Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kenijska policjantka Edna Kiplagat zwyciężyła w maratonie, zresztą pięć pozostałych medali w biegach również zgarnęły zawodniczki Kenii. Eliminacje w biegu na 100 metrów mężczyzn w wielkim stylu wygrał Jamajczyk Usain Bolt. Południowoafrykański biegacz Oscar Pistorius jeszcze nie startował. Jego dystans to 400 metrów.
O dylematach związanych z karierą tego niepełnosprawnego zawodnika pisałem w "Tygodniku" trzy lata temu, przed olimpiadą w Pekinie. Przypomnę: Trybunał Arbitrażowy przy Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim pozwolił wówczas Pistoriusowi wystartować w igrzyskach, o ile osiągnie on odpowiedni wynik. Ambitnemu biegaczowi zabrakło do kwalifikacji 0,7 sekundy, a Komitet Olimpijski RPA nie zdecydował się wystawić go w sztafecie, tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Pistorius musiał zadowolić się występami na paraolimpiadzie (zdobył trzy złote medale), po których zapowiedział, że będzie jeszcze intensywniej pracował, by za cztery lata pojawić się na "normalnych" igrzyskach w Londynie. Awans do tegorocznych mistrzostw świata to ważny etap na drodze do spełnienia tego pragnienia.
Kłopot z Pistoriusem polega na tym, że jest on biegaczem, który nie ma nóg. Stopy i łydki amputowane we wczesnym dzieciństwie zastępują mu protezy z włókna węglowego. Trybunał Arbitrażowy ponownie orzekł, że nie ma dowodów, iż zapewniają one Pistoriusowi wyraźną przewagę nad innymi zawodnikami, ale - podobnie jak za pierwszym razem - od razu rozległy się głosy kwestionujące to orzeczenie. Tym bardziej, że dwóch spośród sześciu lekarzy, którzy uczestniczyli w szczegółowych testach, jakim poddano niepełnosprawnego lekkoatletę, orzekło, iż dzięki protezom może on nawet o 10 sekund wyprzedzić zdrowego zawodnika, będącego w porównywalnej kondycji psychofizycznej. O pozytywnej dla Pistoriusa decyzji przesądziły głosy większości.
Wydaje się, że nikt tak naprawdę nie wie, czy korzystający z dobrodziejstw nowoczesnych technologii biegacz rzeczywiście ma przewagę nad pełnosprawnymi rywalami, czy nie. Przeciwnicy jego startów w "normalnych" imprezach tłumaczą, że są pod wrażeniem jego determinacji i sportowej postawy, nie chcą tylko stwarzać niebezpiecznego precedensu. Od wielu lat w sporcie walczy się wręcz obsesyjnie o równość szans, o precyzję w mierzeniu wyników, o eliminację wszelkich sztucznych "wspomagaczy". Owszem, w grę wchodzą ogromne pieniądze, ale też, przyznajmy, niewygasłe jeszcze poczucie sprawiedliwości, które każe nam wściekać się przed ekranem, ilekroć powtórka dowodzi sędziowskiej pomyłki. Przypadek Pistoriusa burzy ten porządek: posługuje się on w rywalizacji sprzętem, z którego inni skorzystać nie mogą. Przypomnę argument sprzed kilku lat: czy wpuścilibyśmy na ring boksera, któremu w miejsce brakującej dłoni zamocowano by stalową pięść?
A jednak nie mogę przestać kibicować zawodnikowi z RPA. W tym, co robi, jest ukryte wyzwanie dla całej naszej cywilizacji, która zachwyca się
odmiennością i jednocześnie nie wie, co z nią zrobić. Jak zmierzyć jego "obciążenia", skoro ma przeciwko sobie cały stop naszych przyzwyczajeń i uprzedzeń? Pistorius to symbol kogoś, kto chce się wyrwać z getta, przejść ze świata do świata, być "naprawdę", a nie tylko "para-". I ta walka wzbudza podziw. Chyba większy niż wątpliwości.