Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bo gdyby okazało się prawdą - co niefrasobliwie oznajmił płk Mleczak - że oto kilka dni temu polscy żołnierze znaleźli na irackiej pustyni francuskie rakiety wyprodukowane w 2003 r., znaczyłoby to, że tuż przed alianckim atakiem na Irak Francja (której przemysł zbrojeniowy jest ściśle związany z państwem) dostarczała broń mogącą zabijać Amerykanów i Brytyjczyków. Polityczne tego skutki byłyby niewyobrażalne - w wersji minimum byłyby to powód, by sojusz polityczno-militarny między USA a Francją rozpadł się na dobre. Prezydent Chirac nie musiał grać zdenerwowania, kiedy tłumaczył, że nie mogą to być rakiety z 2003 r., bo... nie produkuje ich się od 10 lat.
Najprawdopodobniej chodziło więc o francuskie rakiety “Roland", tyle że dostarczone Saddamowi kilkanaście lat temu, gdy był on pupilkiem Paryża na Bliskim Wschodzie, obdarowywanym różnego rodzaju bronią (po ZSRR, który dostarczył 70 proc. uzbrojenia irackiej armii, Francja była następna). Nie jest winą polskich żołnierzy, że swe przypuszczenia przekazali do Warszawy, a rakiet nie poddali na miejscu dokładnemu badaniu - kiedy w ub.r. Niemcy z sił międzynarodowych w Kabulu zaczęli rozkręcać znalezioną rakietę przeciwlotniczą (chcieli ją zabrać do kraju w celach szkoleniowych), skończyło się eksplozją i śmiercią kilku żołnierzy. Dla decydentów w Warszawie powinno być natomiast oczywiste, że gdyby - gdyby! - nawet znalezisko okazało się prawdziwe, to jego upublicznienie nie byłoby ani rolą, ani decyzją wyłącznie Polski.