Są czynności, które można oswoić za pomocą słowa

Jak można się wściekać i kląć na coś, co nazywa się „niezgubką”? Przecież to jak zabrać przedszkolakowi zabawkę.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Olga Drenda / fot. Maciej Zienkiewicz dla TP
Olga Drenda / Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP

Zdarza się, że stosunkowo błaha rzecz staje się przyczyną silnych i nieprzyjemnych emocji. Czasem dzieje się tak, bo zwyczajnie trafiło na zły czas i miejsce. Ale bywa też tak, że błahostka potrafi być na tyle uciążliwa, że za każdym razem, gdy się na nią natykamy, rośnie i rośnie, brzydnie w oczach i staje się coraz bardziej obmierzła. Zwłaszcza gdy – chcąc nie chcąc – musimy się na nią natykać, bo ta podłostka, ta złośliwość losu, ta malutka pod nogą kłoda, ten wiatr w oczy biednemu dzieli nas np. od smacznego napoju.

Sądząc po zasłyszanej czy przeczytanej liczbie ubarwionych przekleństwami narzekań, tym odbieraczem smaku życia stała się nakrętka przyczepiona trwale do plastikowej butelki napoju – zgodnie z zaleceniami unijnymi dotyczącymi recyklingu opakowań teraz będzie można kupić jedynie takie. Są z nami na dobre od niecałego roku, a już zdążyły napsuć wiele krwi. Nie jestem skłonna do unoszenia się, ale tu akurat potrafię zrozumieć przyczynę irytacji – jako zaprzysięgłej konsumentce świeżych i zdrowych soków owocowych wielokrotnie zdarzało mi się utracić powagę, gdy zawartość nakrętki (bo zawsze coś w niej osiada) znajdowała się na moim nosie. Przytwierdzona nakrętka niemiło drapie w twarz, a raz odkręciwszy, nie zawsze łatwo zamknąć butelkę z powrotem.

Z praktycznego punktu widzenia zmiana ma sens: chodzi o prewencję śmiecenia i bardziej efektywny przerób surowców wtórnych. Gdy cała butelka trafia do sortowni, nakrętkę można oddzielić przemysłowo. Mniej luźnych nakrętek trafia też na ulice, do lasu, do wody. Te niewątpliwe plusy dodatnie w bezpośrednim doświadczeniu zostają jednak przesłonięte przez plusy ujemne, nie tylko związane z niewygodami użytkowania, ale też z odkręcaniem (a to ci gra słów) świeżo co zdobytych nawyków. Butelkę zgnieć i wyrzuć, nakrętkę zostaw i wrzuć do serduszka na zbiórkę charytatywną – uczyliśmy się tego pilnie przez kilka lat. Zbiórki nakrętek podobno nie były szczególnie efektywne, bo na jeden wózek inwalidzki trzeba byłoby zebrać kilkadziesiąt ton – ale miło dać się czasem ponieść „grywalizacji”. Osobiście prowadziłam listę miejscowości, w których opróżniałam siatkę ze zgromadzonych nakrętek prosto do serduszka (Lututów, Szczecinek, Rydzyna…). Teraz nietrudno poczuć się ofiarą kaprysu prawodawcy, który, owszem, ma sensowne uzasadnienie, ale i tak wygląda, jakby miał zwykłe muchy w nosie.

Podobno przyzwyczajenie się do nowego nawyku zajmuje przeciętnie 66 dni, jak głosi popularnonaukowe przekonanie. I to wszystko na nic, jak krew w piach! Kto by się nie zirytował. Obserwując nieproporcjonalnie silne reakcje na przecież drobiazg, jakim jest nakrętka, odnoszę wrażenie, że dochodzi do kumulacji drobnych uciążliwości, które – akurat tak wypadło – teraz dopiero wysadzają korek, jak w starej bajce o rękawiczce, do której schowało się mnóstwo zwierząt, a gdy na koniec próbowała wejść do niej jeszcze mrówka, rękawiczka się rozleciała.

Oczywiście można na denerwującą nakrętkę spojrzeć teraz inaczej. Np.: przynajmniej teraz nakrętka się nie zgubi, choćby podczas wycieczki, albo nie wpadnie pod siedzenie w samochodzie. Zawsze to coś. Pewnie stąd wzięła się sprytna nazwa, którą ostatnio zaobserwowałam: niezgubka albo nieodrywka. Pewnie to celowo nadana nazwa handlowa, która ma zamortyzować niedole korzystania z nowych opakowań. Naprawdę sprytnie pomyślane. Niezgubka! Pomysłowe jak kubek niekapek. Jak można się wściekać i kląć na coś, co nazywa się „niezgubką”? Przecież to jak zabrać przedszkolakowi zabawkę. Okrucieństwo! Właściwie można nawet zacząć takie opakowanie odrobinkę lubić, skoro tak się sympatycznie nazywa, a może nawet przyznać, że w sumie nie tak źle to wymyślili…

Zauważyłam, że mój własny stosunek do przytwierdzonej nakrętki zaczął ewoluować, od kiedy poznałam słowo „niezgubka”. Może nawet zmienił się wektor irytacji: zaczęłam denerwować się mniej na to rozwiązanie, a bardziej na siebie za własne czepialstwo. Cóż to za koronkowa operacja psychologiczna! Czy lepiej będzie, gdy przyspieszę swoją akceptację nowej rzeczywistości? A może, żeby bronić własnych przyzwyczajeń, powinnam jednak zacząć mówić „niewygódka”?

A może najlepiej pić z myszokubka? // Fot. Olga Drenda

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Niewygódka