Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To, co chcę powiedzieć, to są pytania. Tekst bowiem jest donosem na człowieka znanego z imienia i nazwiska, a oskarżanego expressis verbis o donosicielstwo właśnie. Nie pierwszy raz, ale chyba jeszcze nigdy tak jednoznacznie.
Autor donosu powołuje się na “ustalenia historyków Instytutu Pamięci Narodowej" cytując m.in. funkcjonariusza SB i dwóch urzędników tejże firmy opowiadających w swoich notatkach o rozmowach z wymienionym księdzem.
Pytanie pierwsze: o prawdziwość donosu. Bowiem na razie potwierdzenia prawdziwości materiałów odmówił zarówno prezes IPN, jak dyrektor oddziału krakowskiego.
Pytanie drugie: o zasadę, na mocy której dziennikarz (w tym przypadku dziennikarz “Wprost") może sięgać bez kłopotu po materiały archiwalne i publikować je nie przejmując się ich sprawdzaniem.
Pytanie trzecie: o prawo dziennikarza do publicznego podawania nazwiska człowieka, którego donos dotyczy. Także wtedy, gdy donos ten, jak w tym przypadku, oznacza wyrok bez odwołania, bo żadne późniejsze starania o stwierdzenie niewinności, choćby stuprocentowej, nie będą już miały najmniejszego znaczenia.
I pytanie czwarte i ostatnie: o zasadę dobra publicznego, dla której to zasady miałby dziennikarz zajmować się taką działalnością w powyższym trybie, to znaczy bez najmniejszych ograniczeń i w pełnej dowolności.
Pytania te nie znajdą odpowiedzi. Od pewnego czasu milczą bowiem wszystkie gremia zajmujące się niegdyś sprawami dziennikarskiego etosu. Teraz żyjemy pod presją hasła o “poznawaniu prawdy", które stało się nadrzędne wobec wszelkich norm praworządności, a nawet uczciwości w sensie elementarnym. Dlatego stwierdzenie, iż tego rodzaju publikacja nie ma nic wspólnego z dziennikarskim etosem w dotychczasowym rozumieniu tego pojęcia, wypowiadam wyłącznie we własnym imieniu i na własny rachunek.