Rozmowa z Ojcem

W jakim stopniu zachowujemy jego nauczanie? Każda odpowiedź będzie prawdziwa i fałszywa zarazem.

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Bogactwo treści przekazanych przez Papieża jest trudne do objęcia. Są w tym ogromie takie elementy, które zostały podjęte przez Kościół w Polsce, i takie, które przeszły prawie niezauważone. Inaczej to wygląda w Przemyślu, inaczej w Szczecinie, inaczej w dużym mieście, a inaczej na prowincji... Świadomy tych trudności postanowiłem podjąć osobistą rozmowę z Janem Pawłem II. Patrzę na świat i Kościół jako duszpasterz, który nie czyta teoretycznych analiz pastoralnych, ale na co dzień spotyka się z ludźmi, spowiada, stara się towarzyszyć w rozmaitych życiowych sytuacjach, dlatego czuje się adresatem sugestii duszpasterskich, zawartych przez Papieża w liście "Novo millennio ineunte".

Czeka nas porywające zadanie - mamy podjąć na nowo pracę duszpasterską. To zadanie dotyczy nas wszystkich. Pragnę jednak zwrócić uwagę na pewne priorytety duszpasterskie, które dostrzegłem szczególnie wyraźnie dzięki doświadczeniu Jubileuszu.

Ojcze, zawsze podziwiałem Twoją odwagę i entuzjazm. "Porywające zadanie...". Może tym, czego najbardziej brakuje po Twoim odejściu, jest właśnie brak odwagi i entuzjazmu. Gdy rozmawiam z biskupami, kapłanami, świeckimi, często szczerze oddanymi Chrystusowi i Kościołowi, mam wrażenie lęku i bezradności. Jakbyśmy należeli do odchodzącego świata, który cofa się pod naporem obcej rzeczywistości. Bronimy wiary, bronimy wartości chrześcijańskich, staramy się je przekazywać następnym pokoleniom, ale nie ma w nas przekonania, że posiadamy skarb, który możemy proponować tym, którzy w Jezusa nie wierzą. Jesteśmy obrońcami Kościoła ożywionymi nadzieją, że bramy piekielne go nie przemogą, ale pogodzonymi z faktem, że coś się nieuchronnie kończy. Są, co prawda, tacy, którzy wznoszą buńczuczne okrzyki. Mówią o Polsce Bogiem silnej, ale im bardziej krzyczą, tym bardziej potępiają wszystko, co obce, świeckie, dając tym samym dowód lęku, którym podszyta jest ich buta.

Perspektywą, w którą winna być wpisana cała działalność duszpasterska, jest perspektywa świętości.

Niejednokrotnie pytałem człowieka klęczącego przy konfesjonale, co wiara wnosi do jego życia. Najczęściej słyszałem, że pomaga mu być dobrym człowiekiem. Gdy nie zadowalałem się tym stwierdzeniem, mówiąc, że dobrym człowiekiem może być żyd, muzułmanin czy ateista, słyszałem: "Ale ja jestem wierzący". Śmiem zatem twierdzić, że świadomość powołania chrześcijan do świętości mają tylko nieliczni. Gdy więc słyszę, jak mówisz, że "prowadzenie do świętości pozostaje szczególnie pilnym zadaniem duszpasterskim", obawiam się, że ci, którzy je realizują, nie wierzą, iż może przynieść ono owoce. Będą zadowoleni, jeśli ich zaangażowanie sprawi, że wychowankowie będą chodzić do kościoła.

Nie wiem, czy wiesz, ale najpopularniejszym środkiem duszpasterskim w Polsce jest karteczka. Dzieciom pierwszokomunijnym, bierzmowanym, narzeczonym, rodzicom chrzestnym i umierającym daje się karteczkę. Ich zadaniem jest zdobyć autograf księdza zaświadczający, że uczestniczyli w Mszach niedzielnych i przyjęli księdza po kolędzie, że byli u spowiedzi pierwszopiątkowej lub przedślubnej.

Większe emocje wywołuje ocena z religii na świadectwie maturalnym niż wiara maturzystów. Ostatnio słyszałem, że po Mszy, na której biskup namaszcza młodych krzyżmem, bierzmowani idą do pubu, gdzie przy alkoholu i marihuanie palą indeksy, w których zbierali parafki za praktyki pobożne. Ludzie, których Kościół w osobie proboszcza i katechety uznał za dojrzałych chrześcijan, świętują wyzwolenie z opresyjnej drogi do kwitka, który może się przydać w przyszłości.

Nie chodzi o to, czy polscy katolicy realizują ideał ewangelicznego radykalizmu, ale czy w ogóle wiedzą, że o tym ideale przypominasz. W odczuciu znakomitej większości świętość zarezerwowana jest dla nielicznych geniuszy ducha: Maksymiliana Kolbe, Alberta Chmielowskiego, Faustyny...

Podłożem pedagogiki świętości powinno być chrześcijaństwo wyróżniające się przede wszystkim sztuką modlitwy!

Mam wrażenie, że w czasach Twojej młodości nawyk pacierza wynosiło się z domu: rodzina klękała i modliła się wspólnie. Dziś ten zwyczaj prawie zaniknął. Rodzice liczą, że modlitwy nauczy katechetka; katecheci mówią, że bez udziału rodziców nie są w stanie. W gimnazjach można spotkać młodzież, która ma kłopoty z przeżegnaniem się, nie mówiąc o odmówieniu "Ojcze nasz" czy "Zdrowaś Mario".

Znakiem nadziei jest ta część katolików, która sięga po brewiarz, uczestniczy w spotkaniach modlitewnych, szuka ciszy przed Najświętszym Sakramentem. Jednak znacznie większa jest grupa tych, którzy się modlą i korzystają z sakramentów, ale zatrzymują się na poziomie, który wynieśli z młodości (odmawiają te same modlitwy i tak samo jak wtedy). Tendencja jest zatem niepokojąca: coraz większa grupa młodych się nie modli, a ci, którzy to czynią, nie rozwijają się w modlitwie. Nie wiedzą, jak sobie poradzić z rozproszeniami, z oschłością, z tempem życia.

O tym, jak trudno rozwijać się w modlitwie, przekonał się ten, kto szukał stałego spowiednika lub kierownika duchowego. Wynika to zapewne stąd, że z osobami konsekrowanymi wcale nie jest lepiej. W ich wyznaniach grzechów pojawia się wyrzut, że nie znajdują czasu na indywidualną modlitwę: dużo pracują, oglądają telewizję, siedzą w internecie... Jak zatem mogą być przewodnikami tych, którzy żyją w świecie?

Jak najwięcej uwagi należy zatem poświęcić liturgii, bo ona "jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła i jednocześnie źródłem, z którego wypływa cała jego moc". Jest to powinność, której nie można pominąć, a przeżywać ją należy nie tylko jako wypełnienie przepisanego obowiązku, ale jako niezbędny element prawdziwie świadomego i spójnego życia chrześcijańskiego.

Ojciec ma na myśli niedzielną Eucharystię? Muszę przyznać, że czasem zadziwia mnie dojrzałość przeżywania Mszy przez świeckich. Jest jednak i druga strona medalu. Spowiednik może się przekonać, że Eucharystia sprawia ludziom kłopot, nie tylko dlatego, że "wolą się pomodlić na łonie przyrody", ale dlatego, że nie potrafią zaangażować się liturgię, w której ksiądz przemawia jak dworcowy megafon. Wielu nie przychodzi do kościoła, bo liturgia sprawowana jest byle jak. Uwierzyłbyś, Ojcze, że można w niedzielę odprawić Mszę w 17 minut?

Z drugiej strony nie sposób nie przyznać Ci racji. Gdy pytaliśmy młodych wstępujących do naszego zakonu, co ich przyciągnęło do dominikanów, odpowiadali, że piękna liturgia. Podobne zjawisko występuje w parafiach: w dużych miastach ludzie wybierają te kościoły, w których mogą znaleźć starannie przygotowaną liturgię z sensownym kazaniem.

Pragnę też wezwać do podjęcia z nową odwagą duszpasterską codziennej pedagogii chrześcijańskiej wspólnoty, która potrafi przekonująco i skutecznie zachęcać do praktyki Sakramentu Pojednania, aby przeciwdziałać kryzysowi "świadomości grzechu".

Kolejki do konfesjonałów nie są małe, ale regularna spowiedź nie jest zwyczajem ogółu. Gdyby wszyscy rzeczywiście chcieli się regularnie spowiadać, spowiednicy nie mogliby robić nic innego. Jednak konfesjonał z całą wyrazistością ukazuje, zwłaszcza w spowiedziach sprowokowanych chrztem, ślubem czy pogrzebem w rodzinie, jak wielka jest przepaść pomiędzy nauczaniem Kościoła a świadomością ludzi. Jeden z moich starszych braci opowiadał, że przez dziesięciolecia posługi tylko raz nie udzielił rozgrzeszenia.

Piękne to były czasy, gdy ludzie wiedzieli, że grzeszą. Dziś coraz częściej spowiednik jest skazany na odmawianie rozgrzeszenia tym, którzy nie zamierzają zmienić swego postępowania w kwestiach moralnych. Nieraz bezradnie próbowałem tłumaczyć katolicką naukę dotyczącą seksualności, życia gospodarczego itp. "Mam inne zdanie niż Kościół, a ksiądz powinien być zadowolony, że w ogóle tu przyszedłem, zamiast stawiać mi wymagania, których przecież nikt nie respektuje" - słyszałem. Co gorsze, ksiądz, który próbuje w takich momentach zatrzymać się nad grzesznikiem, skazany będzie na docinki współbraci, że za długo spowiada. Z drugiej strony niejeden penitent, który próbował wprowadzić kapłana w swoje życie, słyszał: "proszę mi nie opowiadać biografii, tylko wymieniać grzechy".

Tak, Ojcze, młodzi kapłani nie lubią spowiadać, a spowiadając, wolą nie dopytywać o szczegóły. Grozi to bowiem koniecznością długiej, czasem wieloetapowej rozmowy, której wynik waha się pomiędzy pojednaniem człowieka z Bogiem a niemożnością udzielenia absolucji. Takich spowiedzi nie da się uskuteczniać na masową skalę.

Biada jednak, gdybyśmy zapomnieli, że bez Chrystusa "nic nie możemy uczynić". W takim momencie potrzebna jest wiara, modlitwa i dialog z Bogiem, aby serce otworzyło się na strumień łaski, a słowo Chrystusa mogło przeniknąć nas z całą swoją mocą.

Wiesz, Ojcze, kiedy jeszcze pod koniec lat 80. XX w. przyjechał do nas z Ukrainy ks. Władysław Wanags, obchodząc krakowskie kościoły stwierdził: "Kościoły macie, ale się nie modlicie".        >

> Nie modlimy się, bo nie ma w nas wiary, że modlitwa może wpłynąć na bieg historii, na życie pojedynczego człowieka. W Kościele mamy potężną instytucję, wypracowane struktury, licznych pracowników. Pewnie dlatego bardziej ufamy temu, co możemy zrobić o własnych siłach, niż temu, co może zdziałać dla nas Pan Jezus. Odnoszę wrażenie, że wśród księży coraz popularniejsze stają się najróżniejsze formy terapii, a biskupi zabezpieczają pozycję Kościoła wpływając na decyzje administracyjne i prawne. Post i modlitwa mniej ważą niż psychologiczne i polityczne recepty zbawiania świata.

Pierwszeństwa świętości i modlitwy nie można urzeczywistnić inaczej, jak tylko przez ciągłe powracanie do słuchania słowa Bożego.

Mój Boże, jak tu mówić o wracaniu do słuchania? Każdy spowiednik, który próbuje zadać za pokutę fragment z Pisma Świętego, przekonał się, że poza nielicznymi wyjątkami Biblia jest dla ludzi ozdobą na półce. A gdybyśmy zapytali księży i zakonników, czy do niej zaglądają poza Mszą i Liturgią Godzin, to nie wiem, czy wielu byłoby takich, którzy mogliby  powiedzieć, że - jak piszesz - słuchanie słowa Bożego jest dla nich "zgodnie z wiekową i nadal aktualną tradycją lectio divina, pomagającą odnaleźć w biblijnym tekście żywe słowo, które stawia pytania, wskazuje kierunek, kształtuje życie".

Mamy karmić się słowem, aby być "sługami Słowa" w dziele ewangelizacji. Musimy na nowo rozniecić w sobie pierwotną gorliwość i pozwolić, aby udzielił się nam zapał apostolskiego przepowiadania, jakie wzięło początek z Pięćdziesiątnicy. Powinniśmy wzbudzić w sobie płomiennego ducha św. Pawła, który wołał: "Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii".

Na razie nie mamy chyba wizji, jak to uczynić, ani wiary, że nasze przepowiadanie może być skuteczne. Młodzi ludzie po niedzielnym kazaniu nie potrafią przytoczyć jego treści, bo nie rozumieją terminów, których używają kaznodzieje. Poza tym coraz trudniej przełożyć Ewangelię na język zrozumiały dla pokolenia mediów elektronicznych i internetu. Wolimy biadolić nad upadkiem kultury i zgubnym wpływem komputerów na młodzież, niż uczyć się języka second life.

Kościół na drodze swojego rozwoju będzie potrzebował wielu różnych rzeczy, jeśli jednak zabraknie mu miłości, wszystko inne będzie bezużyteczne.

Chcesz, Ojcze, powiedzieć, że najważniejsze jest to, by kochać tego, do którego jest się posłanym. W Kościele nie brakuje ludzi, którzy noszą w sercu światło - zarówno świeckich, jak duchownych. Nawet podczas spowiedzi, słuchając o grzechach przeciwko miłości i przeciwko drugiemu człowiekowi, można dostrzec ból, który przeszywa ludzi, płaczących, bo nie potrafią kochać według miary, która jest w Jezusie.

Z drugiej strony, ile w polskim Kościele jest agresji... Jeden z moich współbraci, gdy dowiaduje się o jakimś powszechnym grzechu, wykrzykuje: "Pan Jezus musi w to walnąć! Pan Jezus musi z tym skończyć!". Jakże daleko odeszliśmy od postawy założyciela naszego zakonu, który widząc ludzi dotkniętych złem, pełen współczucia dla ich biedy, płakał: "Panie, co będzie z grzesznikami?". Niestety, mam wrażenie, że rzadziej płaczemy nad grzesznością człowieka, a częściej tęsknimy, by Bóg zesłał na grzeszników deszcz ognia i siarki.

Czynić Kościół domem i szkołą komunii: oto wielkie wyzwanie, jakie czeka nas w rozpoczynającym się tysiącleciu, jeśli chcemy pozostać wierni Bożemu zamysłowi, a jednocześnie odpowiedzieć na najgłębsze oczekiwanie świata.

Chcesz, Ojcze, byśmy przełamywali podziały. Masz nadzieję, że tak intensywnie będziemy się wpatrywać w jedność Trójcy, iż znajdzie to odbicie w naszym podejściu do drugiego człowieka. Jako spowiednik wiem, jak bardzo za tym tęsknimy, jak wiele w sercach samotności, poczucia odrzucenia, braku miłości i akceptacji. Wielu ludzi przychodzi i płacze, bo rodzice nie potrafili ich kochać, bo małżonek zdradził, bo dzieci zapomniały. Jedno wielkie wołanie, byśmy byli kochani. Czy jesteśmy w stanie stworzyć wspólnoty, które będą miały moc przygarnąć samotnych i strapionych? Wiem, że gorzko patrzę na rzeczywistość, ale coś jest nie tak z naszą wiarą, skoro doświadczenie miłości, jaką ma dla nas Jezus, nie przekłada się na relacje między nami.

Komunia powinna być wyraźnie widoczna w relacjach między biskupami, kapłanami i diakonami, między duszpasterzami a całym Ludem Bożym, między duchowieństwem a zakonnikami, między stowarzyszeniami i ruchami kościelnymi.

Czyli jedność powinna być wszechogarniająca. Nie wierzę, że to będzie możliwe w ciągu najbliższych lat. Podziały między Kościołem toruńskim a łagiewnickim, tradycjonalistami a postępowcami, zakonami a księżmi diecezjalnymi... Ojcze, to ideał, do którego trzeba dążyć, ale czy zdążymy go zbudować? Nadzieja jest w małych wspólnotach. Sam prowadzę grupę postakademicką i czuję serdeczną więź z ludźmi, którym duszpasterzuję. Zakon jest moim domem, którego nie zamieniłbym na inny. Ale czy jest to doświadczenie powszechne? Pewnie wiesz, ilu księży porzuciło kapłaństwo. Odejścia były często związane z faktem, że nie znaleźli, nie zbudowali komunii we wspólnotach, w których żyli.

Jest zatem konieczne, by Kościół trzeciego tysiąclecia pobudzał wszystkich ochrzczonych i bierzmowanych do uświadomienia sobie obowiązku czynnego udziału w życiu kościelnym.

Piękne słowa, ale znów trudno mi uwierzyć, że to będzie możliwe. Ojcze, żyję wśród ludzi, którzy harują od rana do nocy. Znam ojców rodzin, którzy pragnąc utrzymać żonę i kilkoro dzieci, pracują tak ciężko, że gdy wspólnie wyjeżdżamy na jakieś dni skupienia, natychmiast zasypiają. Ich żony zamknięte w domach dają z siebie wszystko, by zatroszczyć się o swoje pociechy. To ta część społeczeństwa, która chce się angażować w życie kościelne. Nie potrafię ich mobilizować bardziej. Cieszę się, że starają się żyć Ewangelią i są dla siebie darem w przeżywaniu codzienności. Ich powołanie widzę w tworzeniu małego Kościoła, a nie w liturgicznej służbie ołtarza.

Pawle, nie ulegaj naiwnemu przekonaniu, że można znaleźć jakąś magiczną formułę, która pozwoli rozwiązać wielkie problemy naszej epoki. Nie, nie zbawi nas żadna formuła, ale konkretna Osoba oraz pewność, jaką Ona nas napełnia: "Ja jestem z wami!".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008