Fatalistyczna alternatywa

Jeśli Angela Merkel nie zmieni swej polityki wobec kryzysu migracyjnego, Niemcom i Unii grozi implozja polityczna i społeczna. Jeśli zmieni, do dramatycznych scen dojdzie na zewnętrznych granicach UE.

17.01.2016

Czyta się kilka minut

Dzieci imigrantów na stacji kolejowej w serbskiej miejscowości Šid, 11 stycznia 2016 r. / Fot. Anna Gowthorpe / GETTY IMAGES
Dzieci imigrantów na stacji kolejowej w serbskiej miejscowości Šid, 11 stycznia 2016 r. / Fot. Anna Gowthorpe / GETTY IMAGES

Wygląda na to, że tylko taki wybór mają unijni politycy na czele z Merkel, na której spoczywa tu największa odpowiedzialność – nie tylko dlatego, że głównym celem imigrantów są Niemcy, ale też dlatego, że reszta Unii nie może nic zrobić wbrew Niemcom. Jest to więc wybór między opcjami, z których każda może mieć (także) fatalne skutki. Przy czym skutki będzie mieć nie tylko działanie zmierzające do ograniczenia imigracji, ale też zaniechanie – czyli przyzwolenie, by sprawy toczyły się obecnym trybem.

Dynamika imigracji

Choć trwa zima, granice Bawarii, „bramy Niemiec”, przekraczają dziennie 3 tys. ludzi. Wcześniej przeszli przez sześć granic i sześć krajów bezpiecznych (siedem, jeśli za bezpieczną dla nich uznać Turcję). Przy takiej skali imigracji – kto przeszedł przez kolejne kraje, by jako miejsce na nowe życie wybrać Niemcy, jest już raczej imigrantem niż uchodźcą – dałoby to w 2016 r. kolejny milion – po ponad milionie w 2015 r. Ale bardziej realne jest, że gdy skończy się zima, liczba imigrantów wzrośnie. Jeśli na bawarskiej granicy będzie ich tylu, ilu ostatniej jesieni (6 tys. dziennie lub więcej), Niemcy mogą spodziewać się co najmniej 2-3 milionów.

Przy takich wielkościach – i perspektywie na kolejne lata – traci na znaczeniu to, czy inne kraje Unii odciążą Niemcy i przyjmą swoje kontyngenty. Przy takiej dynamice niewiele to zmienia, poza (chwilowym) odciążeniem Niemiec. Wbrew temu, co twierdzi Berlin, w tym przypadku europeizacja problemu nie oznacza jego rozwiązania.

W ten sposób kwestia polityki wobec masowej imigracji – problemu, od którego zależy też już przyszłość Unii – zaczyna sprowadzać się do pytania: czy Europa (de facto Niemcy?) jest w stanie przyjmować po kilka milionów przybyszów rocznie? Zakładając, że przyjąć to nie tylko kwaterować i karmić, ale też integrować w społeczeństwie, które zaakceptuje tę sytuację, a nie zostanie postawione wobec faktów dokonanych. Ta ostatnia okoliczność, niby oczywista, nabiera szczególnego wymiaru po sylwestrowych wypadkach w Kolonii [zob. „TP” nr 3/2016 – red.].

A jest tu też kwestia bezpieczeństwa: w 2015 r. Niemcy i kraje na trasie bałkańskiej straciły kontrolę nad swym terytorium państwowym i nad tym, kto na nim przebywa, gdy zarazem coraz większy procent przybyszów nie miał żadnych dokumentów (może po to, aby móc uchodzić za Syryjczyków, postrzeganych jako uprzywilejowani). Tymczasem zaprzestanie wszelkich kontroli to następna zachęta dla kolejnych milionów – większa niż zdjęcia z Angelą Merkel.

Egejska brama

Przy obecnej dynamice pytanie brzmi więc: czy w optyce kilku lat Europa chce i może przyjąć i integrować (na rynku pracy, kulturowo) kilkanaście milionów imigrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji; i to bez wpływu na to, kogo przyjmuje? I czy jej obywatele się na to godzą?

Tymczasem w ostatnim roku europejscy politycy – w poszczególnych krajach i w Brukseli – nie dali na te pytania wiążącej odpowiedzi. Ograniczali się do „zarządzania kryzysem”. A także, z czasem, do reagowania niby bardziej stanowczego – jak kontrole graniczne (także w strefie Schengen) czy zapowiedzi zaostrzenia prawa dla azylantów-kryminalistów (po Kolonii) – co jednak nie zmieniało ogólnej tendencji. Np. Skandynawia kontroluje wprawdzie granice, ale zawraca tylko osoby bez dokumentów. Także Niemcy od niedawna zawracają do kilkuset osób dziennie na granicy z Austrią. Ale na ogólną dynamikę nie ma to wpływu.

Niewiele dał też deal z Turcją. Ankara podjęła ofertę, złożoną osobiście Erdoğanowi przez Merkel, że w zamian za wsparcie finansowe ograniczy ruch przez swą granicę z Grecją (na Morzu Egejskim greckie wyspy od brzegu Turcji dzieli kilka kilometrów). Ale liczby pokazują, że Ankara tego nie robi: w pierwszych kilkunastu dniach stycznia na greckie wyspy dotarło 23 tys. osób (kilkadziesiąt utonęło). To mniej niż jesienią, ale przyczyną jest zimowa pogoda.

Tymczasem, patrząc na migracyjną mapę, morska granica turecko-grecka to miejsce kluczowe. Grecja w istocie zrezygnowała z jej ochrony, choć jest to też zewnętrzna granica Unii, a ochrona granic zewnętrznych miała być warunkiem zniesienia granic wewnętrznych. Skutek: jeśli ktoś chce ograniczyć napływ imigrantów do Unii, musi zamknąć tę „egejską bramę”. Tylko jak, by nie doprowadzić do katastrofy humanitarnej? To jedno z głównych dziś pytań.

Jak (nie) postąpi Merkel?

Wróćmy do Niemiec. Choć wydarzenia kolońskie zmieniły tam debatę o imigracji, to nie zmieniły polityki: Merkel kontynuuje swą linię. Dlaczego to robi? I to mimo coraz większej presji: w sondażach większość Niemców deklaruje, że chce zamknięcia granic dla imigracji, zmiany kursu żąda coraz więcej polityków z jej własnej partii, podobnie uważa coraz więcej samorządowców (na nich spada opieka nad imigrantami), a dwaj byli sędziowie Federalnego Trybunału Konstytucyjnego wyrazili ostatnio opinię, że kanclerz łamie konstytucję, rezygnując z ochrony granic w sytuacji, gdy zewnętrzne granice Unii nie istnieją...

A więc – dlaczego? Kilka dni temu dziennikarz „Frankfurter Allgemeine” przedstawił rekonstrukcję sposobu myślenia Merkel, twierdząc, że nie zmieni ona stanowiska. Z jego tekstu wyłania się obraz pani kanclerz, która prowadzi swoiste „gry wojenne” na mapie Europy – symulacje tego, co może się stać, gdy każe zamknąć granice (ma podstawy prawne: umowy z Schengen i Dublina). Autor „FAZ” twierdzi, że choć Merkel jest świadoma, iż Niemcy nie są w stanie przyjmować nadal tylu ludzi, to nie chce wydać takiego polecenia, bo jest przekonana – można dodać: fatalistycznie – iż skutki byłyby dramatyczne, a Berlin byłby za to odpowiedzialny.

Chodzi o „efekt domina”: symulacja ma pokazywać, że gdy Merkel zamknie granice, uczynią to zaraz wszystkie kraje na trasie bałkańskiej (ponoć są na to gotowe). Nie wiadomo, co będzie wtedy z imigrantami, którzy są już w Europie. Ani co stanie się na granicach Słowenii i Chorwacji lub Grecji i Macedonii: czy między krajami nie dojdzie do napięć, nawet wojny (tak, pada słowo wojna). A że strumień płynący z Turcji nie ustanie, decyzja Berlina sprawi, iż Grecja, konfrontowana z masami ludzi, którzy utkną w jej granicach, stanie się szybko „państwem upadłym”. I sięgnie po drastyczne metody, by zamknąć napływ kolejnych imigrantów, a Morze Egejskie zamieni się w „masowy grób w skali dotąd nieznanej”; być może dojdzie do wojny (znów: wojna) z Turcją... Wszystko to, konstatuje „FAZ”, byłoby końcem Unii, jaką znamy.

Tylko tyle, nie więcej

Autor „FAZ” przytacza na koniec, co kanclerz powiedziała grupie dzieci, które odwiedziły ją niedawno w Urzędzie Kanclerskim: że zawsze jest nadzieja, iż sprawy potoczą się jednak w dobrym kierunku. I konkluduje: „To wszystko, co oferuje ta kanclerz. Tylko tyle, nie więcej”...

Jeśli ta rekonstrukcja myślenia Merkel jest trafna, to wydaje się, że obciążone jest ono straszliwym fatalizmem: przekonaniem, że pewne procesy są nieuchronne (sceny na Morzu Egejskim) i nic nie można poradzić, jedynie czekać. A to w gruncie rzeczy kapitulacja polityki. Tym bardziej że w układance opisanej przez „FAZ” brakuje istotnego elementu: symulacji, jakie mogą być skutki owej kapitulacji dla Niemiec i dla Unii...

Cokolwiek więc Merkel zrobi lub nie zrobi, stoi przed wyborem fatalistycznym. ©℗

Tekst ukończono 15 stycznia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2016