Salon, który uzależniał

Odszedł Prof. Józef Dudek, a wraz z nim - Jego salon. To było wspaniałe forum dyskusyjne, gdzie spotykali się biskupi z ateistami, jasnowidzowie z fizykami, studenci z profesorami. Dwie rzeczy były zakazane: polityka i alkohol.

24.09.2008

Czyta się kilka minut

Prof. Józef Dudek /fot. Jakub Łakomy /
Prof. Józef Dudek /fot. Jakub Łakomy /

Piąte piętro współczesnej kamienicy. Przedpokój, dwie niewielkie łazienki, dwie niewielkie sypialnie, balkon. Wszystko przebudowane tak, by w centralnej części znalazł się maksymalnie duży salon - salon, który w połowie lat 90. stał się Salonem.

Stworzył go profesor matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego, Józef Dudek, któremu marzyła się integracja różnych środowisk intelektualnych. Pokusa była tak silna, że Profesor za własne pieniądze kupił mieszkanie, które na ponad dekadę miało stać się siedzibą Salonu. Na początku było to zaledwie kilka osób: profesor Dudek, znany opozycjonista Kornel Morawiecki, kilku zapalonych studentów... Pomagał też przyjaciel profesora Dudka, również profesor matematyki UWr Andrzej Kisielewicz, który tak wspomina jednego z pierwszych salonowych Gości Specjalnych: - Pojawił się jakiś młody chłopak; opowiadał o swoich podróżach po Afganistanie. Nazywał się Radek Sikorski...

Goście Specjalni byli jednym z nieodzownych elementów salonu; od 1996 r. przewinęło się ich ponad czterystu. To oni swoim magnetyzmem przyciągali dyskutantów. Lista ich nazwisk jest imponująca: Władysław Bartoszewski, Robert F. Curl, Ryszard Kapuściński, Lech Wałęsa.

Superstruny ze smalcem

Salon zaczynał się w każdy piątek o 19:00. Mądrą decyzją było wczesne przychodzenie; ci, którzy pojawiali się punktualnie, nie mieli szans na miejsca siedzące. W salonie było kilkadziesiąt krzeseł, zwykle przychodziło po sto osób, często trzeba było stać lub siedzieć gdzieś w kącie, bez możliwości patrzenia na Gościa. Punktualnie o 19:00 Profesor dzwonił malutkim dzwoneczkiem, tonem żartobliwym, acz nieznoszącym sprzeciwu nakazywał wyłączenie wszystkich urządzeń elektronicznych. Osoba prowadząca wieczór (za każdym razem inna) przypominała zasady obowiązujące w salonie, przedstawiała Gościa i zaczynał się wykład. Po 45 minutach (profesor pilnował!) wykład musiał się skończyć i rozpoczynał się krótki koncert - skrzypce, gitara, czasem instrumenty rzadkie, niekiedy mały zespół. Zawsze na żywo.

Potem pierwsza część dyskusji. Chętni do zabrania głosu podnosili rękę, prowadzący zapisywał lub zapamiętywał kolejność i pozwalał mówić. W pierwszej części możliwości były ograniczone; wypowiedź łącznie z ewentualnymi pytaniami nie mogła przekraczać pięciu minut.

O 21:00 przerwa, tak samo cenna, jak każda inna część wieczoru. Przy chlebie ze smalcem, owocach, herbacie i kawie można było prowadzić dyskusje w mniejszych gronach, poznać nowych ludzi, dostać lub wręczyć wizytówkę. Bywało więc tak, że fizycy zagorzale dyskutowali o teorii superstrun, politolodzy na temat szerzenia się kreacjonizmu w USA, ekonomiści o giełdzie, a wszyscy trzymali jednocześnie w palcach nadgryziony kawałek kiszonego ogórka, lub końcówkę kanapki ze skwarkami.

Druga część dyskusji nie miała ograniczeń czasowych toteż trwała - ku rozpaczy sąsiadów - do późnych godzin nocnych. Rzadko rozchodziliśmy się przed 23:00

Wolność

Każdy mógł mówić i pytać o to, co chciał. Nie należało tylko traktować spraw personalnie i obrażać innych. Gdy ktoś zabierał głos, nie wolno mu było przerywać. Rzadko dopuszczano do bezpośredniej wymiany zdań ( w wyjątkowych sytuacjach można było skorzystać z opcji odpowiedzenia adwersarzowi ad vocem). Te z pozoru rygorystyczne zasady, dawały jednak poczucie swobody - bo przestrzegając ich, nie trzeba było się martwić o żadne inne ograniczenia.

Gość Specjalny także cieszył się wolnością - jeśli nie chciał, nie musiał ustosunkowywać się do poruszonych kwestii, odpowiadać na wszystkie pytania i tłumaczyć dlaczego.

Przychodzili ludzie o najróżniejszych zawodach, zainteresowaniach i światopoglądach. Biznesmeni, artyści i naukowcy. Każdy mógł określać się tak, jak chciał, choć przedstawienie się z imienia i nazwiska było obowiązkowe - Salon był zawsze nagrywany. Prorektor Uniwersytetu Wrocławskiego ds. badań naukowych na początku każdego swego wystąpienia mówił: "Adam Jezierski, chemik - sceptyk". Pracownik Politechniki Wrocławskiej i doktor filozofii zaznaczał skromnie: "Jan Wadowski, próbuję być filozofem".

Można było żarliwie prezentować własne głębokie przekonania religijne albo - równie żarliwie - krytykować papieży. Nie wszyscy się ze sobą zgadzali, nie wszyscy się lubili. Ale nawet do tego nie-lubienia każdy miał oczywiste, choć niepisane prawo.

"Główny, jakże cudowny smak Salonu tkwił w obstrzale gościa honorowego, jaki przeprowadzali przy użyciu krytycznych argumentów bywalcy Salonu - wspomina antropolog, profesor UWr Bogdan Pawłowski. -  Myślę, że im gorętsze było spotkanie, tym większą radość z jego zorganizowania miał Profesor Dudek. Była to po prostu intelektualna uczta, która tak wielu uczyła, bawiła i fascynowała, że godzili się na kilkugodzinny dyskomfort dużej ciasnoty i czasami potliwego gorąca. Bez salonu Profesora Dudka, piątki będą już jakieś intelektualnie szare i skarlałe, bo już tak często nie będą kończyć się w sobotę - dodaje.

Profesor Pawłowski przeważnie przychodził z żoną, Bożeną Piątek-Pawłowską - polonistką. - Profesor Dudek miał ogromne poczuciu humoru i równocześnie był bardzo zasadniczy, bez czego zresztą trudno byłoby utrzymać mu w ryzach su intelektualistów na ok. 50 m2 - opowiada. - Jako kobieta muszę przyznać, że w uroczy sposób prawił komplementy i z tym samym urokiem zwracał uwagę, krytykował, a nawet pouczał gości salonu.

Jeszcze innego rodzaju wolność była szczególnie istotna dla młodszych uczestników salonu. - Zawsze uważałem Salon za pewien rodzaj intelektualnego fenomenu - wspomina młody wrocławski prawnik, Ernest Bojek. - Miejsca bez konieczności odnoszenia się do innych z jakąkolwiek konwencją. Rozpatrywaliśmy tam problemy zasadnicze w atmosferze wzajemnego szacunku, bez poczucia, że istnieje jakaś zwierzchniość.

Dla wszystkich, ale tylko dla nielicznych

Chętnych zawsze było więcej niż miejsc. Profesor zawsze dzwonił z osobistym zaproszeniem; nigdy nie wysyłał e-maili, rzadko zapraszał przez osobę trzecią.

- Panie Redaktorze - brzmiał jego głos w mojej słuchawce, zwykle koło środy - przychodzimy w piątek.

Do osób, z którymi nie był na "ty", Profesor czarującym zwyczajem zwracał się per "my".

Telefony do wszystkich uczestników miał zapisane na kartce, nie prowadził ewidencji elektronicznej. Owa kartka jest dziś kluczem do intelektualnego życia Wrocławia.

Salon miał cechę właściwą perpetuum mobile: każdy wynosił z niego więcej niż wnosił. - Profesor Dudek był wcieleniem misji ujawniania prawdy o świecie, zwłaszcza tej wymykającej się dociekaniom akademickich - wspomina Andrzej Elżanowski, profesor zoologii.- Salon był intelektualnym poligonem: usprawniał i testował. Obydwie funkcje były równie ważne i często miały wymierny wpływ na świat poza salonem.

- Na wąskim krześle rabin siadał obok biskupa, psychiatra obok tenora, ekonomista obok parapsychologa, senator SLD obok szefa IPN, przedsiębiorca obok poetki... - wspomina językoznawca, anglista i tłumacz anglojęzycznych Gości Specjalnych Salonu, Jerzy Chyb. - Uzależniłem się od Salonu, podobnie zresztą, jak od obecności samego profesora Dudka.

- Dla wielu z nas odejście Profesora Dudka i śmierć Salonu to jest koniec ważnego okresu w naszym życiu - mówi biolog, profesor Andrzej Dżugaj. - Nie będzie drugiego Salonu.

***

Ale już, na razie tylko jako hasło, wyraz woli i być może życzenia założyciela Salonu powstał pomysł kontynuowania spotkań. Jego robocza nazwa to "Salon Imienia Profesora Dudka".

Rafał Motriuk jest korespondentem naukowym Polskiego Radia, stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]