Ratowanie przez dzielenie

Zbankrutować można tylko raz, ale straszyć bankructwem można w nieskończoność. Widmo niewypłacalności Grecji wpędza Europę w kryzys polityczny. Kraje "Północy" coraz poważniej wątpią w sens pomagania zadłużonemu "Południu". Czy euro - waluta, która miała zintegrować kontynent - stanie się źródłem podziałów?

20.09.2011

Czyta się kilka minut

Miało być inaczej. Zupełnie inaczej.

Od samego początku, od chwili, gdy w umysłach polityków pojawiła się idea wspólnej europejskiej waluty, miała być ona czymś znacznie więcej niż tylko walutą. Walutą, dodajmy, mocną i stabilną. Wspólny pieniądz, któremu ostatecznie dano na imię "euro", miał nie tylko wzmocnić gospodarczo Europę i jeszcze bardziej zjednoczyć ją ekonomicznie, lecz stać się także elementem budowania wspólnej tożsamości. Unia walutowa i euro miały też sprawić, że w ślad za integracją ekonomiczną pójdzie "pogłębienie" polityczne.

Przez unię gospodarczą i walutową do unii politycznej: tak to miało wyglądać w wyobrażeniach twórców euro. Po wszystkich krwawych wojnach XX wieku wspólny pieniądz miał się stać jedną z gwarancji, że powstanie Europa trwale zjednoczona, wolna, żyjąca w pokoju.

Tymczasem dziś, niespełna 10 lat po wprowadzeniu wspólnej waluty, gdy przyjęło ją już 17 krajów, euro zaczyna jawić się nagle jako zagrożenie: jako czynnik, który może doprowadzić do nowych podziałów na Starym Kontynencie, politycznych i ekonomicznych.

"Północ" i "Południe"

"Gdy w grę wchodzą pieniądze, kończy się przyjaźń": w realiach coraz poważniejszego kryzysu, spowodowanego zadłużeniem kolejnych krajów ta stara maksyma kupiecka nabiera znów aktualności. Im większe stają się kolejne "pakiety pomocowe" dla zagrożonych krajów, liczone już w setkach miliardów euro, tym głośniejszy staje się protest w tych państwach strefy euro, które gospodarowały na tyle sensownie, że w spiralę długów nie popadły, a teraz muszą pomagać tym, którzy żyli ponad stan.

Grecki kryzys w liczbach

3,8 procent - o tyle spaść miał planowo grecki Produkt Krajowy Brutto; dziś wiadomo już, że spadnie o 5-7 proc.

40 procent - tylu Niemców deklaruje (w sondażu, cytowanym przez bulwarówkę "Bild am Sonntag"), że jest gotowych oddać głos na partię eurosceptyczną.

53 procent - tyle może zarobić ten, kto zaryzykuje i kupi dziś dwuletnie obligacje rządu Grecji (w przypadku większości krajów Unii jest to procent jednocyfrowy).

76 procent - tylu Niemców, pytanych przez telewizję ZDF w minionym tygodniu, opowiedziało się przeciwko dalszemu dofinansowaniu unijnego "parasola ochronnego" EFSF, z którego wypłacana jest pomoc dla zagrożonych krajów.

219 miliardów euro - tyle kredytu otrzymają łącznie Grecy, w ramach dwóch kolejnych "pakietów pomocowych" (pierwszy realizowany jest od wiosny 2010 r.). Grecja powinna, rzecz jasna kiedyś zwrócić te pieniądze.

700 tysięcy - tylu urzędników zatrudnia greckie państwo. Zaraz po

II wojnie światowej liczba ta wynosiła 180 tys., do roku 1971 wzrosła do 320 tys.

Grecja liczy nieco ponad 11 mln mieszkańców.

WP

Przy czym zauważmy, że ów podział na umowną europejską "Północ" (darczyńcy to głównie kraje z północnej części kontynentu) i na wyciągające rękę po pomoc "Południe" (geograficzny wyjątek w tym gronie to Irlandia) nie pokrywa się wcale z podziałem na "bogatych" i "biednych". Do grona tych, którzy powinni zrzucać się na pomoc dla Grecji, Irlandii i Portugalii, a pośrednio także Hiszpanii i Włoch (skoro ich obligacje wykupuje Europejski Bank Centralny, wypada uznać, że także i to jest formą pomocy) należą również Słowacja, Słowenia czy Estonia - mimo że każdy z tych "nowych" krajów unijnych, którym udało się już wejść do strefy euro za cenę licznych wyrzeczeń, jest znacznie uboższy niż np. Grecja.

Owszem, wkład finansowy Słowaków, Słoweńców czy Estończyków do unijnego "parasola ochronnego" jest nieporównywalny np. z wkładem Niemiec; ten sięga już 440 mld euro, w postaci gwarancji kredytowych państwa niemieckiego.

Ale nie o liczby tu tylko chodzi, lecz także o psychologię i politykę. Świadomość, że biedniejsi mają pomagać bogatszym, którzy popadli w kłopoty z własnej winy, to kiepski punkt wyjścia dla uzyskania akceptacji obywateli.

"Północ" się burzy

A tymczasem decyzje, które w atmosferze "bezalternatywności" podejmują rządzący strefą euro, koniec końców muszą uzyskać akceptację parlamentów narodowych. Czyli, na koniec, także wyborców.

Przedsmak tego mamy na Słowacji, gdzie prawicowo-centrowy rząd popadł właśnie w kłopoty - z powodu słowackiego wkładu w ratowanie Grecji. Perspektywa wspomagania Greków dzieli słowackich polityków i kraj, który do strefy euro należy dopiero od 2009 r. Zanim stali się jej członkiem, Słowacy musieli przejść ostre reformy socjalne - nie tylko dlatego, ale także dlatego przeciętne dochody są tu znacznie niższe niż w Helladzie. Pytanie, jak dalece w takiej sytuacji sięga zobowiązanie do solidarności z Grecją - i czy w ogóle można używać tutaj pojęcia solidarności jako argumentu - podzieliły koalicję rządową w Bratysławie.

Ale buntują się dziś nie tylko biedniejsi sponsorzy greckiego eksperymentu. Poczucie, że argument "bezalternatywności" - w imię którego w ciągu minionego półtora roku pomagano zagrożonym krajom, zwłaszcza Grecji - jest jednak ślepą uliczką, narasta także w krajach zamożnych.

W Austrii prawicowo-populistyczna Partia Wolnościowa (FPÖ) otwarcie posługuje się hasłami typu: "Nasze pieniądze dla naszych obywateli" albo "Żadnych więcej miliardów na greckich bankrutów". Opozycyjna FPÖ zyskuje dzięki temu na popularności w społeczeństwie - i wytwarza coraz większy nacisk na rząd, który w Wiedniu tworzy "wielka koalicja" chadeków i socjaldemokratów.

Pożyczka, ale pod zastaw

Z podobnym mechanizmem mamy do czynienia w Holandii, gdzie chadecki rząd mniejszościowy istniał dotąd dzięki temu, że był "tolerowany" przez prawicowo-populistyczną Partię Wolności (PVV). Jej lider Geert Wilders otwarcie domaga się, aby Grecja opuściła strefę euro i wróciła do swej dawnej waluty, drachmy. Pole manewru haskiego rządu, uzależnionego od Wildersa, jest jeszcze mniejsze niż rządu w Wiedniu.

Na razie Austria i Holandia partycypują jednak w działaniach ratunkowych bez żadnych warunków. Takowe postawiła natomiast Finlandia - kraj uchodzący za wzorzec finansowo-

-budżetowej solidności. Rząd w Helsinkach domaga się specjalnych gwarancji w zamian za swój udział w "parasolu ochronnym". Mowa była nawet o "zastawie": Finowie byliby skłonni gwarantować nowe kredyty dla Grecji, jeżeli otrzymają od Greków coś pod zastaw. Na przykład... lotnisko w Atenach.

Jak to się skończy i czy Finowie będą obstawać przy takich gwarancjach, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że gdyby w ich ślady poszły inne kraje, Grecja nie byłaby w stanie spełnić tych oczekiwań. Bo co niby miałaby zastawić? Swoje wyspy, jedną z głównych turystycznych atrakcji kraju? Tyle tylko, że w ten sposób Europa cofnęłaby się do praktyk rodem z wieku XV, gdy królowie pożyczali sobie pieniądze pod zastaw ziem i zamków...

Stany Zjednoczone Europy?

Pozostają jeszcze Francja i Niemcy. "Oś" Berlin-Paryż, najwięksi darczyńczy "parasoli ochronnych" strefy euro, zawsze uważana była za motor integracji. Dziś prezydent Nikolas Sarkozy i kanclerz Angela Merkel stoją przed iście gigantycznym zadaniem - i przed odpowiedzialnością, która może przygnieść do ziemi każdego polityka.

Chodzi bowiem nie tylko o to, jak ratować strefę euro, gdzie każda decyzja jest w gruncie rzeczy precedensowa i każda może mieć zasadnicze skutki finansowe - jak choćby kontrowersja wokół "za" i "przeciw" tzw. euro-obligacji, czyli swego rodzaju obligacji "państwowych", które miałaby wystawiać - i żyrować - cała strefa euro (mimo że niebędąca państwem). Ale chodzi tu także o polityczną przyszłość Europy - o pytanie, czy walcząc z kryzysem, Unia powinna "uciec do przodu": wprowadzać wspólną politykę fiskalną, podatkową i socjalną, stając się zalążkiem "Stanów Zjednoczonych Europy". Dokładnie rzecz biorąc, perspektywa taka nie dotyczy całej Unii, nie wszystkich jej 27 krajów (wkrótce 28, bo w 2012 r. dołączy Chorwacja), lecz tylko tych, które mają euro.

A to już kolejny przyczynek do kwestii ratowania Europy - poprzez jej dzielenie.

Inaczej się jednak nie da. Organizm prowadzący wspólną politykę finansową, gospodarczą i socjalną powinien, siłą rzeczy, posiadać gremia takową politykę koordynujące. Czyli: europejski rząd. A na pewno, na pierwszy ogień, wspólne ministerstwo finansów.

Francja zdaje się nie mieć z tym problemu. Inaczej Niemcy: najludniejszy kraj Unii, z najbardziej wydajną dziś gospodarką i wnoszący - nigdy dość przypominania - największy wkład w ratowanie Europy. A ten wkład to również ryzyko bez gwarancji powodzenia. Także dlatego ogromna większość Niemców opowiada się dziś za tym, by Grecja opuściła strefę euro - inaczej niż np. Irlandia czy Portugalia, które, jak zawyrokowały w minionym tygodniu unijne gremia, wywiązują się ze zobowiązań oszczędnościowo-reformatorskich.

Niemcy: kwestia przywództwa

Nastroje w niemieckim społeczeństwie wykorzystuje osłabiony koalicjant Angeli Merkel: aby wyjść z sondażowego "dołka", liberalna FDP bez żenady eksploatuje temat Grecji. Jej przewodniczący Phillip Rösler, zarazem minister gospodarki i wicekanclerz, opowiedział się w ubiegłym tygodniu za "kontrolowanym bankructwem" Grecji - co wywołało gwałtowną reakcję pani kanclerz.

Ale jeśli chodzi o kolejne "pakiety pomocowe", Merkel nie może być dziś pewna nie tylko koalicjanta, ale także własnych chadeckich formacji CDU/CSU; wątpliwości zgłasza wielu polityków CDU, a bawarska CSU otwarcie wątpi w sens ratowania Greków. Jeśli podczas głosowania w Bundestagu nad udziałem Niemiec w centralnym unijnym "parasolu ochronnym" EFSF, zaplanowanym na 29 września, Merkel nie uzyska większości w szeregach swojej koalicji, będzie zdana na głosy opozycji. I pewnie je dostanie, od SPD i Zielonych. Niemniej, taki wynik głosowania postawiłby na porządku dziennym kwestię przywództwa Angeli Merkel oraz przyszłości jej rządu.

Tymczasem to właśnie Niemcy ponoszą szczególną odpowiedzialność za ratowanie Europy, z powodów tak moralnych, jak i ekonomicznych. W powojennej historii Niemców, podzielonych i pozostających pod kuratelą obcych mocarstw, niewiele było momentów, gdy od ich postawy zależał bieg historii Europy, a być może i świata. Jak dotąd, była chyba tylko jedna taka chwila: zjednoczenie Niemiec w 1990 r.

Dziś znów nadszedł podobny moment - tyle że stawka chwili obecnej jest nieporównanie większa. Chodzi o ratowanie nie tylko euro, ale także Unii i projektu integracji Europy. Niemcy mają dziś tak solidny potencjał gospodarczy, że w sojuszu z Francją byłyby w stanie temu podołać. Pytanie tylko, czy podołają temu przywódcy obu krajów?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2011