Przez czyściec do historii

Nie godzi się w kraju, który mieni się katolickim, męczyć człowieka, który poczuwa się do winy, wielokrotnie przepraszał, ale próbuje się wytłumaczyć i niewykluczone, że skutecznie buduje własną legendę.

07.10.2008

Czyta się kilka minut

Proces o naruszenie praworządności PRL przez ówczesnego I sekretarza rządzącej partii i dowódcę armii (było to więc coś w rodzaju zamachu na samego siebie) wydaje się dziwacznym pomysłem. Aspekt ludzki tego procesu też budzi wątpliwości: po 27 latach trudno uwierzyć, żeby - co byłoby zrozumiałe ćwierć wieku temu - chodziło o zemstę czy namiętne dążenie do sprawiedliwości. W wyniku partyjnych kalkulacji (i partyjnych szantaży) mamy igrzyska polityków i mediów, po których nie mamy co spodziewać się przestrzegania moralnych standardów. Mamy też niestety igrzyska niektórych historyków, którzy zajmują się tamtą epoką z dzisiejszego, a więc ahistorycznego punktu widzenia. Ci, przed którymi otwierają się archiwa, więcej wiedzą, lecz mniej rozumieją.

Targowica

Generał Jaruzelski staje przed sądem z godnością, nie zasłania się wiekiem ani stanem zdrowia. Ma prawo mieć w tym swój interes: chce przejść przez ten czyściec do historii. Publicystów drażni, że powoływał się nieraz na wybitne postacie z przeszłości, które też dokonywały trudnych wyborów: Piłsudskiego, Wielopolskiego itp. Dodałbym jeszcze - paradoksalnie - Stanisława Augusta, bo ten miał do czynienia z Targowicą. Przystąpił do niej w końcu, jak wiadomo, ale to już zupełnie inna historia. Z innego powodu go tu przywołuję: na wypróbowanej targowickiej zasadzie, jako alternatywna ekipa, antyszambrowali na Kremlu: inteligentny twardogłowy, zapomniany nie wiadomo dlaczego współtwórca Marca, spokojnie żyjący sobie w USA Stefan Olszowski, i Tadeusz Grabski. Kto jeszcze pamięta o sforze sprzedawczyków-dziennikarzy demaskujących w prasie sowieckiej - nie całkiem słusznie, ale z ewidentną złą wolą - niezdecydowanie generała?

Jaruzelski wziął na siebie całą odpowiedzialność za "mniejsze zło", był też powszechnie znienawidzony. Pamiętam, jak mówił mi Konstanty Jeleński (potem zmienił zdanie), że w stanie wojennym żywił do generała nienawiść jak do hitlerowców, nienawiść, jakiej nigdy nie miał wobec innych komunistów. Wydaje się jednak, że Jaruzelski nigdy nie czerpał z nienawiści wobec swojej osoby tej perwersyjnej przyjemności, co Jerzy Urban. Podkreślał natomiast chętnie patos wyboru mniejszego zła, którego dokonał.

Skąd ten zawód? Przecież generał był komunistą i nie wyobrażał sobie Polski bez przyjaźni z ZSRR. Jak niejeden ze swojego pokolenia, był jako zesłaniec ofiarą tego państwa, potem skromnym uczestnikiem jego wojennego tryumfu i wreszcie - jako sojusznik - zdawał sobie sprawę z potęgi radzieckiej.

Byłem latem 1981 r. w Związku Radzieckim, na Litwie i pamiętam rozpętaną tam antypolską kampanię. Pamiętam "dodatek dla Polski pogrążonej w chaosie", dopisany do cen w sklepach, i otwarte zebrania partyjne, na których prelegenci mówili o profanacjach radzieckich grobów, panoszeniu się CIA, nieudolności i bezsilności władz. Życzliwa Polsce inteligencja też miała pretensje, że przez polskie fanaberie i u nich przykręca się śrubę. Oficer lotnictwa wspominał ze łzą w oku ćwiczenia z zuchami-Polakami (w przeciwieństwie do podszytych faszyzmem Niemców i Węgrów, tchórzliwych Czechosłowaków i cyganowatych Rumunów). Polska to drzazga w naszym sercu - powiedział, kiedy butelka się skończyła. Mobilizowano lekarzy, czołgi na granicy grzały silniki.

Próba zastraszenia? Może. Pamiętam kilka lat później na Węgrzech (oczywiście nie wśród przyjaciół) odziedziczoną po kadarowskiej propagandzie niechęć wobec Solidarności, która strajkuje - nie pracuje. Byliśmy otoczeni wrogimi rządami, które czuły się zagrożone, a i wśród społeczeństw też rozmaicie bywało.

Kamienie na szaniec

Marszałek Kulikow twierdzi, że wojska paktu nie interweniowałyby w Polsce w 1989 r. Gorbaczow - przeciwnie. Komu wierzyć? Na pewno Kreml chciał tego uniknąć, ale i USA też nie przyszłyby nam przecież z pomocą za naszą wolność, bo swojej miały pod dostatkiem.

Sytuacja w 1981 r. wymykała się spod kontroli. Uważam, że doszłoby do krwawej konfrontacji. Jak zwykle część młodzieży byłaby gotowa ginąć według starej zasady kamieni na szaniec. Ale i starzy mieli ze sobą porachunki. Pewien taternik, który służył w ZOMO, opowiadał, że po akcji milicyjni weterani wspominali metody z czasów "utrwalania władzy ludowej" i twierdzili, że lepiej ludzi Solidarności zagazować w Oświęcimiu. Z drugiej strony bohater podziemia na moje pytanie, zadane już w nowej rzeczywistości - o sens walki prowadzonej bez szans zwycięstwa rzucił myśl, że za mało jeszcze wygubił komunistów i konformistów, bo wtedy nie byłoby hańby Okrągłego Stołu. Musiało minąć 10 lat, kiedy skruszał ZSRR, by to, co było niemożliwe w 1981 r., okazało się łatwe - może nawet zbyt łatwe.

Tomasz Łubieński (ur. 1938) jest pisarzem i publicystą, redaktorem naczelnym miesięcznika "Nowe Książki", autorem m.in. "Bić się czy nie bić?" oraz "Ani triumf, ani zgon".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2008