Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak było ostatnio. Nie do zniesienia stało się wysłuchiwanie tego, co z taką łatwością mówiło wielu polityków. Sytuuję ich wszystkich pod symboliczną literą N. i traktuję jako jedną osobę. I proszę:
Po pierwsze, nie rozprawiać o sumieniu żywego człowieka nazywanego z imienia i nazwiska. Nie ma Pan do tego prawa. Zwłaszcza wtedy, gdy występuje Pan jako reprezentant całego świata wartości zasługujących na najniższy pokłon. Sąd nad cudzym sumieniem jest tego świata zaprzeczeniem.
Po drugie, nie wołać tak głośno o zagrożeniu wolności słowa, stanowiącej pono dla Pana wartość omal najwyższą. Od zawsze także słowo objęte było odpowiedzialnością, jak każde inne ludzkie działanie. I tak ma być. To prawda: z sali sądowej, o której Pan mówił teraz, po werdykcie rozległy się skandowania "precz z cenzurą". Ale przecież dopiero co był Pan na innej sali, gdzie tacy sami obrońcy skandowali poparcie dla oskarżyciela, bo to on upominał się o krzywdę przez słowo.
I po trzecie wreszcie: może zdoła się Pan zastanowić, czy nie najuczciwiej byłoby w tej tragicznej i bolesnej sprawie, jak we wszystkich podobnych dotąd i na przyszłość, zacząć pytać przede wszystkim: a kto tam pospieszył z pomocą, w porę, zanim jeszcze stało się, co się stało? Był ktoś taki? Będzie także na przyszłość?
Bo kiedy mówimy o próbie heroizmu, jakiej poddany zostaje nasz bliźni - jeśli w ogóle mamy odwagę mówić (bo wcale nie zawsze należy) - to najmniej nadaje się do tego medialny spektakl, na co dzień przypominający raczej mecz w ping--ponga, a wśród tych, co potrafią stanąć obok i nie zranić, ale wyciągnąć rękę z pomocą, najskuteczniej uczyni to współczujący pasterz. Może nawet milczący, ale za to umiejący słuchać.
Nie Pan.