Ponad epokami

Chór w I części Dziadów daje Guślarzowi osobliwą radę: Szukaj umarłych pośród nas żywych. Podążenie za tą wskazówką w interpretacji tekstów romantycznych okazuje się dziś znacznie bardziej owocne niż droga odwrotna - próby obdarzania życiem martwych symboli.

05.06.2005

Czyta się kilka minut

Podobnie jak podczas omawianego tu wcześniej festiwalu baz@rt, także i w ramach Re_wizji studenci i absolwenci wydziału reżyserii sami wybierali teksty, nad którymi zamierzali pracować, co zapewne przesądziło o ich bardzo osobistym stosunku do sztuk i ich autorów. Uderzającą cechą festiwalowych przedstawień była bowiem śmiałość, z jaką ich twórcy, nie zatrzymując się na rafach języka i historycznego tła, docierali do sedna utworów.

Szczególna wrażliwość i kontekst działalności romantycznych dramatopisarzy przesądza zarazem o uniwersalności, jak i daleko idącej subiektywizacji ich dzieł. Oba te aspekty zostały wydobyte przez młodych reżyserów.

Paweł Passini w bardzo skondensowanej formie przedstawił część pierwszą “Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego jako duszny dramat rodzinny, psychiatryczną wiwisekcję, a zarazem dyskurs filozoficzny bliski “Faustowi". Prowadzi go kabotyński, histeryczny, ale i tragiczny w pełnym tego słowa znaczeniu Hrabia Henryk (Zbigniew W. Kaleta) z “banalnie złym" Pankracym (Roman Gancarczyk). Pankracy jest niejako emanacją ciemnej strony duszy bohatera, cieniem przyczajonym i finalnie przejmującym pozycję Hrabiego. Reżyser wydobył egzystencjalistyczny wymiar dramatu czytając go poprzez listy Krasińskiego; nieustanne samostwarzanie się i narzucanie innym ról przez Henryka to jedyny sposób na lęk człowieka stojącego pod pustym krzyżem, ale i zatrute źródło szaleństwa prowadzące go do śmierci. Potężne emocje bohaterów, wyrażane ekspresyjną grą, wzmacnia lub ironicznie podważa oprawa muzyczna Tomasza Gwincińskiego, który na równych prawach połączył formy instrumentalne, śpiew operowy, w końcu bełkot wodnych bąbelków (wszystko to wykonywane na żywo). Oraz taniec - poloneza, którego niczym Mrożkowskie tango zatańczą Hrabia z Pankracym.

Na przeciwnym biegunie do wyczyszczonego z konkretu historycznego i politycznego, zagranego w demonstracyjnie teatralnych kostiumach spektaklu Passiniego umieścić należy “Księdza Marka" Słowackiego w reżyserii Michała Zadary. To spektakl odważny, prowokujący, rozszerzający perspektywę czytania Słowackiego. Kolejne nieudane polskie powstania - od czasów konfederacji barskiej poprzez Powstanie Warszawskie aż do zrywów antykomunistycznych - połączone zostały z najbardziej niepokojącymi elementami dzisiejszej rzeczywistości. Porażające okrucieństwo dramatu nie przejawia się w hektolitrach krwi i stosach płonących trupów, ale w wizji młodych, wrażliwych ludzi, którzy w ciężkich butach, moro i z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, z karabinem w dłoni i pieśnią o Maryi na ustach gotowi są zginąć za ojczyznę, ale nie zawahają się przed zamordowaniem Rabina czy obdarciem z butów umierającego Starościca.

Zadara nie pozostawia złudzeń co do tego, co dzieje się z każdą rewolucją, ale interesuje go nie tyle mechanizm tworzenia i obalania mitów, co wzajemne relacje pomiędzy bohaterami, układające się w błędne koło upokorzeń i zemsty. Na plan pierwszy wysuwa się w związku z tym postać Judyty granej przez Barbarę Wysocką, ginie natomiast dosyć enigmatyczna postać tytułowa (co należałoby uznać za jeden ze słabszych punktów tego przejmującego przedstawienia).

Równowagę pomiędzy rozmaitymi elementami, tematami i tonacjami dzieła Słowackiego udało się natomiast zachować reżyserce “Horsztyńskiego" Bognie Podbielskiej. To spektakl bardzo “aktorski": właściwie każda rola, od popisowych głównych partii po komiczne epizody stanowi skończoną, dopracowaną kreację. Dobitnie i subtelnie zarazem zabrzmiał naznaczony piętnem kazirodztwa dramat rodzinny Kossakowskich, ale też cicha tragedia Horsztyńskiego (Andrzej Hudziak) - puste miejsce po usuniętym konkrecie historycznym jest w inscenizacji brakiem znaczącym, który uwiera i niepokoi bohaterów i widzów. Jednym z najważniejszych tematów spektaklu okazuje się problem wiary, różnie przez bohaterów rozumianej i interpretowanej. Ich tragizm polega także na niemożności znalezienia jakiegokolwiek punktu oparcia, co doskonale ukazuje nasycona absurdem scena rozmowy Sforki i Karła, szukających odpowiedzi na groteskowo głupie pytania konkursowe. Słowacki umieścił wśród nich przewrotnie także pytanie “Kto to ja?"...

Wymienione przeze mnie tytuły to właściwie gotowe spektakle - mimo że zapowiadane były ostrożnie jako “pokazy warsztatowe". W obecnym stadium trudno przesądzać o finalnym kształcie “Balladyny" (sceny w reżyserii Magdaleny Stojowskiej) i świetnie przyjętego przez publiczność “Wielkiego człowieka do małych interesów" Fredry. Michał Borczuch ukazuje erotyczne napięcia między bohaterami komedii poprzez pryzmat dzisiejszej obyczajowości; reżyser walczy z językiem i wymową dramatu - ale robi to inteligentnie, używając do tego celu, przy pomocy swobodnie poruszających się w różnych konwencjach aktorów - samego tekstu Fredry, z jego dwuznacznościami, sztucznością zderzoną z trafną obserwacją obyczajową.

Festiwal udowodnił, że - na szczęście! - “szkolna" lektura romantyzmu nie zdeterminowała spojrzenia młodych reżyserów. Podobnie jak zaproszeni goście - niekonwencjonalnie myślący badacze różnych dziedzin nauki - twórcy spektakli odnajdywali we współczesności (rozumianej zarówno bardzo osobiście, jak i w szerszym, społecznym i politycznym kontekście) problemy identyczne z tymi, które poruszali romantycy. Nie próbowali obdarzać kresowej szlachty, konfederatów i “przeklętych" poetów świadomością dzisiejszych polityków czy artystów, lecz w swoich własnych lękach i dylematach, w strategiach i pozach swoich rówieśników, w wyborach pokoleń rodziców i dziadków odnajdywali echa uczuć i myślenia ludzi tamtej epoki.

Niespodziewanie celnym komentarzem do prób młodych okazały się refleksje Krystiana Lupy dzielącego się podczas festiwalu swoją fascynacją “Królem-Duchem" Słowackiego jako dziełem “szamańskim". Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że i reżyserom udało się na moment wywołać duchy zmarłych przodków żyjące w naszych ciałach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2005