Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzeba przyznać, że poszło to wyjątkowo szybko. Niecały tydzień po zaprzysiężeniu nowego rządu i wygłoszeniu przez Beatę Szydło exposé (wspartego przez „drugie exposé” Jarosława Kaczyńskiego podczas debaty nad wotum zaufania dla jej gabinetu) grupa zaniepokojonych rozwojem wydarzeń publicystów, intelektualistów i działaczy społecznych założyła Komitet Obrony Demokracji. Że zareagowali zbyt nerwowo, by nie powiedzieć: histerycznie? Szydzącym z nich prawicowym politykom i dziennikarzom wypada przypomnieć, że niecały rok temu sami równali krok w zorganizowanym przez PiS „Marszu w Obronie Demokracji i Wolności Mediów”, protestując przeciwko rzekomym fałszerstwom podczas wyborów samorządowych, ale też – by zacytować przemawiającego wówczas Joachima Brudzińskiego – „praktyce zatrudniania po linii partyjnej”.
Owszem, wiele z tego, co pokazało w minionym tygodniu Prawo i Sprawiedliwość, można by zarzucić i poprzedniej władzy. Uchwalane w ekspresowym tempie kiepskie ustawy, butne wystąpienia, łamanie sejmowych obyczajów czy rozkręcenie karuzeli stanowisk to nie są zjawiska obce obserwatorom polskiej sceny politycznej i miały miejsce również podczas ośmioletnich rządów PO-PSL. A przecież wypada przypomnieć, że Donald Tusk rozpoczynał je wówczas m.in. decyzją o zachowaniu Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa CBA – żeby jego przejmującym władzę kolegom miał kto patrzeć na ręce.
Choć obecny szef CBA Paweł Wojtunik wciąż pozostaje na stanowisku, pierwsze decyzje nowej władzy zmierzają w stronę zwiększenia jej immunitetu. Byliśmy już świadkami prezydenckiego aktu łaski wobec tegoż Mariusza Kamińskiego, który również dzięki tej decyzji mógł spokojnie objąć posadę koordynatora ds. służb specjalnych w nowym rządzie: Andrzej Duda ułaskawił polityka PiS jeszcze w trakcie procesu (sic!) – Kamiński złożył apelację od wyroku pierwszej instancji, skazującego go na trzy lata więzienia za sposób przygotowania przez CBA prowokacji w tzw. aferze gruntowej (podlegli mu funkcjonariusze m.in. fałszowali dokumenty i nadużywali podsłuchów – uznał sąd). Następnie – znów w błyskawicznym tempie, bo porządek obrad Sejmu uzupełniono o ten punkt przed północą 18 listopada, dzień później zajęły się nim obie izby parlamentu, a już 20 listopada efekty ich pracy zaakceptował prezydent – zmieniono ustawę o Trybunale Konstytucyjnym tak, aby nowa ekipa rządząca mogła wprowadzić swoich ludzi do jednej z instytucji powołanych do kontrolowania władzy. Przypomnijmy, jak zżymał się przed laty Jarosław Kaczyński na krępujący mu ruchy „imposybilizm prawny”...
Oczywiście: teoretycznie nie jest wykluczone, że PiS wydeleguje do TK wybitnych ponadpartyjnych prawników. Patrząc jednak na inne ogłaszane w tych dniach nominacje – np. Jacka Kurskiego na wiceministra kultury, z delegacją do „wyczyszczenia” mediów publicznych (ale też na zmiany w służbach i mającej je kontrolować sejmowej komisji; minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski powiedział, że dotychczasowi szefowie służb byli większym zagrożeniem niż to zewnętrzne) – trudno w to uwierzyć. Bez popadania w przesadę (w Polsce nie zaczął panować system totalitarny i nie skończyło się państwo prawa, choć zobaczyliśmy, jak politycy traktują je instrumentalnie) można napisać, że takiej władzy
po 1989 r. nie miała w Polsce jeszcze żadna formacja. Samodzielna większość w Sejmie, prezydent, zapowiadany nadzór nad mediami publicznymi, nawet próba ingerencji w repertuar wrocławskiego teatru (czytaj komentarz na str. 9), teraz jeszcze sąd konstytucyjny... a wszystko to przy kompletnej degrengoladzie zajmującej się sobą głównej partii opozycyjnej (Ewa Kopacz, która przegrała wybory na szefa klubu PO, zrezygnowała z ubiegania się o stanowisko przewodniczącego ugrupowania, w którym startuje w związku z tym wyniszczająca kampania wyborcza).
W Polsce zaczęły się więc igrzyska i warto przygotować się na to, że potrwają cztery lata. Tym bardziej że z chlebem będzie gorzej: z wywiadu wicepremiera i ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego dla „Rzeczpospolitej” jasno wynika, że rząd nie będzie się kwapił ze spełnianiem obietnic socjalnych z okresu kampanii wyborczej (ma to być możliwe z czasem, w miarę jak budżet będzie zdobywał środki, czyli w sumie nie wiadomo kiedy). Czymś trzeba będzie zająć uwagę ludzi, którzy wynieśli PiS do władzy, zanim wyniosą kogoś innego.