Polska sobie, partie sobie

Podczas gdy Polacy - w niemal wszystkich dziedzinach życia - próbują z pożytkiem skonsumować przystąpienie do Unii Europejskiej, partie polityczne pierwszy rok obecności Polski we Wspólnocie zmarnowały.

22.05.2005

Czyta się kilka minut

Najlepiej pokazuje to koniec Unii Wolności. Rok temu w wyborach do Parlamentu Europejskiego partia dostała 8 proc. poparcia. “Wróciliśmy do polityki" - ogłosili liderzy UW. Potem miało być już tylko lepiej. Dobre skutki integracji miały zwiększać poparcie dla Unii Europejskiej, co z kolei powinno zaowocować wzrostem poparcia dla UW. I rzeczywiście: wszystkie raporty pokazują, że skutki wejścia do UE są dobre, a poparcie dla integracji rośnie. Tylko poparcie dla UW znów spadło poniżej 5 proc. W efekcie partia ta została zmuszona do kroku, który wcześniej potępiała, gdy czynili go inni: zmiany szyldu.

Dlaczego poparcie dla UE sięgające dziś 70 proc. nie przekłada się na poparcie dla partii najbardziej prounijnej?

- UW wykorzystała wybory europejskie. Dzięki nieobecności w Sejmie wystawiła wspaniałych historycznych przywódców. Miała dobrą kampanię i odniosła sukces. Potem trochę to siadło - ocenia socjolog prof. Andrzej Rychard.

Dla powstałej na gruzach UW Partii Demokratycznej obecność w UE raczej nie będzie źródłem sukcesu. Partia ta nie jest wyjątkiem. W kłopotach są także SLD i SdPl, za których rządów do Unii weszliśmy. Nie w lepszej sytuacji jest PSL. Nikt już nie pamięta, że to ówczesny szef tej partii Jarosław Kalinowski tak skutecznie negocjował najlepsze warunki dla polskich rolników.

Można odnieść wrażenie, że w sondażach dotyczących UE wypowiadają się zupełnie inni ludzie niż ci pytani o partie polityczne. Ta rozbieżność, zdaniem prof. Rycharda, bierze się stąd, że choć polityka prounijna jest szeroko akceptowana, to Polacy oceniają partie przez pryzmat zagadnień lokalnych.

- Frustracja działaniami partii rządzących jest tak ogromna, że ich zaangażowanie w członkostwo w UE nie odgrywa roli. Zresztą nie tylko one wprowadziły nas do Unii - dodaje Róża Thun, prezes Polskiej Fundacji Roberta Schumana. - Polacy w wejściu do UE widzą głównie własną zasługę.

Wzrostu gospodarczego i pozytywnych efektów integracji społeczeństwo także nie przypisuje rządzącym partiom. Tym bardziej, że obecność w UE to efekt pracy wszystkich dotychczasowych rządów, a wzrost gospodarczy to owoc wysiłków producentów, eksporterów i konsumentów. Sondażowa klęska SLD to, zdaniem prof. Rycharda, dowód na zdrowy rozsądek wyborców: - Sojuszowi już nic nie pomoże. Udaje, że cierpi z powodu braku tożsamości i dyskusji ideowych, ale właśnie w ostatnich miesiącach - i to także w osobie swojego przewodniczącego - osiąga pełnię swojej tożsamości.

Bo Unia nam każe

Za to partie, które wobec wstąpienia do UE były co najmniej sceptyczne, nie straciły poparcia. PiS i PO, które integrację poparły ze sporym “ale", przewodzą w rankingach. Mimo że zwolenników UE przybywa, żadna z partii politycznych nie zmieniła zdania. Obecnie stosunek do UE przeniesiony został na stosunek do Traktatu Konstytucyjnego. I choć cieszy się on akceptacją podobnej liczby Polaków, co członkostwo w UE, łączne poparcie partii opowiadających się za tym dokumentem nie wynosi nawet tyle, ile ostatni wynik PiS - partii jednoznacznie przeciwnej projektowi unijnej konstytucji. Także Samoobrona, po lekkim spadku, znów osiąga dobre wyniki, a LPR ma stałe poparcie i jeśli czegoś się boi, to nowej “radiomaryjnej" formacji.

- Nie sprawdziły się czarne prognozy polityków, którzy ewidentnie mówili nieprawdę, ale Polacy nadal im wierzą. To niewiarygodne! - dziwi się Róża Thun. - Ci politycy chcieli zepsuć Polakom ich największy sukces i dalej tego chcą.

Rok członkostwa w Unii Europejskiej nie przemeblował polskiej sceny politycznej, ale także nasi politycy do dyskusji o Unii nie wprowadzili nic nowego. Nie oznacza to, że temat Unii nie istnieje w politycznej retoryce. UE jest obecna na dwa sposoby. Po pierwsze wtedy, gdy trzeba wprowadzić jakieś niewygodne przepisy.

- “Bo Unia nam każe": to nie zawsze słuszne usprawiedliwienie znane jest w całej Europie - mówi Róża Thun. - Ten argument słyszeliśmy także, gdy staraliśmy się o członkostwo w Unii.

Po drugie, Unia wykorzystywana jest w kampaniach wyborczych jako jeszcze jeden sposób na odróżnienie się od innych: “Jesteśmy przeciw konstytucji i chcemy umierać za Niceę, by odróżnić się od tych, którzy chcą konstytucję przyjąć". W efekcie politycy nie koncentrują się na szukaniu rozwiązań wzmacniających naszą rolę w Unii czy usprawniających współpracę europejską. Ale nie tylko. Niektórzy - jak posłowie z prawicowych partyjek - wciąż nie mogą przeboleć naszego wejścia do Wspólnoty. Zaskarżyli nawet traktat akcesyjny jako niezgodny z Konstytucją RP. Posłowie ci zdradzili się przy okazji z kiepską znajomością ustawy zasadniczej. Antoni Macierewicz przekonywał na przykład, że traktat zmusza Polskę do legalizacji małżeństw homoseksualnych, a to dlatego, że unijne prawo zabrania dyskryminacji m.in. z powodów orientacji seksualnej. W polskiej Konstytucji istnieje tymczasem szerszy zakaz dyskryminacji “ze względu na jakąkolwiek przyczynę". Trybunał Konstytucyjny wniosek w ubiegłym tygodniu odrzucił.

Większość polityków pogodzonych już z członkostwem w Unii teraz wytacza armaty przeciw unijnej konstytucji. Tu z argumentami równie kiepsko. Sprawa preambuły i hasło “Nicea albo śmierć" to nadal główne wątki.

- Politycy chyba do dziś nie przeczytali projektu konstytucji, albo zajrzeli do niego z takim ładunkiem złej woli, że pozostali przy swoim. Chyba że rzeczywiście niczego nie rozumieją z pomysłu na Europę - mówi o jałowości polskiej dyskusji Róża Thun.

Nieprzypadkowo jednym z głównych argumentów przeciw konstytucji jest, że to straszny tekst, którego się nie da przeczytać. O ignorancji naszych polityków najlepiej świadczyła styczniowa debata w Sejmie towarzysząca corocznej “Informacji ministra spraw zagranicznych o kierunkach polskiej polityki międzynarodowej": liczba obecnych na sali posłów w trakcie przemówienia spadła do ośmiu.

Prowokator w seminarium

Dyskusja, która utknęła na hasłach z czasów pracy Konwentu, siłą rzeczy musi być zdominowana przez populizm. W niedawnym wywiadzie dla “Rzeczpospolitej" kandydat PO na prezydenta Donald Tusk mówił, że projekt konstytucji jego partii nie odpowiada ze względu na to, że “brak odwołania wprost do korzeni chrześcijańskich jest dla Polaków, szczególnie po wydarzeniach ostatnich tygodni, bardzo dotkliwy" (“Rz" z 30 kwietnia).

Róża Thun: - Wykorzystywanie autorytetu Jana Pawła II to świństwo. Prawica mówi, że trudno jej przyjąć konstytucję, gdyż nie ma w preambule chrześcijaństwa, ale czemu nie powie, że gdy w Rzymie politycy podpisali konstytucję, Papież im pogratulował? Mówmy prawdę albo milczmy. Papież wiedział, jakie to ważne, że 25 krajów, zamiast prowadzić wojny, podpisuje traktaty.

W czerwcu 2003 r. Jan Paweł II podpisał adhortację “Ecclesia in Europa". Zawarto w niej cztery punkty, których realizacji chciał Kościół: aby Kościoły były obecne w dokumencie, a UE prowadziła z nimi strukturalny dialog (“poszczególne instytucje państwowe i europejskie winny działać ze świadomością, że ich rozporządzenia prawne będą w pełni respektować demokrację, jeśli uwzględnią »formy zdrowej współpracy« z Kościołami i organizacjami religijnymi"); żeby miały pozycję, którą sobie wypracowały w krajach członkowskich (“mają one bowiem specyficzną rangę instytucjonalną, zasługującą na poważne wzięcie pod uwagę") i wreszcie chrześcijaństwo w preambule (“pragnę jeszcze raz zaapelować do twórców przyszłego traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej, aby znalazło się w nim odniesienie do europejskiej spuścizny religijnej, a w szczególności chrześcijańskiej"). Artykuł 52. konstytucji zatytułowany “Status kościołów i organizacji niewyznaniowych" brzmi: “1. Unia szanuje status przyznany na mocy prawa krajowego Kościołom i stowarzyszeniom lub wspólnotom religijnym w Państwach Członkowskich i nie narusza tego statusu; 2. Unia szanuje na równi status organizacji światopoglądowych i niewyznaniowych przyznany im na mocy prawa krajowego; 3. Uznając tożsamość i szczególny wkład tych Kościołów i organizacji, Unia utrzymuje z nimi otwarty, przejrzysty i regularny dialog". Chrześcijaństwa nie ma z nazwy, ale zapis o religijnym dziedzictwie pojawia się w preambule.

- Z czterech postulatów zrealizowano trzy i pół, bo przecież chrześcijaństwo to religia. Zapis w preambule jest po prostu szerszy - mówi Thun. - Prawica nie chce docenić ustępstwa tych, którzy chcą świeckiej Europy.

Oczywiście przeciw konstytucji nie brak i znanych argumentów. W broszurce “Odrzućmy unijną konstytucję" LPR straszy, że “kandydat do seminarium, jawny i aktywny homoseksualista, prowokator ruchu gejowskiego, musiałby być przyjęty na kleryka, inaczej biskup z miejsca trafi jako oskarżony o »dyskryminację« pod sąd strasburski!".

Niech Francja zdecyduje

Drugim szańcem, którego broniła polska prawica, był nicejski system głosowania. Dziś mówi się nieoficjalnie, że nawet PO byłaby za konstytucją, tylko twórca hasła “Nicea albo śmierć", choć widzi, że konstytucja jest potrzebna i dobra, nie chce się do tego przyznać. Jak jest naprawdę, nie wiadomo, ale niektórzy politycy PO (jak Bronisław Komorowski czy Bogdan Klich) otwarcie mówią dobrze o projekcie. Liderzy partii: Rokita i Tusk twierdzą, że integrację można pogłębiać bez konstytucji. Wśród zapisów konstytucyjnych najbardziej chyba podoba im się projekt wspólnej polityki zagranicznej. Obaj mówią, że ze względu na nasze kłopoty z Rosją taka polityka jest nam potrzebna. Czy byłaby możliwa bez konstytucji?

- Jasne, że jakoś wspólną politykę dałoby się prowadzić - mówi Thun. - Okołotraktatowo, na zasadzie mozolnych negocjacji ministrów spraw zagranicznych i Rady Europejskiej. Takie negocjacje trwają długo, a świat nie będzie czekał.

Bardziej realny jest raczej taki scenariusz, że w przypadku porażki konstytucji kraje nadające w UE ton zaczną się integrować szybciej, nie oglądając się na Polskę. Z konstytucji wyjmą kilka elementów i będą współpracę kontynuować. Spełni się groźba Europy dwóch prędkości. Tym bardziej że, jak mówi premier Marek Belka, “alternatywą nie będzie powrót do Nicei. Tak naprawdę, dzisiaj Rada Europejska i Unia Europejska funkcjonują pod traktatem nicejskim. Siła głosów wynikająca z traktatu nicejskiego, do którego jesteśmy tak przywiązani, nie ma większego znaczenia, bo w Unii w ogóle się nie głosuje" (“Rz" z 4 maja).

Konstytucja zwiększa rolę Parlamentu Europejskiego i jeśli gdzieś Polacy odnosili sukcesy - choćby w sprawie Ukrainy - to właśnie tam. Może dlatego, że deputowani z Polski nauczyli się patrzeć na Europę z innej, szerszej perspektywy.

- Część od początku wiedziała, gdzie kandyduje, a niektórzy, np. z PSL, zobaczyli, że jest interes wspólny, jest praca zespołowa, że UE nie jest wymierzona przeciw Polsce - ocenia Thun.

Również PE przyjął w ubiegłym tygodniu satysfakcjonującą Polaków rezolucję na 60. rocznicę zakończenia II wojny światowej.

Tym bardziej zastanawiająca jest niechęć polityków do referendum. Prawica przestrzegała, że członkostwo w UE może pozbawić Polskę wpływu na podejmowane decyzje i straszyła hegemonią Francji oraz Niemiec. Dziś liderzy PO chcą, by to Francja lub inne kraje odrzuciły konstytucję, a Polska nie musiała się w tej sprawie wypowiadać.

- Moment jest taki, że to my możemy nadawać ton. Ci politycy jednak zamiast nam dodawać pewności siebie i przekonywać, że powinniśmy głośno powiedzieć, jakiej chcemy Europy, każą nam siedzieć cicho - mówi szefowa Fundacji Schumana.

Jak zatem wyglądać będzie kampania referendalna? Najpierw musi zapaść decyzja, w jakim terminie i w jakim trybie zdecydujemy o przyszłości Europy. Polskie prawo nakłada obowiązek 50-procentowej frekwencji, by referendum było wiążące. Stąd pomysły, by referendum połączyć z wyborami prezydenckimi lub samorządowymi.

Innego zdania jest prof. Rychard: - Są inne, neutralne politycznie i wypróbowane sposoby. Na przykład głosowanie dwudniowe, dłuższe godziny otwarcia lokali - mówi. - Referendum w 2003 r. było sukcesem, bo udało się je oderwać od bieżącej polityki. Podkreślano, że to wybór wybiegający ponad kwestie polityczne. To była dobra strategia. Pamiętamy przecież te babcie, które mówiły, że głosują dla wnuków.

Za przesunięciem referendum na czas wyborów samorządowych jest głównie prawica. Jak przekonuje, dobrze jest podjąć decyzję, gdy znane będzie stanowisko innych narodów. Ale lewica zarzuca oponentom niecną kalkulację. Otóż wybory samorządowe cieszą się tak małą frekwencją, że referendum może nie być wiążące i decyzję podejmie Sejm zdominowany już przez prawicę. To sposób, aby pozbawić społeczeństwo głosu, które jest zdecydowanie za konstytucją, argumentuje lewica. Tymczasem poparcie dla projektu konstytucji jest raczej przeniesieniem poparcia dla Unii.

- Wątpliwe, by traktat był tak dobrze znany. Debata jest wątła, znajomość kwestii mała. Natomiast, jak pokazują badania Instytutu Spraw Publicznych, Polacy mają wysokie zaufanie do instytucji europejskich. Nie jest też pewne, że nastroje się nie zmienią - ocenia prof. Rychard. Jego zdaniem część elektoratu może okazać się bardziej wstrzemięźliwa wobec traktatu, gdy wsłucha się w głos polityków, których skądinąd popiera.

Możliwe, że największą przeszkodą dla refleksji nad konstytucją będzie kampania wyborcza do parlamentu. Można się obawiać, że dyskusja o konstytucji zostanie zdominowana argumentami rodem z broszurek LPR.

- Przy złej atmosferze trudno ludzi zachęcić do głosowania - mówi Thun. - A Europa potrzebuje dobrej woli, otwarcia na drugiego człowieka. Tego widzę bardzo mało w dyskusji o konstytucji. Wielu polityków koncentruje się na słabościach, zamiast nawoływać do wykorzystania szans, a słabości w długim marszu eliminować.

O ile oczekiwanie na decyzję Francji niekoniecznie musi być słuszne, to warto przyglądać się tamtejszej kampanii. Jej przebieg oznacza, że i w Polsce dyskusja na temat traktatu nie będzie łatwa. W przypadku samego członkostwa łatwiej było formułować nośne hasła o zmianie cywilizacyjnej. Traktat konstytucyjny to mimo wszystko szereg zapisów, o których nasi politycy mają blade pojęcie.

- Oni nie bardzo czują instytucjonalny charakter Europy - mówi prof. Rychard. - A trudno zachęcać do czegoś, czego się samemu nie ogarnęło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2005