Porozmawiaj z nimi

Oto zbiorowy portret dzieci niekochanych. Zrobiony bez czułostkowości czy naiwnych wyobrażeń na temat dziecięcej niewinności.

05.06.2017

Czyta się kilka minut

„Nazywam się Cukinia” – kadr z filmu / Fot. Materiały Dystrybutora
„Nazywam się Cukinia” – kadr z filmu / Fot. Materiały Dystrybutora

Bardzo rzadko trafiają na nasze ekrany filmy animowane, które byłyby czymś więcej niż dodatkiem do popcornu. Takie, które nie atakują zmysłów kolorystyczną pastelozą, przeładowanym kadrem, przesterowanym dźwiękiem i słodkimi piosenkami pisanymi „pod Oscara”. Które zamiast galopady atrakcji wygenerowanych przez komputer tworzą na ekranie świat spowolniony, zamieszkały przez ręcznie robione lalki w dzierganych sweterkach, wypełniony naturalnymi odgłosami przyrody i bardziej alternatywnym brzmieniem.

Takim filmowym rarytasem jest „Nazywam się Cukinia” Claude’a Barrasa, który w minionym roku uzbierał pokaźny worek zasłużonych nagród. Zabrakło wśród nich chyba tylko statuetki Amerykańskiej Akademii, przyznanej ostatecznie „W głowie się nie mieści” ze stajni Pixara, choć to właśnie trwająca ledwie godzinę, stonowana wizualnie i muzycznie animacja poklatkowa z Europy bardziej zasługuje na miano filmu terapeutycznego. Traktując młodego widza poważnie, bez taryfy ulgowej, może pomóc mu w przepracowaniu tego, co boli najbardziej. A temu, kto jeszcze nie doświadczył prawdziwego bólu, pozwoli dostrzec ciemne strony życia.

„Nazywam się Cukinia” to film o dziecięcej traumie. Tytułowy bohater ma 9 lat, niebieskie włosy i wielkie smutne oczy z siną obwódką. Wychował się bez ojca, w mieszkaniu zawalonym puszkami po piwie, którym mama zapijała swoje smutki, zanim zginęła w tragicznych okolicznościach, do czego niechcący przyczynił się sam Cukinia. Osierocony chłopiec trafia do domu dziecka, gdzie poznaje cały zastęp potrzaskanych przez życie dzieciaków. Ich rodzice mają problemy z narkotykami, cierpią na choroby psychiczne, weszli w konflikt z prawem albo jako nielegalni imigranci zostali wydaleni z Europy. To dlatego podopieczni domu dziecka (jest wśród nich też mała Alice, której tata „robił potworne rzeczy”) mają swoje nerwowe tiki: ktoś regularnie moczy w nocy łóżko, ktoś inny zjada pastę do zębów.

Barras na podstawie wydanej właśnie u nas powieści Gilles’a Parisa tworzy zbiorowy portret dzieci niekochanych. Stroni przy tym od czułostkowości czy naiwnych wyobrażeń na temat dziecięcej niewinności. Filmowi milusińscy zostali już skażeni przez ten świat. Bywają okrutni, cyniczni i niejedno w życiu widzieli. Nieobca jest im pornografia, stąd częste dowcipasy na temat fizjologii czy seksu. Jednakże twórcy filmu z dużą subtelnością i wyczuciem przeprowadzają małoletniego widza przez świat przedwcześnie utraconego dzieciństwa. Okazuje się, że w tzw. bidulu (choć gwoli ścisłości jest to kameralny budynek na uboczu, prowadzony przez serdecznych opiekunów) Cukinia czuje się mniej osamotniony niż w rodzinnym domu. W dodatku udaje mu się nawiązać bliższy kontakt z dwiema osobami, które odmienią jego życie. Inna rodzina jest możliwa, mówi film Barrasa, nie ma w tym jednak łatwego optymizmu. W grupie wiekowej, do której należy Cukinia i jemu podobne dzieciaki po przejściach, tylko nieliczne mają szansę znaleźć nowy dom.

Animowana opowieść o wychodzeniu z traumy ma jeszcze jedną wartość: dokonuje upodmiotowienia dziecka, które samodzielnie musi podejmować decyzje i dokonywać wyborów. Nie ma w tym, broń Boże, jakiejś pochwały pajdokracji. Dzieciństwo w „Nazywam się Cukinii” bliskie jest wizji Korczaka, jakkolwiek temat wskazywałby raczej na pokrewieństwo z Goldingiem i jego „Władcą much”. Największym jednak atutem filmu Barrasa jest powściągliwa, wyciszona forma, dająca możliwość skupienia i czas do namysłu. Niewiele powstaje filmów dla młodszej widowni, które pozwalałyby odczuć na własnej skórze ciężar bezsennej nocy, cierpki smak samotności, nudy, oczekiwania na list czy wypatrywania bliskiej osoby. Coś takiego mogło udać się tylko w filmie, który powstał z dala od Disneylandu.

„Nazywam się Cukinia” nie jest tytułem obliczonym na masową widownię, a jeśli miałby być oglądany przez dzieci, to raczej z kategorii wiekowej 10+. Lecz nawet te nie powinny być pozostawione z filmem same sobie. Bo historia chłopca zwanego Cukinią to przede wszystkim zaproszenie do rozmów po seansie – o tym wszystkim, co tylko na pozór wydaje się odległe. ©

NAZYWAM SIĘ CUKINIA (Ma vie de Courgette) – reż. Claude Barras. Prod. Szwajcaria/Francja 2016. Dystryb. Vivarto.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2017