Przyjazne media

27.04.2003

Czyta się kilka minut

Wojna z Irakiem przyniosła kolejny paradoks w dziejach dziennikarstwa: nowe możliwości technologiczne okazały się dla mediów tak błogosławieństwem, jak przekleństwem - pisze w PRESSIE (4) Piotr Zdanowicz.

Nagłówek „St. Petersburg Times” oznajmiał: „To najbardziej przyjazna telewizji wojna w historii”. A jeden z prezesów CBS News ogłosił dumnie: „Postęp technologiczny dotarł do punktu, w którym jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia korespondenta”.

Właśnie dzięki połączeniu nowej technologii z pomysłem Pentagonu, by przydzielić oddziałom liniowym 600 dziennikarzy, narodził się nowy styl dziennikarstwa tzw. backpack journalist. Dziennikarz plecakowy jest samodzielny, wszechstronny i mobilny. Przykładowo: korespondentka telewizji ABC Stephanie Gosk została wyposażona w telefon satelitarny Irydium, cyfrową kamerę Sony, zestaw satelitarny Inmarsat i standardowy laptop (wszystko ważyło ok. 7 kg, a kosztowało 10 tys. dolarów). Osobną jakość reprezentował David Bloom ze stacji MSNBC: z producentem i operatorem poruszał się w Iraku przerobionym na potrzeby telewizji czołgu M-88, który wyposażono m.in. w żyroskopowy stabilizator kamery. Pozwalało to przesyłać obraz nawet wtedy, gdy pojazd pokonywał pustynne wertepy z prędkością 50 mil na godzinę.

W efekcie tylko podczas pierwszej doby wojny sieci telewizyjne przekazały więcej relacji na żywo niż podczas całej kampanii w Zatoce w 1991 r. Kłopot w tym, że powódź obrazu nie była równoznaczna z bogactwem informacji. I nie chodzi tylko o stary problem nieumiejętności hierarchizowania wiadomości przez wielu korespondentów i redaktorów. Istotniejsza była sama konwencja pokazywania tej wojny: połączenie reality show, stylu „Terminatora” i serialu „Z Archiwum X”. Efektem mody na relacje na żywo była powierzchowność przekazu: materiały montowane, umożliwiające pogłębienie tematu i spojrzenie z dystansu, na antenę przebijały się z trudem. Więcej: w ujęciach vide-ofonów to korespondenci stawali się głównymi bohaterami wydarzeń. Niektórzy zresztą doskonale wpasowali się w rolę Terminatorów: zachowywali się tak, jakby uczestniczyli w wielkiej zabawie i relacjonowali pokaz fajerwerków, a nie wojnę. Eksponowali sensacje i nowinki kosztem wojennej rzeczywistości (atmosferę potęgować miały choćby częste ujęcia z noktowizorów).

Z kolei telewizyjne studia zaczęły przypominać sztabowe sale odpraw: nad mapami pochylali się emerytowani generałowie, a sytuację na polu walki miały oddawać wyrafinowane komputerowe wizualizacje. Nie bez powodu prowadzący program MSNBC przemianował tradycyjny newsroom na the war room, a korespondentów mianował „wojskiem wiadomości”.

Tymczasem eksperci w mundurach okazywali się zwykle (czego zresztą się można było spodziewać) promilitarni i reprezentowali perspektywę Pentagonu. Także reporterzy, koncentrując się na kwestiach taktyki i techniki, lekceważyli często problem politycznego kontekstu wojny, prawa międzynarodowego czy kwestie humanitarne.

Co gorsza, dziennikarze przejęli nawet od wojskowych ich język („Pentażargon”): relacje pełne były typowo armijnych eufemizmów. Krytykom tej maniery nie chodzi przy jedynie o poprawność stylistyczną: język stał się rodzajem manipulacji (dlatego choćby prezenterowi NBC wypomniano, że mówiąc o cywilnych ofiarach wojny użył określenia „straty uboczne”). Dziennikarską zasadę neutralności naruszał choćby nowy zwyczaj posługiwania się „zwrotami »my« w odniesieniu do wojsk amerykańskich i »wróg«, gdy mowa o Irakijczykach”. Sprawiało to nadto wrażenie „radosnego kibicowania »naszym chłopcom«”.

Kontrowersyjne jest zresztą samo skorzystanie przez media z oferty „przydziału” ich wysłanników do jednostek. Nie dość, że był to zapewne chwyt z arsenału public rela-tion, to ceną, jaką zapłacili dziennikarze za dostęp do wydarzeń, jest „pozostawienie wojskowym znacznego stopnia kontroli nad przekazywanymi na żywo informacjami” i ryzyko wciągnięcia mediów „w tryby wojskowej maszyny propagandowej”.

KB

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2003