Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Logika myślenia polskiej władzy jest z pozoru słuszna. Wszak Polska gospodarka cierpi na problem niskiej automatyzacji. Czytaj: jest zacofana. Według danych Międzynarodowej Federacji Robotyki (znanej jako IFR) na 10 tysięcy zatrudnionych w gospodarce narodowej przypada u nas 36 robotów przemysłowych. Rekordziści tego zestawienia, Singapur i Korea Południowa, mają ich ok. 800. Niemcy 338, a Japonia 327. Chiny 140, a Czechy (co zwykle wpędza nas w największe kompleksy) 135. Średnia dla całego świata to 99.
Skoro robotów jest mało, to rząd kombinuje, że trzeba zrobić tak, by było ich więcej. A że najłatwiej odwołać się do piosenek już znanych, to powstała w ministerstwie przedsiębiorczości propozycja, by do robotyzacji zachęcać jak zwykle – to znaczy drogą podatkowych ulg. Mówi się o nich od dawna, ale kilka dni temu minister Jadwiga Emilewicz zapowiedziała, że projekt odpowiedniej ustawy jest tuż tuż. Problem w tym, że taka ulga nie zadziała. Będzie jak w dowcipie z pająkiem, któremu najpierw wyrwano wszystkie nogi, a potem nakazano chodzić. Pająk się nie ruszył, więc prowadzący eksperyment zapisał: po wyrwaniu wszystkich nóg pająk ogłuchł.
Podobnie będzie tutaj. Dla polskich przedsiębiorstw główna bariera powstrzymująca robotyzację nie polega przecież na braku zachęt ani nawet funduszy. Fundusze można np. pożyczyć. Sęk w tym, że w Polsce zwyczajnie nie opłaca się w robotyzację inwestować. Jest to efekt prowadzonej przez wiele lat polityki niskich kosztów pracy. Firmy nadal mogą osiągać przewagę konkurencyjną, bazując na relatywnie niskich płacach i śmieciowym zatrudnieniu.
POLECAMY: „Woś się jeży” – autorski cykl Rafała Wosia co czwartek na stronie „TP” >>>
Prawda, że to się ostatnio zmienia. Głównie dzięki mieszance podwyżek płacy minimalnej, 500 plus i niskiego bezrobocia. Ten efekt niwelowany jest jednak stale przez ogromny napływ taniej siły roboczej zza granicy. Kłopot w tym, że akurat te same kręgi rządowe (Jarosław Gowin i otoczenie), które chcą współczynnik robotyzacji zwiększać, lobbują za jeszcze szerszym otwarciem rynku pracy. Efekt będzie więc taki, że dopłata do robotyzacji nie zadziała albo zadziała wyspowo – to znaczy tam, gdzie automatyzacja już istnieje. A istnieje na przykład w polskim przemyśle samochodowym. Tu Polska z robotyzacją na poziomie 165 na 10 tysięcy pracowników trzyma kontakt z rozwiniętym w tym zakresie światem. Efektu nie będzie jednak tam, gdzie go najbardziej trzeba. To znaczy na przecięciu przemysłu i usług. A efektu nie będzie dopóty, dopóki taniej będzie zatrudnić Polaka, Ukraińca czy Bengalczyka, niż zainwestować w pracooszczedną technologię.
Z robotami w ujęciu minister Emilewicz jest problem jeszcze z jednego powodu. Podejście polskiego rządu jest oderwane od doświadczeń innych krajów. Gdzie trend jest odwrotny. Zamiast zwalniać roboty z podatku, rośnie świadomość, że trzeba je raczej opodatkowywać.
Jak? Teoretycznie dobrych modeli zaradzenia sprawie jest przynajmniej kilka: od podatku dochodowego dla robotów, przez typ robotowej akcyzy aż po wizję dywidendy powszechnej, finansowanej z zysków z automatyzacji. Będzie się to wiązało z koniecznością pokonania wielu praktycznych problemów. Ale to już materiał na osobny felieton w tym cyklu.
CZYTAJ TAKŻE
UKRYTE MYŚLI ROBOTA: Wszyscy wiedzą, że można zbudować robota, który sprząta. Czy można jednak zbudować takiego, który nie tylko posprząta, ale także o tym pomyśli?