Rogi, smoki, lajkoniki

Na największym polskim festiwalu filmowym triumfował Izrael.

09.06.2009

Czyta się kilka minut

Laureaci 49. KFF

Konkurs pełnometrażowych dokumentów:

Złoty Róg: "Unmistaken Child" ("Wybraniec") w reż. Nati Baratza (Izrael)

Srebrny Róg: "Sergei the Healer" ("Sergej uzdrowiciel") w reż. Petteri Saario i Juha Taskinena (Finlandia)

Konkurs międzynarodowy:

Złoty Smok: "Pizza in Auschwitz" ("Pizza w Auschwitz") w reż. Moshe Zimermana (Izrael)

Srebrne Smoki: najlepszy film animowany "Dix" ("Dziesięć") w reż. Fabrice le Nezet, Francois Roisin, Jules Janaud (Francja), najlepszy film fabularny "Leaving" ("Muszę odejść") w reż. Richarda Penfolda i Samuela Hearna (Wielka Brytania), najlepszy film dokumentalny "Poste Restante" w reż. Marcela Łozińskiego (Polska)

Konkurs polski:

Grand Prix - Złoty Lajkonik: film "Królik po berlińsku" w reż. Bartka Konopki

Srebrne Lajkoniki: najlepszy film dokumentalny "Chemia" w reż. Pawła Łozińskiego, najlepszy film animowany "Laska" w reż. Michała Sochy, najlepszy film fabularny "Echo" w reż. Magnusa von Horna

W Krakowie bywam od święta, więc znajomi zaopatrzyli mnie w mapkę ze strategicznymi punktami festiwalu. Tutaj kino "Kijów" - premiery, tam "Mikro" - raczej powtórki. Pod "Barany" trafisz, bo to Rynek. A tutaj Muzeum Narodowe, będą targi, nadrobisz zaległości, tylko na akredytację. Bilety na jeden przejazd, studenckie - za 1,25 zł. Parasol na lewo od wyjścia. Szerokiej drogi!

Trzy konkursy główne, tuzin bloków pozakonkursowych, gwiazda zza granicy (Paul Mazursky), kilka rodzimych, retrospektywa Jerzego Kuci, nagroda publiczności, koncert chłopaków w długich włosach, kafeteria z archiwalną prasą filmową i wspomnienie po Krzysztofie Komedzie. Zero nadęcia, gwiazdorstwa, serialowych "ciasteczek-gwiazdeczek" z brokatową posypką. I sporo widzów jak na dyskryminowane przez duże imprezy formy: dokumenty, animacje i krótkie fabuły. Coś jak esencja festiwalu filmowego z prawdziwego zdarzenia.

Na rzeczonych targach, filmom konkursowym, zgromadzonym na przepastnych twardych dyskach, przypisano podgatunki w rodzaju "problemów społecznych", "portretów" lub "osobistego spojrzenia". Jednak rzadkością były obrazy, które nie próbowały przyklejonej do tematu (w Burkina Faso wciąż nie dzieje się dobrze; wychowane dzieci w Kalkucie to co innego niż wychowanie ich w Paryżu; pustelnictwo moja duma) etykietki zedrzeć. W nagrodzonym przez jury "Wybrańcu" mnich Tenzin Zopa poszukuje inkarnacji zmarłego lamy, swojego mistrza Konchogi. Nie wiadomo, czy jego wędrówka to jeszcze "portret", czy już "osobiste spojrzenie", wiadomo natomiast, że Izraelczykowi Natiemu Baratzowi udało się wpleść w narrację dyskurs racjonalistyczny. Kapitalny film potwierdza również twierdzenie, że fabuła nie musi stać w twardej opozycji do dokumentu: to rzecz precyzyjnie skonstruowana, osadzona w "detektywistycznej" konwencji, pełna humoru, często ironicznego, z wyrazistym, skonfliktowanym bohaterem, nakręcona z dbałością o tempo.

W innym filmie z podium, "Sergieju uzdrowicielu", "cierpliwe oko" podgląda zmierzch małej karelskiej wioski. Przez 5 lat młody Sergiej, znający "inkantacje powstrzymujące krwawienie", dorasta w lasach Rosji, by w końcu ruszyć błotnistą drogą w stronę majaczącej w oddali fabryki i symbolicznie wymazać osadę Venehjarvi z pamięci następnych pokoleń.

Na tle wyróżnionych "Ciotek", obrazu współczesnych, działających w slumsach Durbanu "siłaczek", filmu trochę zbyt mocno zanurzonego w formule kina interwencyjnego, ciekawie wypadł utwór Marcina Koszałki ("Wyrok na życie"). Autor "Istnienia" powściągnął formalistyczne zapędy i dał przemówić bohaterkom - więźniarkom skazanym na najcięższe wyroki, często ofiarom przemocy domowej, które nie zrezygnowały z marzeń i zaplanowały życie na wolności.

O ile rywalizacja pełnometrażowych dokumentów od strony logistycznej nie mogła budzić sprzeciwu, o tyle w konkursach polskich i międzynarodowych potrzebne są zmiany. Chybiony jest zwłaszcza pomysł zestawiania niewielkich, konceptualnych petard, mających oszołomić widza, z 50-minutowymi dokumentami, dajmy na to, o Holokauście. Znosić tę niewspółmierność powinny teoretycznie trzy równorzędne nagrody Srebrnego Smoka/Lajkonika (dla reżysera animacji, krótkich fabuł i dokumentów), ale w praktyce gra toczy się o figurkę z najcenniejszego kruszcu. A ta jest tylko jedna. Za najlepszy film w konkursie międzynarodowym uznano "Pizzę w Auschwitz", Izraelczyka Moshe Zimermana - pełną sarkastycznego humoru historię Danny’ego Chanocha, który uniknął śmierci w pięciu (!) obozach koncentracyjnych. Czy można ją porównywać z niesłusznie pominiętym, krótszym niż kwadrans, "Skhizein" Jeremy’ego Clapina? Francuski grafik i reżyser nakręcił efektowną i mądrą animację o depresji. Uderzył w swojego bohatera 150-tonowym meteorytem i kazał mu żyć 91 centymetrów... obok swojego ciała. W przypadku obu filmów mieliśmy do czynienia z niespotykaną wrażliwością i dojrzałością, lecz zamkniętą w skrajnie różnych modelach sztuki. Czy porównywanie ich jest sprawiedliwe?

W konkursie polskim reżyserzy fabuł do upadłego zajeżdżali swoje kobyłki: patologiczne rodziny ("Dzieci i ryby głosu nie mają"), bestialstwa nastolatków (nagrodzone "Echo"), obrazki z Powstania Warszawskiego ("Papieros"). Dokumenty były o wiele lepsze. Paweł Łoziński wybrał temat, z którym się nie dyskutuje (chemioterapia), jednak nie poczuł się zwolniony z obowiązku przekucia go na przemyślany film. "Chemia" rozegrana jest wyłącznie na zbliżeniach i przypomina, że ludzka twarz ma kinu wciąż wiele do zaoferowania. W zwycięskim "Króliku po berlińsku" Bartek Konopka sięgnął po nieco orwellowską, zwierzęcą alegorię totalitaryzmu. Kultowym już głosem Krystyny Czubówny opowiedział historię muru berlińskiego z perspektywy królików, tworzących monokulturę na pasie ziemi niczyjej.

W kuluarach zaczepił mnie Pan z tzw. "branży". Grzmiał, że Marcel Łoziński dostał "grubą kasę", a zrobił film o niczym. W swoim zacietrzewieniu zapomniał o rzeczy prozaicznej: cnotą widza jest stan błogiej nieświadomości i, całe szczęście, nie obchodzi go, kto, komu i ile dał na film. "Poste Restante" Łozińskiego, opowiadające o oddziale poczty w Koluszkach, gdzie trafiąją listy bez adresu, skierowane "do Józka" albo "do Pana Boga", można potraktować jak formalne cacuszko. Jest też inna interpretacja. Zbyt ekstremalna, by brać ją na serio, ale warta wysłuchania, gdyż padła z ust gimnazjalisty: pocięte i sprasowane w równe bloki koperty to tylko pancerze nieufności, które zrzucamy w kinie. Składowane w archiwum listy bez adresu to nasze niesprecyzowane potrzeby i marzenia, które kino magazynuje. Jeśli mógłbym do tych słów dopisać puentę, to wydaje mi się, że festiwale filmowe byłyby wtedy największą dostawą takich listów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2009