Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeszcze przed spotkaniem w Brukseli premier Leszek Miller zapowiadał, że nie ustąpi. To samo mówili zachodni przywódcy. Między obu jednakowo nieustępliwymi stanowiskami była jednak różnica: zachodni koledzy Millera ustępować nie mieli z czego, bo nie kwestionowali projektu Konstytucji. Porozumienie było więc możliwe, gdyby krok w stronę kompromisu wykonała Polska. Podobnego ruchu w stronę Polski Niemcy albo Francja wykonać nie chciały i nie mogły, bo nie przekonały się do polskich argumentów. Zarówno przed szczytem, jak podczas jego trwania, Polska nie wykazała, że rozwiązania z Nicei są dobre także dla innych. Jak więc mogła mieć sojuszników?
Stało się to, czemu Konstytucja chce przeciwdziałać: by jeden kraj, powodowany partykularnymi interesami, mógł zablokować wysiłki pozostałych. Żadna mniej lub bardziej udana deklaracja nie pomniejszy odpowiedzialności Polski za załamanie się procesu budowy europejskiej integracji.
Konstelacja w UE jest jasna: tylko dwa kraje są Konstytucji przeciwne, pozostałe akceptują ją w obecnym kształcie. Powinniśmy się jednak jak najszybciej pozbyć złudzeń, że Hiszpania popiera stanowisko Polski z tych samych pobudek, co my. Unijni politycy są z hiszpańską taktyką świetnie obeznani. W żadnej sytuacji Madryt nie motywował sprzeciwu względami narodowymi, za jego postawą kryje się jedynie chęć wymuszenia dodatkowych funduszy. Co innego Polska - tu nie brakowało deklaracji o dumnym, wielkim narodzie, który nie da się postawić pod ścianą. Taka argumentacja nie trafia w Unii na przychylne ucho, bo przeczy istocie europejskiej integracji. Stosowna do sytuacji rezygnacja z narodowych interesów jest przecież źródłem dobra wspólnego - jej największego sukcesu. Poza tym nieprzejednane odwoływanie się do własnego interesu może wywołać podobną reakcję po drugiej stronie.
Czasem może się zdarzyć, że wszyscy się mylą, a tylko jeden ma rację. Ale tylko czasem i tylko w życiu. W polityce - nie. Brak porozumienia w Brukseli wynika też z braku zaufania. Spotkanie na szczycie poprzedziły przecież liczne konsultacje i kampanie, po których stanowisko Polski stało się tylko jeszcze bardziej maksymalistyczne. Polska groziła nawet wetem. Z takiej pozycji trudno się wycofać. W Brukseli, wbrew temu co niektórzy mówią, zwyciężyło hasło “Nicea albo śmierć".
Dla integracji europejskiej nadchodzą teraz trudne chwile. Kolejna dyskusja o konstytucji nałoży się na wybory do Parlamentu Europejskiego, co grozi następnymi komplikacjami. Efektem może być dalszy spadek poparcia dla integracji. Kampania wyborcza zaostrzy argumentację, a o ileż bardziej potrzebujemy uspokojenia sytuacji. Nie będzie też sprzyjała wyważonej refleksji, choć tylko ona zapewniłaby rzetelną dyskusję o miejscu i roli Polski w UE. Jest ona konieczna. Tak jak rachunek sumienia. Polska musi na nowo określić swoją politykę europejską i doprowadzić do tego, aby postrzegano ją we wspólnocie jako solidnego partnera, obeznanego z granicami dobra własnego i wspólnego, gotowego do ponoszenia części odpowiedzialności za pomyślność całego kontynentu. Tylko taki jest sens naszej integracji z Europą.
Jeszcze nic nie jest przesądzone. Ale ostrzeżeń o powstaniu Europy dwóch prędkości nie wolno lekceważyć. Miejsce Polski będzie w drugiej lidze. Źle, że tego nie rozumiemy. Jeszcze gorzej - że sami się tam spychamy.
---ramka 320009|strona|1---