Rakieta Dża-Dża. Jadwiga Jędrzejowska czarowała światowe korty

Dziewczyna z robotniczej rodziny, talentem i uporem podbiła snobistyczny świat tenisa: 110 lat temu urodziła się najwybitniejsza polska zawodniczka lat międzywojennych.

10.10.2022

Czyta się kilka minut

Jadwiga Jędrzejowska podczas Wimbledonu w 1937 r. /  / NAC
Jadwiga Jędrzejowska podczas Wimbledonu w 1937 r. / / NAC

Często będzie mówić, że urodziła się na korcie. Nie będzie w tym wcale dużo przesady – z okien rodzinnego domu w Krakowie widać korty Akademickiego Związku Sportowego. W ciepłych miesiącach niesie się z nich miarowy dźwięk odbijanych piłek. Po latach wspomni, że stanie się on dla niej „zewem kortu”.

Jadzia od piłek

Na świat przychodzi 110 lat temu, 15 października 1912 r. Jest dzieckiem wysportowanym i rezolutnym. Ma okrągłą pogodną twarz z dołeczkiem w brodzie. Włosy nosi krótkie, falowane kosmyki sięgają do ucha.

Ojciec pracuje jako robotnik w zakładzie oczyszczania miasta, matka zajmuje się czwórką dzieci – prócz Jadzi to Stasiek, Józek i Zosia. Rodzina żyje skromnie. 10-letnia Jadzia proponuje: pójdę na korty podawać piłki. Słyszała, że dzieci dostają za to drobne pieniądze. Udaje jej się przekonać do pomysłu matkę.

„Robię to z ogromnym zapałem; od rana do wieczora uwijam się po korcie i z każdym dniem staję się szybsza” – napisze we wspomnieniach. Ubrane w jasne kolory, eleganckie towarzystwo fascynuje ją. Z przejęciem przypatruje się, jak eleganckie panny z dobrych domów odbijają piłkę; poznaje zasady gry.

Pierwszą rakietę tenisową dostaje od ojca – własnoręcznie ją dla niej wystrugał. „Idąc spać, wkładam ją pod poduszkę, tak jak inne dziewczynki ukochaną lalkę” – napisze. Na parkowych alejkach trenuje grę z kolegami. Nie są zadowoleni, bo ogrywa ich bez mrugnięcia okiem.

Jej zwinność i tempo, w jakim uwija się na kortach, nie przechodzą niezauważone: Jadzia zaczyna się sprawdzać jako sparingpartnerka graczy. Na krakowskich kortach królują wówczas Wanda Dubieńska (najlepsza polska zawodniczka lat 20.) i Maria Boniecka. Gdy Jadzia dostaje zgodę, by trochę pograć, patrzą na jej ruchy zniesmaczone. Pogardliwie nazywają „dziewczyną od podnoszenia piłek”.

Gdy pada pomysł, by 13-letnia Jadwiga została członkinią sekcji tenisowej AZS, część towarzystwa oburza jej ubogie pochodzenie. Przeciw głosuje także Dubieńska, stanowczo odmawia grania z kimś takim. Jednak bezskutecznie.

Przyjęta do AZS, Jadzia szybko robi postępy w technice i sile uderzenia. Wyróżnia się pracowitością. A także specyficznym zagraniem z forhendu, na które oburza się wielu ówczesnych znawców, nazywając je błędnym.

Tenisa nie porzucę

Do pierwszych mistrzostw Polski zostaje dopuszczona w 1927 r. Ma piętnaście lat, rywalizować będzie z dużo starszymi i doświadczonymi zawodniczkami (nie istnieje wówczas oddzielna konkurencja dla juniorów).

Na zawody wymagany jest biały strój: elegancka bluzka, spódniczka z falbanami i koniecznie długie pończochy – wyjście na kort bez nich to złamanie obyczajów. Jadwigi nie stać na taki wydatek. Szczęście się do niej uśmiecha: kostium tenisowy funduje klub.

Szczęścia nie ma jednak w losowaniu: w pierwszej rundzie musi zmierzyć się z Dubieńską. Porażka jest bolesna. Na duchu Jadwigę podnosi rywalizacja w deblu: tam wraz z tenisistką Godlewską zostają mistrzyniami Polski, pokonując siostry Richterówny.

W nagrodę za te mistrzostwa otrzymuje złoty zegarek. Z dumą pokazuje go rodzicom. A oni... studzą jej zapał i sugerują, że pora zabrać się do jakiejś solidnej pracy. „Zrobiło mi się przykro. Wiedziałam jednak, że tenisa już nigdy nie porzucę. Stał się moim żywiołem”.

Ale słowa rodziców weźmie do serca. Jest pilną uczennicą, uczęszcza do szkoły ekonomiczno-handlowej (na krótki moment zostanie z niej wyrzucona; zakazane było wówczas, by należeć do klubów sportowych i jednocześnie się uczyć).

Latem pracuje z robotnikami przy porządkowaniu kortów; z rówieśnikami czyta książkę o tenisie René Lacoste’a. Studiuje porady: próbuje udoskonalić swoje uderzenia. Marzy o trenerze i zdobyciu singlowego mistrzostwa Polski. I o równym traktowaniu: „Zażarcie musiałam walczyć, aby przełamać zapory snobizmu, samolubstwa i przesądów tak zwanych »wyższych sfer«”.

Takich drajwów nikt nie ma

Coraz więcej podróżuje po Polsce. Jedzie na turniej do Zakopanego – po raz pierwszy widzi wtedy góry.

Po jednych z kolejnych mistrzostw Polski jej sukces odnotuje „Przegląd Sportowy”: „Jadwiga Jędrzejowska stała się rewelacją tegorocznych mistrzostw, takich drajwów chyba nikt w Polsce nie ma. A zaciętość, a talent! Dziewczyna zupełnie instynktownie wyczuwa każdą piłkę i plasuje instynktownie, wszystko to u niej wrodzone”.

Sezon roku 1929 przyniesie spełnienie marzenia: Jadwiga po raz pierwszy zostanie mistrzynią Polski w singlu (w finale pokonuje Poradowską 6:1 i 6:2). Od tej pory do roku 1953 nie odda tego tytułu. A nawet więcej: w finałowych starciach nie straci nawet seta.

Drugie jej marzenie spełni się w 1930 r., kiedy w finale mistrzostw Polski pokona na korcie patrzącą na nią przez lata z wyższością Wandę Dubieńską.

Pilnie uczy się do matury, którą, przez wyjazdy, zdaje eksternistycznie. Gdy w gazetach napiszą, że to „matura za osiągnięcia sportowe”, będzie rozgoryczona.

A zagranicznych wyjazdów jest coraz więcej: Budapeszt, Helsinki, Paryż. O tym ostatnim napisze, że „wobec tylu tenisowych sław poczułam się kopciuszkiem kortów paryskich”.

„Mister G” i wielki świat

Zimne miesiące są wtedy dla tenisistów w Polsce sezonem martwym. Popularne jest grywanie w tym czasie na Riwierze Francuskiej. Jędrzejowska po raz pierwszy jedzie na turnus w lutym 1932 r. Czuje się tam świetnie, zachłannie czerpie z gry.

Nastroje na Riwierze sprzyjają kontaktom towarzyskim. Jadwiga zaprzyjaźnia się z wybitnym lekkoatletą Januszem Kusocińskim, który imponuje jej zaciętością, z jaką trenuje do olimpiady.

Po drugiej stronie siatki Jędrzejowska trafi tam na niecodziennego partnera: pod tajemniczym pseudonimem „Mister G” ukrywać się będzie król Szwecji Gustaw V. „Traktowaliśmy tego starszego, niezwykle miłego pana jako dobrego kolegę, a nie koronowaną głowę” – wspomni. W archiwach zostanie zdjęcie: Jadwiga i król, w eleganckich tenisowych strojach z kołnierzykami, z drewnianymi rakietami w rękach, pozują ramię w ramię na korcie.

Turniejowe tournée trwa: Berlin, Londyn, Dublin. Lecz Jadwiga coraz więcej myśli o podjęciu pracy zarobkowej: „Gdy tak rozmyślałam o mojej przyszłości, ­zjawił się w Krakowie jeden z warszawskich działaczy i przedłożył mi konkretne propozycje, abym się przeniosła do Warszawy i została zawodniczką Legii. Klub ten posiadał własne korty, przejawiał dużo ruchliwości i inicjatywy, organizując wiele spotkań międzynarodowych. Legii zależało bardzo, abym grywała w jej barwach. (...). Obiecano mi mieszkanie i posadę w przedstawicielstwie firmy Dunlop. Podczas zimy praca w biurze, ale w sezonie mogę dowoli grywać w tenisa, pod warunkiem jednak… używania tylko rakiet Dunlopa”.

Później Jadwidze uda się wywalczyć możliwość grania najcięższą rakietą dla kobiet: białym slazengerem.

Do rodzinnego Krakowa już nie wróci, żegnać będzie ją matka ze łzami w oczach. Wkrótce zniknie też rodzinny kąt. „Tam, gdzie stał nasz dom i znajdowały się korty, przebiega dziś ulica” – wspomni po latach.

Wimbledon: zgubne nerwy

Na słynnych trawiastych kortach brytyjskich Jadwiga stanie po raz pierwszy w 1931 r.

„Miałam wrażenie, że gram na puszystym, grubo tkanym dywanie (...). Kiedy jednak znalazłam się na trawie, nie umiałam trafić w piłkę. Zdawało mi się, że gram po raz pierwszy w tenisa” – wspomni. Uczy się jednak, jak zwykle, szybko. Wkrótce szczególnie polubi ten trawiasty szybki tenis. Ale pierwsze występy na Wimbledonie nie przyniosą sukcesów.

Ten największy nadejdzie z początkiem lipca 1937 r. Jadwiga dociera do finału turnieju, pokonując w półfinale Alice Marble. Jej ostatnią przeciwniczką okazuje się Brytyjka Dorothy Round. Mecz jest zacięty: „Gdzieś w głębi mózgu słyszałam dwa głosy, jeden szeptał: Daj spokój, dlaczego tak szarpiesz swoje nerwy (...) zrezygnuj z tej wyczerpującej walki, w której szanse są nierówne. Lecz drugi głos nie dopuszczał do żadnej dyskusji: Wstyd, Jadziu – a gdzież jest twoja sportowa ambicja”.

Przegrywa – w trzecim secie ulega ­Round (wynik na koniec to 2:6, 6:2, 5:7).

Po ostatniej piłce Jadwiga podbiega do siatki uśmiechnięta, gratuluje rywalce. Emocje puszczają w szatni, gdy zostaje sama. Długo płacze. „Co poszło nie tak?” – pyta siebie. „Zgubiły mnie nerwy” – odpowie chwilę później dziennikarzom.

Ale gra w finale Wimbledonu sama w sobie jest sukcesem, przychodzi więc międzynarodowa sława. Amerykańskie media nazywają ją „polską królową siatki” i „latającą Polką”. Zyskuje też pseudonim: „Dża-Dża” (od inicjałów imienia i nazwiska). Koleżanki z kortu zwracają się do niej „Dżed”. Bezpretensjonalna i pogodna, jest lubiana przez tenisowy świat.

Sukcesy i rozpoznawalność przynoszą też szansę na dobre pieniądze. Dla Jadwigi najważniejsza jest jednak możliwość gry z zawodnikami ze świata. Odmówi wszystkim propozycjom przejścia na zawodowstwo i zarabiania na tenisie.

Pan się nie zna

W tym samym roku 1937 Jadwiga po raz pierwszy wyrusza do USA – otrzymuje zaproszenie od Amerykańskiej Federacji Tenisowej. „Do Nowego Jorku popłynęłam na Queen Mary. Był to olbrzymi okręt przypominający pływające miasto (...). Mogłam również trenować, gdyż na jednym z pokładów znajdował się kort tenisowy”.

W mistrzostwach USA znów osiąga finał i znów przegrywa – tym razem z pochodzącą z Chile Anitą Lizaną, która była wówczas w fantastycznej formie (4:6, 2:6).

Gdy kontuzjowana Jadwiga (uderzyła dużym palcem u nogi o drzwi w pociągu w drodze do Los Angeles) ogląda jeden z meczy na amerykańskich kortach, nie może znieść wyższościowego komentarza, który dobiega z sąsiedniego rzędu. Wdaje się w dyskusję i strofuje komentującego: „Widzę, że pan zupełnie nie zna się na tenisie”.

Mężczyzną tym okaże się Charlie Chaplin. Ostra wymiana zdań zaowocuje wieloletnią korespondencyjną przyjaźnią; listy będą wymieniać aż do śmierci aktora.

Siła i spryt

Niewysoka i mocno zbudowana, Jadwiga dba o formę, ale nigdy nie odmawia sobie ciastek. Pogodna, lubi życie towarzyskie: brydża z kolegami tenisistami rozgrywanego na stoliku obok kortu, bale i wieczorne dancingi. Ciągnie ją do papierosów. Potrafi zapalić nawet na chwilę przed ważnym meczem.

Ale to nie przeszkadza jej grać wybitnie. Po jednym z turniejów na kortach trawiastych anglojęzyczna prasa pisze: „Jędrzejowska zademonstrowała tak silny drajw, jakiego dotąd jeszcze Londyn nie oglądał”.

O taktyce Jadwigi niektórzy eksperci mówią, że jest zbyt spontaniczna, nie trzyma się planu, a może go w ogóle nie ma. Jako źródła jej sukcesów wskazują na niebywale silne jak na kobietę zagrania z forhendu i czarujące publikę dropszoty, gdy piłka spada tuż za siatką po stronie rywalki. Serwis ma niezbyt silny, ale precyzyjny, piłka odbija się po zagraniu nisko, co utrudnia rywalkom odbicie.

W złotej erze Jędrzejowskiej nie prowadzono skrupulatnie statystyk – sukcesów międzynarodowych na pewno odniosła łącznie kilkadziesiąt. W prowadzonych rankingach uznaniowych była klasyfikowana w pierwszej dziesiątce, ale nie wyżej niż na piątym miejscu. Wszyscy czekali, aż budowany latami sukces znajdzie ukoronowanie w tytule wielkoszlemowym, a Jędrzejowska znajdzie się na szczycie kobiecego tenisa.

Z nagród został popiół

Gdy po raz drugi wyrusza do USA, atmosfera w Europie jest już gęsta. Jadwiga martwi się, czy zdąży wrócić do Polski przed wybuchem wojny. Nie rozważa emigracji.

W maju 1939 r. jak zwykle jedzie do Paryża na mistrzostwa Francji; jest w finale. Jej przeciwniczka Simonne Mathieu wygrywa z nią 3:6, 6:8. Za to w deblu Jadwiga zostaje mistrzynią wielkoszlemową (wraz ze swoją finałową rywalką).

W 1939 r. ma 27 lat. Wojna, która zaraz nadejdzie, odbierze jej najlepsze dla sportowca lata. We wspomnieniach nie napisze o wojennych czasach za wiele. Nazwie te dni „koszmarem” i zda krótką relację o swoich losach.

Na początku wraz z innymi sportowcami, m.in. Kusocińskim, angażuje się w otwieraną w Warszawie przy ul. Jasnej kawiarnię „Gospoda pod Kogutem”. Przyciąga ona spragnionych kontaktu ze sobą sportowców, którzy mniej lub bardziej angażują się w działalność konspiracyjną. Miejsce przetrwa do 1940 r.; wtedy Niemcy pojawiają się w nim już za często.

Gdy do domu przy ul. Przemysłowej, gdzie Jadwiga mieszka, przychodzi wezwanie na Gestapo, ogarnia ją paraliżujący strach. Idzie z duszą na ramieniu. Gestapowiec informuje: na prośbę króla Gustawa V, wystosowaną w oficjalnym piśmie, Jadwiga ma wyjechać do Szwecji.

Zaskoczona, kategorycznie odmawia. We wspomnieniach pisze: „Było mi niezmiernie miło, że mój partner z Riwiery »Mister G« pamiętał o mnie i chciał mi przyjść z pomocą. Jednak nie mogłam zdezerterować z ojczyzny i opuścić mych najbliższych”.

Odmówi też Niemcom, gdy zachęcają, by grała na kortach III Rzeszy.

W czasie wojny pracuje w warszawskiej fabryce obuwia. Przenosi się na ul. Kielecką. Gdy w sierpniu 1944 r. wybucha powstanie, udaje jej się wydostać z Warszawy. Wraz z grupą dwunastu osób, w tym siostrą Zofią, przez ogródki działkowe na Polu Mokotowskim i Szczęśliwice docierają pod Żyrardów.

Mieszkanie, w którym żyła przed wojną, spłonęło w trakcie powstania. Napisze o nim: „Z licznych a tak dla mnie drogich pamiątek nie pozostało nic. Z setek fotografii i różnego rodzaju zdobytych przeze mnie nagród został tylko popiół”. Ocaleje jedna: srebrny medal wimbledoński, który zabrała opuszczając Warszawę.

Już nigdy nie zaznać smaku walki

Gdy kończy się wojna, ma 33 lata i waży nieco ponad 50 kg (przed wojną jej waga wynosiła 75 kg). Przeprowadza się do Bydgoszczy. I z dziecięcą tęsknotą zaczyna myśleć o tenisie. Jest słaba, rakieta ciąży, piłki ją wyprzedzają, ale upór wygrywa. Wraca do formy i na korty: mistrzostwa Polski nie stanowią dla niej większego wyzwania, rywalki nie są w stanie urwać jej często nawet seta.

Wracają zaproszenia na turnieje do Londynu, Paryża. Na Roland Garros w 1947 r. zagra w finale miksta (jej partnerem będzie Rumun Caralulis). Na wimbledońską trawę wróci dwukrotnie – w roku 1946 i 1947 – ale bez większych sukcesów. Bywa na innych turniejach. W szwedzkim Båstad po raz ostatni ­zobaczy „Mistera G”. W latach 50. Jadwiga wyjeżdża też do Związku Sowieckiego, ale plany treningowe kasuje kontuzja.

Zmiany przychodzą w jej prywatnym życiu: w 1946 r. wychodzi za mąż za Alfreda Galerta, działacza sportowego, pracującego w branży obuwniczej. Zamieszkają w Brynowie pod Katowicami, w domku z widokiem na las. Małżeństwo nie potrwa długo, zakończy je śmierć Alfreda. Nie będą mieć dzieci.

Jadwiga zdaje sobie sprawę, że czasy świetności na kortach mijają. Sygnałów od ciała jest coraz więcej: doskwierają jej typowe dla tenisistów bóle w łokciu, gra pojedyncza staje się przytłaczająco męcząca.

Ale jeszcze w 1961 r. zostanie mistrzynią Polski. Ostatni tytuł w kraju Jadwiga Jędrzejowska zdobywa w wieku 54 lat, w deblu. Wszystkich tytułów polskich mistrzostw uzbiera łącznie sześćdziesiąt dwa.

Postanawia zająć się trenowaniem. Nie bez żalu będzie mówić o tym po latach, że nie wychowała wielkiej następczyni.

Z kariery zawodniczej zrezygnuje dopiero w 1968 r. „Zawsze wiedziałam, że taki moment musi nastąpić, ale nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że decyzja będzie tak trudna. Jak to – powtarzałam sobie w duchu – już nigdy nie zaznasz smaku walki?”.

Uroczyste pożegnanie odbywa się na kortach Huty Baildon w czasie międzynarodowych mistrzostw Polski. Do końca uroczystości Jadwiga trzyma się dzielnie, jednak łez wzruszenia nie uda jej się powstrzymać. „Ogarnęło mnie dziwne uczucie, jednocześnie wielkiego smutku, ale i radości ze spełnionego obowiązku, gdyż śmiem sądzić, że dobrze przysłużyłam się polskiemu tenisowi” – napisze.

Emerytura nie jest dla niej łaskawa. Pracuje w klubie Baildon jako recepcjonistka kortów. Warunki są ciężkie, zwłaszcza zimą, gdy w wysłużonym płaszczu dyżuruje w niedogrzanym budynku.

Wieloletni nałóg tytoniowy Jadwigi zbierze żniwo: zapada na raka krtani, choroba nie da jej wiele czasu. Gdy umiera 28 lutego 1980 r., ma 67 lat. Zostaje pochowana w rodzinnym mieście na cmentarzu Rakowickim.

Prawdziwie zwycięski finał

Przedwojenne występy Jędrzejowskiej można zobaczyć na krótkich czarno-białych nagraniach.

Oto finał Wimbledonu z 1937 r.: Jadzia uwija się na korcie naprzeciw Dorothy Round. Bluzka z kołnierzykiem odsłania umięśnione ręce, falbaniasta spódniczka nad kolano faluje przy mocnym uderzeniu. Zamaszyście serwując, lewą ręką podtrzymuje duży biust. Wreszcie rozgrywa ostatnie punkty w meczu i żegna się z marzeniem o tytule mistrzowskim.

Dalej: finał turnieju na Wschodnim Wybrzeżu USA, także rok 1937: Jadwiga z impetem pokazuje swoje firmowe silne uderzenia z forhendu.

Ujęcie już po meczu: ubrana w elegancką bluzkę z bufiastymi ramionami, trzyma srebrny medal, nagrodę za wice- mistrzostwo. W szerokim uśmiechu prezentuje z lekka krzywe zęby. Nad skronią włosy utrzymuje w ładzie biała kokardka.

Jadzia wolno tłumaczy amerykańskiemu dziennikarzowi, jak przeliterować jej nazwisko. „Jadwiga Ję-drze-jow-ska. Jędrzejowska”. Robi to z odrobiną rozbrajającego zawstydzenia, ale i dumą w głosie. Tak jakby bardzo chciała, aby to nazwisko nie zostało zapomniane. ©℗

Adres URL dla Zdalne wideo

Korzystałam ze wspomnień Jadwigi Jędrzejowskiej „Urodziłam się na korcie” w opracowaniu Kazimierza Gryżewskiego i materiałów udostępnianych przez Polski Związek Tenisowy oraz Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Rakieta Dża-Dża