Promować? Nie promować?

W amerykańskiej debacie publicznej krytyka prezydenta Busha dojrzała na dobre. Gdy Demokraci zaczynają przebąkiwać o impeachmencie, zimowe wydanie kwartalnika THE NATIONAL INTEREST przynosi ciąg dalszy dyskusji zapoczątkowanej jesienią przez profesorów politologii Davida C. Hendricksona i Roberta W. Tuckera tekstem "Krucjata wolności. Dowodzili, że obecna "promocja demokracji nie ma uzasadnienia w amerykańskiej tradycji. "Deklaracja Niepodległości nie uzasadniała tego, by obce państwa miały prawo do rewolucjonizowania innych porządków politycznych, nawet tyrańskich - pisali.
 /
/

Teksty na łamach najnowszego TNI bynajmniej z nimi nie polemizują. Daniel Pipes, dyrektor Forum Środkowowschodniego, przypomina, że debata o promowaniu przez USA demokracji w świecie nie jest niczym nowym. Idealistyczna szkoła głosiła, że prezydent tego kraju ma być zarazem "liderem ruchu demokratycznego". A pogląd Hendricksona i Tuckera, to - według Pipesa - po prostu realizm. Za "eksportem demokracji" kryją się trzy założenia: że sama demokracja w jakimś sensie należy do Amerykanów, że daje się ją eksportować i że, mając wybór, nie-Amerykanie jej chcą. Jak jednak twierdzi prof. Leslie H. Gelb z Rady Stosunków Międzynarodowych, "gdy Karen Hughes z Departamentu Stanu pojechała do Arabii Saudyjskiej, by zaoferować saudyjskim kobietom pomoc w uzyskaniu wolności, usłyszała od nich, że przecież są wolne".

Doktrynę zastosowano do Iraku: dziś celem jest tam uniknięcie wojny domowej, a nie przekształcenie kraju w demokratyczny. "Z amerykańskiego punktu widzenia celem w Iraku jest stworzenie reżimu, który nie będzie zagrażał Ameryce - pisze Pipes. - To dla ochrony samych siebie, a nie na tworzenie lepszego Iraku, płacą podatnicy, a walczą żołnierze". USA odniosło wprawdzie w eksporcie demokracji niejeden sukces (Pipes przywołuje Japonię), problem w tym, że choć wizja demokratycznego Bliskiego Wschodu jest piękna, Amerykanie w swej niecierpliwości chcą jej "na wczoraj".

Prezydent USA jest utopistą, pisze w swoim głosie w debacie Robert W. Merry, wydawca "Congressional Quarterly". Choć, jak stwierdził Samuel Huntington, "żaden filozof polityki nie opisał nigdy utopii konserwatywnej". Tyle że Bush nie jest filozofem polityki, lecz dzieckiem swoich czasów, w duchu amerykańskiej wizji świata post-zimnowojennego. Wizji skoncentrowanej wokół dawno już skompromitowanej tezy Francisa Fukuyamy o "końcu historii" i refleksji Thomasa Friedmana nad globalizacją jako ostatecznym modelem kultury uniwersalnej. Oczywiście na wzór amerykański.

Hendrickson i Tucker wskazywali, że osią działań ojców-założycieli USA było prawo narodów do samostanowienia, lecz zmienił to Woodrow Wilson. Jego pierwszym następcą byłby, zdaniem Merry'ego, Bush senior, który wysłał żołnierzy do Somalii w celach czysto humanitarnych. W tym duchu Clinton posłał armię USA na Bałkany. Bush junior poszedł dużo dalej, jak pisze Merry, łącząc ducha misyjnego z ochroną obywateli własnego kraju, czyli "wojną z terroryzmem". Ale - przywołuje autorów wyjściowego artykułu - "owoce polityki zagranicznej Busha pokazują, że stawianie znaku równości między »żywotnymi interesami«, a »najgłębszymi przekonaniami« jest fałszywe".

Kolejny uczestnik dyskusji, prof. Joseph S. Nye Jr. z Harwardu, przypomina, że Liga Narodów Wilsona miała służyć ochronie każdego kraju, nie tylko krajów demokratycznych, przed agresją zaś polityka Trumana służyła powstrzymywaniu komunizmu, a nie wymianie reżimów przy pomocy szybkich środków. "Neo-wilsończycy z administracji Busha ponieśli klęskę nie przez forsowanie celu, jakim była promocja demokracji, lecz przez dobór środków. To okrojona wersja wilsonianizmu, ignorująca jego nacisk na instytucje multilateralne i nieadekwatne odwoływanie się do Trumana, bo ignorujące jego roztropność" - stwierdza Nye.

Jeśli Bush uważa, że reżimy autorytarne Bliskiego Wschodu są źródłem terroryzmu, to pojawia się pytanie: czy wzrost demokracji ogranicza terroryzm? (Można tu dodać, że odpowiedzi udziela przykład Autonomii Palestyńskiej - gdzie wybory parlamentarne wygrał w minionym tygodniu radykalny Hamas). Nic na siłę - twierdzi Nye. Promocji demokracji w powojennej Japonii i Niemczech nie da się porównać z tą made by Bush choćby dlatego, że wówczas użyto także środka miękkiego a efektywnego: planu Marshalla. Owszem, interwencja w Iraku sprawiła, że coś na Bliskim Wschodzie drgnęło. Na dłuższą metę amerykańska wizja lepszego jutra podetnie argumenty ekstremistów. Jednak, przypomina Nye, "jeśli dalej będziemy używać złych środków na krótki dystans, możemy nigdy nie doczekać się efektów na dłuższą metę".

Jakich środków potrzeba? Leslie H. Gelb stwierdza, że "prawdziwą misją USA nie jest narzucanie innym naszej formy rządów, lecz uczenie przykładem". A Ameryka ma się czym pochwalić: prawo, organizacje pozarządowe, związki zawodowe, wolność prasy... "Czas teraz, by na pole bitwy wyszli wojownicy z think tanków i uniwersytetów, i wymyślili, jak USA mają użyć swej siły, by skrzyżować nasze ideały z ich [tj. np. Arabów] inną wizją świata" - postuluje Gelb. Bo niczego się nie osiągnie, mówiąc: "Hej, pozbyliśmy się waszego dyktatora, zróbcie sobie teraz demokrację"?

MK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2006