Pułapki publicystyki historycznej. Kolejny głos w naszej debacie o Markowej

Opinia, która jest oskarżeniem ludzi o najokrutniejsze czyny – tutaj: o mord na ukrywanych Żydach – nie może być wywiedziona ze statystyki. Publikujemy kolejny głos w naszej debacie o Markowej.

17.10.2023

Czyta się kilka minut

Pułapki publicystyki historycznej

Tytuł drugiego artykułu Zuzanny Radzik („Debata o Markowej”) – który był polemiką z krytycznym tekstem Wojciecha Pięciaka („W Markowej nie było krwawej symetrii”) – stanowił zaproszenie do rozmowy, z którego chcę skorzystać.

Rozumowanie Autorki wydało mi się w kilku aspektach co najmniej wątpliwe. Treść jej artykułu dotyczy w głównej mierze metodyki publicystyki historycznej i ogólnego obrazu relacji polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej. W pierwszym zdaniu Radzik wycofuje się co prawda z kategorycznego stwierdzenia, że w Markowej w noc po zamordowaniu Ulmów doszło do zabójstwa 24 Żydów przez ukrywających ich gospodarzy („Nie mamy pewności, czy zdarzyło się to, co opisuje Jehuda Ehrlich” – pisze, nawiązując do jedynego źródła, w którym pojawia się taka informacja). Jednak w dalszej części tekstu stara się uwiarygodnić swą pierwotną tezę.

CZYNI TO NA TRZY SPOSOBY. Po pierwsze, powołując się na przywołane ogólnie inne publikacje prasowe i naukowe omawiające świadectwo Ehrlicha. Po drugie, stosując wnioskowanie dedukcyjne, oparte na dostępnej dokumentacji dotyczącej denuncjowania i zabijania żydowskich współobywateli w całej Polsce (wedle logiki: skoro w wielu miejscach się to działo, to Markowa nie była zapewne wyjątkiem). Po trzecie, zarzucając krytykom ignorancję w tej dziedzinie („Wyczuwam, że ta trudność ze zmianą paradygmatu...” oraz ostatnie zdanie artykułu: „...czytelnikowi znającemu realia okupacji oraz inne relacje z okolic Łańcuta jego opowieść nie wyda się zaskakująca”).

Zrelacjonowałem sposób argumentacji Zuzanny Radzik, gdyż chcę się odnieść do jego prawomocności. Od ponad 50 lat publikuję prace naukowe. Wiem aż za dobrze, że autorzy prac naukowych mogą się mylić, bo sam się myliłem i odwoływałem później moje wcześniejsze wnioski. Errare humanum est. Dlatego bezkrytyczne powoływanie się na inne publikacje uważam za błąd warsztatowy, skądinąd bardzo częsty. Z tego, że inni tak pisali, nie wynika, że jest to obowiązująca teza. Każdego autora obowiązuje krytycyzm i konfrontowanie źródeł.

WNIOSKOWANIE DEDUKCYJNE stanowi dla publikujących ogromną pokusę, gdyż ułatwia życie, pozornie zwalniając od mozolnego badania konkretnego przypadku, skoro znana jest ogólna prawidłowość. Jest to jednak pułapka, gdyż ze statystycznej prawidłowości nie da się prawomocnie orzec o konkretnym przypadku. Gdy nie ma twardych danych i trzeba posłużyć się wnioskowaniem dedukcyjnym, należy to czynić z wielką ostrożnością.

Autorka zdaje się nie rozumieć, że opinia, która jest oskarżeniem ludzi o najokrutniejsze czyny, nie może być wywiedziona ze statystyki. W naukach przyrodniczych błędne wnioski szkodzą wyłącznie reputacji autora. W przypadku publicystyki historycznej ryzyko jest nieporównywalnie większe – nawet wydany w dobrej wierze niesprawiedliwy osąd wyrządza krzywdę konkretnym ludziom, niszczy dobre imię. Myślę, że m.in. do takich sytuacji odnosi się pouczenie Jezusa: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (Ewangelia wg św. Łukasza, 6, 37). Popełniony błąd trudno uznać, trudno się z niego wycofać, choć to jedyna droga, aby zminimalizować szkody.

Z kolei zarzucanie adwersarzom ignorancji jest zabiegiem popularnym w polskiej publicystyce, ale tak bardzo niewłaściwym, że nie będę z nim polemizował. Czyniąc to, Radzik definiuje się jako strona polsko-polskiej batalii wokół stosunku Polaków do Żydów w czasie II wojny światowej i zdradza emocje, które nią kierowały przy pisaniu pierwszego tekstu o Ulmach, w którym przywołała relację Ehrlicha („TP” nr 37). Jak widać, emocje czasem prowadzą na manowce.

WARTO TEŻ może przy tej okazji uświadomić sobie, o co toczy się ta batalia. Przedmiotem sporu jest kształt krzywej rozkładu reakcji Polaków na eksterminację Żydów. Symetryści podejrzewają, że to rozkład normalny, jakże częsty w naturze, co oznacza podobną liczbę łotrów i samarytan oraz ogromną pasywną większość pośrodku. Natomiast dwie strony polskiej batalii próbują udowodnić, że jest to rozkład typu log-normalnego, także w przyrodzie obecny, który charakteryzuje się dużą asymetrią: jedno ramię krzywej jest znacznie większe od drugiego. Strony sporu starają się przekonać słuchaczy, że większy koniec krzywej to, odpowiednio, łotry lub samarytanie. Rzetelne dowiedzenie każdej z tych tez wydaje mi się szalenie trudne po upływie 80 lat.

Oczywiście warto te sprawy badać, ale pamiętając o Chrystusowym pouczeniu. ©

Autor (ur. 1947) jest profesorem Instytutu Nauk Geologicznych Polskiej Akademii Nauk; w czasach PRL działacz opozycji ­demokratycznej. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Pułapki publicystyki historycznej