Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wy okażecie nam solidarność w kwestii uchodźców, to my wyjdziemy naprzeciw waszym oczekiwaniom, gdy idzie o obawy przed Rosją: sugestia, że tak mógłby wyglądać „deal” między Niemcami a krajami Europy Środkowej, w tym Polską, pojawiła się w jednym z niemieckich komentarzy po wizycie prezydenta Dudy w Berlinie.
W istocie, w wywiadach udzielonych prasie niemieckiej Andrzej Duda najmocniej akcentował właśnie to: oczekiwanie, że Berlin – dotąd przeciwny stałym bazom NATO w Polsce – zmieni zdanie [jak Niemcy uzasadniają swój sprzeciw, patrz rozmowa w dziale Świat – red.]. W serii rozmów w głównych dziennikach („FAZ”, „Welt”, „Bild”) prezydent chwalił politykę kanclerz Merkel wobec Rosji, słusznie doceniając, że jej determinacja to dziś główny zwornik (kruchej) jedności Unii w tej kwestii. Prezydent i jego otoczenie zrobili zresztą w ogóle maksimum tego, co można było zrobić, aby wysłać sygnał, że Duda chce jak najlepszych relacji z Berlinem.
Od strony niemieckiej wizytę prezydenta zdominowała natomiast kwestia uchodźców – i trudno, żeby było inaczej, skoro codziennie przybywa ich tam kilka tysięcy – czyli więcej, niż Polska miałaby łącznie przyjąć w ramach unijnych „kwot” (rząd PO-PSL zadeklarował, że przyjmie raptem 2 tys. osób – „kwoty” są, jak dotąd, dobrowolne). Prezydent Gauck wprost apelował o większe zaangażowanie Polski. Stojąc obok Gaucka, Duda był w trudnej sytuacji. Raz, że to nie jego kompetencja; dwa, że obie wielkie partie, PO i PiS, są niechętne przyjmowaniu uchodźców, a kontekst wyborczy nie sprzyja zmianie ich stanowiska, skoro większość społeczeństwa popiera taką politykę.
Duda odpowiadał więc, że Polska przyjmuje migrantów-uchodźców z Ukrainy. Merytorycznie miał rację. Od wybuchu wojny do Polski przybyło kilkaset tysięcy Ukraińców, z których większość pewnie tu zostanie. Niemniej fakt, że szczęśliwie nie są oni takim obciążeniem dla polskiego państwa jak uchodźcy bliskowschodni i afrykańscy dla Niemiec – gdyż Ukraińcy nie rejestrują się jako uchodźcy, nie czekają na zasiłki, podejmują pracę i łatwo się w Polsce integrują (stają się więc cennym „zastrzykiem demograficznym”) – sprawia, iż politycznie „argument ukraiński” nie musi przekonywać. Zwłaszcza Niemców, którzy muszą przyjąć w tym roku aż 800 tys. przybyszów – także za sprawą celowej bezczynności ich unijnych i szwajcarskich sąsiadów z południa, którzy cynicznie wolą przepuszczać migrantów (a roczny koszt utrzymania tylu ludzi to równowartość 40 mld zł!).
Powiązanie obu tematów – uchodźcy i bazy NATO – to niejako narzucający się (prasowym komentatorom czy także politykom?) efekt dynamiki zdarzeń. Kryzys uchodźczy i kryzys rosyjsko-ukraiński to dziś nasze dwa największe problemy. Niezależnie od tego, co sądzimy o przyczynach obecnej fali uchodźców i o samych uchodźcach – wydaje się, że gdyby Polska zadeklarowała przyjęcie jakiejś ich liczby, np. ze wschodnich Niemiec – gdzie napięcia społeczne na tle uchodźczym skutkują już punktowymi eksplozjami – byłoby to nie tylko szlachetnym gestem, ale też działaniem jak najbardziej racjonalnym: polityczną inwestycją. ©℗