Portfolio niechcianego

Porzuceni przez rodziców. Odrzuceni przez rodziny adopcyjne, zbyt trudni dla domów dziecka – podopieczni Domu Chłopaków w Broniszewicach uczą się, jak smakuje stabilizacja.

31.07.2018

Czyta się kilka minut

S. Tymoteusza i s. Gracjana z Rafałem i Mikołajem, podopiecznymi DPS-u w Broniszewicach / LARYSA BIADAŁA / BRONISZEWICE.DOMINIKANKI.PL
S. Tymoteusza i s. Gracjana z Rafałem i Mikołajem, podopiecznymi DPS-u w Broniszewicach / LARYSA BIADAŁA / BRONISZEWICE.DOMINIKANKI.PL

Kilkunastomiesięczny Mikołaj bardzo chce zobaczyć świat poza łóżeczkiem. Żeby przyjrzeć się pluszowej krowie, chwyta dłonią za powiekę, rozchyla ją, zezuje, jakby chciał sprawdzić, gdzie się podziała jego ulubiona maskotka. Mikołaj ma FAS, alkoholowy zespół płodowy, a do tego bardzo poważną wadę wzroku. Przeszedł już jedną operację oczu, kolejną będzie mógł mieć dopiero, gdy skończy siedem lat.

– Przyjęłyśmy zasadę, że nie oceniamy postaw, decyzji i postępowania rodziców, którzy zostawili u nas swoje dzieci, choć to bardzo trudne. Można winić mamę Mikołaja za to, że nie przestała pić w ciąży, łatwo szukać w niej zło, ale trudniej zapytać, gdzie była jej rodzina, przyjaciele, gdzie była społeczność, która przyzwoliła jej pić – wyjaśnia siostra Tymoteusza. Obok Mikołaja leży zupełnie dorosły już Rafał. Poskręcane ciało chłopaka mogłoby sugerować, że nie ma z nim kontaktu. Obecność obcej osoby w pokoju na początku wyraźnie go zawstydza, po chwili jednak uśmiecha się szeroko, jakby naprawdę cieszył się ze spotkania. Rafał lubi traktory – zabawkowa czerwono-zielona maszyna z przyczepą stoi na ramie jego łóżka. Mogą się w siebie wpatrywać godzinami.

Jest sprawa

Wszystkich trudno poznać – jest ich 56. Mieszkają razem, bez podziałów, prywatności i biologicznych rodziców, w Domu Pomocy Społecznej prowadzonym przez siostry dominikanki w Broniszewicach. Teraz chłopaki czekają na nowy dom. Dzięki zapałowi i marketingowym chwytom zakonnic z Wielkopolski obok starego pałacu, w którym dotychczas mieścił się DPS, powstał właśnie nowoczesny, wygodny budynek. Przeprowadzą się do niego niedługo.

Inwestycja kosztowała ponad 6 mln złotych, budowę siostry sfinansowały z datków, darowizn i kwest. – Na początku jeździłyśmy po parafiach całego kraju w każdy weekend. Czasem kwestowałyśmy pod kościołami przez cały dzień – mówi siostra Eliza. – Ludzie byli hojni, rozumieli nas. Nawet księża z parafii sami dorzucili się do puszki – dodaje siostra ­Tymoteusza.

Dominikanki w Broniszewicach przyznają, że po tym, jak wpadły na pomysł budowy nowego domu dla chłopaków, bywało ciężko. Ktoś je okradł, czasem brakowało na chleb, a ich podopieczni zawsze musieli mieć na leki i rzeczy niezbędne do życia.

Zdecydowały się na przenosiny – nową, ogromną inwestycję – bo w starym budynku zrobiło się ciasno. Stary pałac nie sprawdzał się w swojej funkcji: są w nim pomieszczenia, w których nie ma się nawet jak obrócić. W jednej z sal dziennego pobytu na kilkunastu metrach kwadratowych przebywa kilkunastu autystyków. – Każdy potrzebuje indywidualnego podejścia i przestrzeni, której tu nie możemy mu zapewnić – mówi siostra Tymoteusza.

Na parterze są trzy niewielkie sale z najbardziej chorymi. Ściśnięte łóżka i niewielki stolik, na którym podaje się herbatę, stawia leki i je posiłki. – W nowym budynku nie będzie im tak ciasno, chłopaki w większości będą mieszkali po dwóch w pokoju – cieszy się siostra Eliza.

Wszystko jest już zaplanowane. Pokoje będą z oddzielnymi łazienkami, a poddasze zaadaptowane do rehabilitacji – siostry nazywają je domowym spa.

Emocje na dłoni

Swój pierwszy pokój w nowym budynku będzie miał Mariusz. Do Broniszewic trafił niedawno, kiedy zrezygnowała z niego rodzina zastępcza. Nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Swój temperament lubi wybiegać, uwielbia piłkę nożną. Siłą i precyzją na boisku imponował już wcześniej – przed przyjazdem tutaj grał w kilku drużynach.

Siostry i pracownicy Domu Pomocy Społecznej wdrożyli chłopców w normalne życie i prace ośrodka. – Chcemy im zapewnić dobre, zwykłe, rodzinne życie – mówi siostra Eliza. – A obowiązki dają im poczucie, że są tej rodzinie codziennie potrzebni. Mariusz sprząta i pomaga ubrać się innym. Andrzej zmywa naczynia i, jak zapewnia, bardzo to lubi. Maniek ma stały dyżur przy suczce Bronce, ulubienicy chłopaków.


Czytaj także: s. Małgorzata Chmielewska: Najsłabszy powinien być VIPem


Nad tą zwyczajnością domu czuwa ponad czterdziestoosobowy zespół pracowników i współpracowników. – Tu nic się nie ukryje, emocje chłopaków masz na dłoni, nie da się ich oszukać, możesz tylko z nimi być, bo trudno być obok nich – wyznaje siostra Eliza. W Broniszewicach nie ma zakazów. W trzynastohektarowym gospodarstwie jest gdzie się wyszaleć. Łukasz na ulubionym rowerze pokonuje tę samą trasę wielokrotnie w ciągu dnia. Najpierw rękami wykonuje kołowrotek, co oznacza, że za chwilę wsiądzie na swój trójkołowy pojazd i znów zrobi kilkadziesiąt okrążeń wokół pałacu. Ostatnio spotkał traktory, wybrał ten największy i nie odrywał od pojazdu wzroku. Ponoć udało mu się do niego wsiąść. Nieważne, kto na co dzień nim jeździ – przez chwilę na pewno był to traktor Łukasza.

Będzie głośno

W domu najbardziej uroczysta jest niedziela. Przygotowania do mszy trwają od świtu; na poranne, wspólne spotkanie szykowane są najlepsze ciuchy. W malutkiej kaplicy na piętrze mieści się tylko część chłopaków i sióstr, reszta zostaje na zewnątrz w dużej sali. – Trudno namówić księdza, by celebrował mszę w warunkach, które ciężko mu czasem zrozumieć. Tu słychać śpiewy, szepty, jęki, chłopaki kiwają się, chodzą. Cierpimy na deficyt kontemplacyjnej ciszy – uśmiecha się siostra Tymoteusza. – Dopiero teraz znalazłyśmy księdza, który próbuje się w tym jakoś odnaleźć.

Świetnie w tej przestrzeni odnajdują się za to chłopaki. Stojąc w komżach wokół ołtarza wianuszkiem otaczają księdza, któremu ewidentnie przeszkadza słońce wpadające do kaplicy. Maniek zbiera na tacę, Mikołaj chodzi i ogląda żarówki (co jaśniejsze punkty na swojej świetlnej mapie pokazuje palcem), Jarek po raz pierwszy pod nieobecność pana Andrzeja, który gra na bongosach, chwyta bębny i gra wtórując siostrze Grzegorzy, która staje się jednoosobową gitarową scholą. Nikt nie wiedział, że ten mały chłopak ma tak dobre poczucie rytmu. Nikt nie przypuszczał, że tak prawdziwa może być msza święta, tak normalne może być spotkanie wspólnoty. Kto tylko może, przyjmuje komunię świętą. Nawet Rafał, dla którego nogami przenoszącymi go na piętro stali się dwaj starsi koledzy. Gdy ksiądz wraca do ołtarza, w kaplicy rozlega się gromkie „A ja?”. Jarek zdejmuje dłonie z bębnów i doprasza się swojego udziału w komunii.

Mama z wyboru

– Mówiłam, że będzie głośno i niekontemplacyjnie – mówi z uśmiechem siostra Tymoteusza, prawna opiekunka Jarka, który do domu w Broniszewicach trafił rok temu. W swoim portfolio niechcianego dzieciaka miał już wtedy cztery porażki. Najpierw porzucili go rodzice, później rodzice zastępczy, a potem zrezygnowały z niego dwa domy dziecka. Zaraz po przyjeździe do Broniszewic, gdy tylko się zameldował, spojrzał na siostrę Tymkę i coś w nim zagrało. Wtulił się w nią i oznajmił czule: „Ty będziesz moją mamusią!”. – I co mu miałam odpowiedzieć? – zastanawia się siostra. – Dokonał wyboru, mogłam się jedynie podporządkować.

Jarek uśmiecha się coraz częściej. Na pytanie, kto jest jego mamą, odpowiada bez wahania: „Tymka!”. Ponoć dwa razy zdarzyło mu się już powiedzieć: „Kocham”. Jeszcze nie umie wrócić do przeszłości, nie chce o niej opowiadać, trudno namówić go na wspomnienia, napędza go teraźniejszość. Świetnie odnajduje się w nowych sytuacjach, chce wszystko sprawdzić, wszystkiego dotknąć. Potrafi też rozwalać – idzie na gruzowisko i coś tam burzy. Największą radość sprawiają mu jednak frytki. Najpierw patrzy na nie, jakby właśnie przyniesiono mu je pierwszy raz w życiu. Potem wącha. I metodycznie, powoli wyciąga po jednej, z radością wkładając do ust. To jeden z niewielu momentów, w których Jarek jest wyciszony, w całości oddany frytkowemu rytuałowi. Świetnie rozróżnia smaki: słodkiego nie lubi, gorzkie i słone mile łechcą jego podniebienie. Uwielbia rukolę. Gdyby mógł, pewnie wszystkie potrawy jadłby palcami, jednak jego dłonie dręczy słabość, czasami nie może utrzymać sztućców w dłoni – zdarza mu się, że nie potrafi donieść do stołu kubka z herbatą, trochę już w życiu narozlewał. W Domu Chłopaków w końcu nikt mu tego nie wyrzuca, nikt nie krzyczy: „Zrobiłeś to specjalnie!”.

Dumne pingwiny

– Ludzie czasem mówią, że jesteśmy przyszywanymi matkami chorych dzieci, a my z tej opieki nad chłopakami jesteśmy dumne! Będąc w zakonie, dostałyśmy możliwość bycia prawnymi opiekunkami, matkami niepełnosprawnych, a dzięki temu Boga mamy jeszcze bliżej, na wyciągnięcie ręki, w drugim człowieku – wyznaje siostra Eliza. Nie przeszkadza im nawet to, że nazywają je pingwinami. To skojarzenie przekuły na kampanię promującą w internecie zbiórkę na Dom Chłopaków. Dzięki filmikowi puszczonemu w sieci w „Światowym Dniu Pingwina”, na którym wygłupiały się, imitując pingwini chód, wytuptały sobie kolejne pieniądze na budowę.

Największą ciekawość chłopaków budzą pokoje w nowym domu, choćby dlatego, że na ścianach mają już unikalne fototapety, które odzwierciedlają ich zainteresowania. – Któryś zażyczył sobie nawet świnię na traktorze i okazało się, że udało się spełnić to marzenie – cieszy się siostra Tymka. Elegancki Adrian, gdy pierwszy raz zobaczył swój nowy pokój z fototapetą pokazującą Wojsko Polskie w akcji, stanął na baczność, zasalutował i nie chciał wyjść.

A poza domem – czego im brak? – Żeby ktoś z nimi pograł w piłkę, powygłupiał się. My możemy być ich matkami, ale nie zastąpimy im ojców; czasem po prostu potrzebują połobuzować. Wielu ludzi nam pomaga, modli się za nas, wspiera finansowo, lecz wciąż jeszcze niewielu chce pobyć z niepełnosprawnymi – podsumowuje siostra Eliza. Wystarczy czasem pogonić z nimi po parku, pogadać, zjeść wspólnie kebab i frytki, wystarczy z nimi pojechać tramwajem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018