Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ubiegłym tygodniu liczba mieszkańców Ziemi osiągnęła poziom 7 miliardów. Czy to demograficzny "tipping point", czy jest on jeszcze przed nami, czy też dawno go minęliśmy? Nie sposób przewidzieć. Optymiści twierdzą, że powodów do niepokoju nie ma, postęp technologiczny w produkcji żywności sprawi bowiem, że Ziemia wyżywi nawet większą populację. Pesymiści (realiści?) ostrzegają, że od dawna siedzimy na tykającej bombie.
Problem, co może wydawać się zaskakujące, nie tkwi wyłącznie w liczbie Ziemian, ale w fakcie, że wszyscy oni, czy to z Grenlandii, czy to z interioru brazylijskiego, chcą uczestniczyć w życiu globalnej klasy średniej. Stąd rosnące zużycie energii, zapotrzebowanie na telefony komórkowe, samochody, telewizory, mięso (warto prześledzić, jak potężny wpływ na rynek żywności ma zmiana przyzwyczajeń kulinarnych Chińczyków, którzy z ryżu przerzucili się na kurczaki). Jeśli prawo do telewizora plazmowego i codziennej porcji mięsa mają mieszkańcy bogatej Północy, nie ma żadnych podstaw, by tych samych rozkoszy odmawiać biednemu Południu.
Co więcej, może się okazać, że zahamowanie przyrostu ludności w Indiach okaże się pozornym zwycięstwem zatroskanych o losy świata. Im mniej dzieci, tym większa zamożność. Im większa zamożność, tym większe potrzeby konsumpcyjne. Ta ludna, okropna Afryka, która jest solą w oku zatroskanych o demografię, zużywa per capita najmniej energii ze wszystkich kontynentów. Cały kontynent bez RPA potrzebuje jej tyle, co bardzo zorientowany ostatnio na ekologię Nowy Jork.
Czy ten węzeł oznacza, że przekroczyliśmy punkt zwrotny, czy też mówiąc o demografii ujawniamy również całą naszą hipokryzję?