą płakać.

Rebecca Solnit w głośnej i niedawno opublikowanej w Polsce książce „Mężczyźni objaśniają mi świat”, w rozdziale „Najdłuższa wojna”, analizuje statystyki gwałtów, opisując szczególnie drastyczne przypadki, takie jak zbiorowy gwałt w autobusie w New Delhi czy historię nieprzytomnej 16-latki z Ohio molestowanej przez członków drużyny sportowej, którzy nagrali i upublicznili ów gwałt w sieci. W USA przemoc seksualna zgłaszana jest co sześć minut, ale prawdopodobna liczba przestępstw jest znacznie wyższa, zgłoszenie się na policję w tej sprawie bywa trudne wszędzie, nie tylko w Polsce. Co trzy lata liczba śmiertelnych ofiar przemocy domowej w Stanach dorównuje liczbie ofiar z 11 września. I nic. Na tym froncie nie trwa żadna wojna.

A przecież – jak zauważa Solnit – możemy mówić o przemocy wobec kobiet jako o globalnym zjawisku, biorąc pod uwagę napaści na placu Tahrir w czasie Arabskiej Wiosny, skalę przemocy seksualnej wobec studentek na kampusach amerykańskich uczelni, „honorowe zabójstwa” na Bliskim Wschodzie, gwałty wojenne od Mali przez Rwandę po byłą Jugosławię, porwania dziewcząt przez Boko Haram, seksualne niewolnictwo w szeregach IS, idące już w tysiące zabójstwa w meksykańskim Ciudad Juárez, aż po wypadki takie jak napaść Dominique’a Strauss-Kahna na pokojówkę czy opowieści Donalda Trumpa o tym, za co lubi złapać kobietę. Solnit domaga się, by wszystkie te przypadki łączyć – nazywając rzecz po imieniu: kultura gwałtu ma się świetnie i nie widać, by obmyślano jakąś globalną odpowiedź na tę masową zbrodnię popełnianą także teraz, gdy czytamy ten tekst.

Historia z 13-letnią Demetrą, której kazano się przyzwoicie ubrać, by nie prowokowała, a także tworzenie map miejsc szczególnie niebezpiecznych, których dla własnego dobra należy unikać, są dowodem na to, że przemoc wobec kobiet traktujemy jako rzecz oczywistą, której my – potencjalne ofiary – możemy uniknąć wyłącznie dzięki sobie samym. Jak pisze Solnit: „Nie ma dobrego powodu (jest za to wiele złych), dla którego w college’ach więcej czasu poświęca się na wyjaśnianie kobietom, co mają robić, żeby przeżyć w świecie pełnym drapieżników, niż na przekonanie drugiej połowy studentów, żeby nie byli drapieżnikami”.

Wiele kobiet – jak Demetra z Kalifornii – dowiedziało się już, że ich zachowanie, strój albo nawet sposób, w jaki siedzą, idą, drapią się po głowie, wzbudza pożądanie, i że – cytując znów autorkę – „skoro tak, to są zobowiązane je zaspokajać”. Same się o to prosimy. Przecież zamiast leźć tam, gdzie nas potem zgwałcono, mogłyśmy sobie najpierw zajrzeć w rejestr. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2017