Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Moi koledzy młodzi intelektualiści nie lubią narzekań na beznadziejny stan naszej infrastruktury. Być może uważają je za stratę czasu, ale to byłoby wyjaśnienie zbyt banalne, uwłaczające wywrotowej inteligencji młodych intelektualistów. Ich podejście do zagadnienia polskich dróg i ślepych torów jawi się znacznie bardziej systemowo. Otóż: stan asfaltu pod Wschową świadczyć ma o naszej indywidualności, oryginalności i strategicznie nonkonformistycznym w stosunku do zgniłego Zachodu planie cywilizacyjnym. Precz z imitacją - niech żyje swoistość! Skończmy z żałosną mimikrą, tym gorszą, że z góry skazaną na nieudolność! - wołają. Nasz urok w dziurze! - wykrzykują. Oni wykrzykują, a ja się muszę przychylić. Na szczęście, jeden Drucki-Lubecki wiosny nie czyni. Zaiste, nawet pobieżny rzut oka na nasze burzliwe dzieje musi potwierdzić tezę o zbawczej wywrotowości polskich duktów, traktów
i na-odwal-się brukowanych ścieżyn. Sięgnijmy po pierwszy lepszy przykład
- lepszy, bo rocznicowy.
Oto Jerzy Besala w "Polityce"
(nr 15/2009) przypomina problemy z przemieszczaniem się armii austriackiej przed bitwą pod Raszynem w 1809 r.: "Polskie drogi były w stanie fatalnym: błotniste, poprzecinane strumieniami, lasami, nie były nawet wzmacniane kamieniami". I tak dalej, i tak dalej. Nie idzie przebrnąć. Nie trzeba przerzucać całej serii "Bitwy-Kampanie-Dowódcy", żeby dojść do wniosku, że z tymi naszymi drogami mamy kupę szczęścia na przestrzeni dziejów. Nie dali rady Szwedzi, wymiękli zaborcy, spasowali naziści, nie podołali Tatarzy i Rakoczy - i nie dziwota, gdyż każdy agresor wysiada, każdy wymięknie na polskich bezdrożach, z podkulonym ogonem powróci na własne autobahny. I tak to się bezkresnie turla od Pierwszego Mieszka do Trzeciej Rzeszy, uświetnione w muzyce Kurylewicza. Polskie drogi.
Czy wypada poniechać takiej tradycji? W imię czego? Olejowej miski?